- ...stary, nie ma opcji! Wywalą ją jak się zorientują że brała prochy! - usłyszałam podniesiony głos niedaleko mnie.
- Nie obchodzi mnie to. 17 sekund bez pulsu. Natychmiast pozwól mi przejść!
- Draco uspokój się! - kolejny krzyk, nie pozwalający mi odetchnąć - Sprowadź tu lepiej jej chłopaka, może on coś wie.
- Conor? Nie pierdol.
Conor. Conor... Myśl, Hope.
Tak, Conor, już mam. Mój Conor.
- Conor - wymamrotałam, ledwo rozpoznając swój głos.
- Hope? Słyszysz nas? Hope, otwórz oczy! - zarządził natychmiast Blaise.
- Tak - burknęłam.
- Widzisz, mówiłem ci że dobrze rzucone zaklęcie natychmiast poskutkuje - czarnoskóry z westchnieniem opadł na fotel niedaleko mnie.
- Hope, mogę do jasnej cholery wiedzieć co to było? - zapytał blondyn, podchodząc do mnie.
- Nie wiem.. Przepraszam.
- Draco, nie przesłuchuj jej teraz. - wtrącił Blaise - Może to był zwykły przypadek, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę. Pilnuj jej Blaise, ja idę szukać Conora.
Natychmiast oprzytomniałam i niemal poderwałam się z kanapy.
- Nie. Nie chcę żeby on o tym wiedział - powiedziałam z pewnością w głosie.
- Przecież to twój chłopak - prychnął pogardliwie Draco, specjalnie akcentując ostatnie słowo.
- Draco - rzuciłam ostrzegawczym tonem. Chłopak podniósł dłonie w geście kapitulacji i pokręcił głową, jakby sam nie wierzył że mi uległ.
- Dobra. Co się tak właściwie stało w ciągu ostatnich 45 minut. Przyszłaś tu, cała zapłakana, napiłaś się, naćpałaś, straciłaś przytomność, przeżyłaś śmierć kliniczną, a w międzyczasie Blaise stworzył super klątwę która ratuje ludzi. Zajebisty wynik - Malfoy potarł dłonią czoło, wydawał się być zmęczony życiem.
- Muszę iść - mruknęłam i skierowałam się do drzwi.
- Wiesz że od teraz jesteś pod stałym nadzorem moim i blondi? - stwierdził beztrosko Blaise, uśmiechając się krzywo.
- Wiem - posłałam mu ciepły uśmiech i wyszłam.
Koniec. Muszę znaleźć Conora i wyjaśnić z nim całą tę sytuację, to nie może się dłużej ciągnąć.
*********************************************************************************
*Blaise*
- Stary, coś mi tu nie pasuje. - zacząłem, gdy dziewczyna opuściła nasze dormitorium - Ten twój kuzyn... Odbiło mu zupełnie?
- Conor to dupek - prychnąłem, wyciągając z barku butelkę Ognistej - Nigdy nie umiał docenić tego co miał.
- Mimo wszystko to podejrzane. Nie widziałem nigdy kolesia który bardziej by szalał za swoją dziewczyną, niż on w Sylwestra za Hope.
- Nic mnie to nie obchodzi. Jego sprawa.
Blaise westchnął ciężko i odebrał przyjacielowi szklaneczkę pełną bursztynowego płynu. Musi się nad tym wszystkim poważnie zastanowić. Od cholery dzieje się w tej szkole, aż ciężko nadążyć... W każdym razie on rozgryzie o co chodzi z Conorem i Hope.
*********************************************************************************
*Hope*
Intuicja podpowiadała mi gdzie mam sie udać, gdzie znajdę swojego chłopaka. Czy nim zostanie, nie wiem... Nie pozwolę mu się tak traktować. Odkąd zobaczył swoją byłą, chodzi za nią jak zaczarowany... Nie ma dla mnie czasu, bo jest zajęty pomaganiem Abbey zaklimatyzować się w szkole. Nie pamiętam kiedy powiedział do mnie coś więcej niż "Hej".
Podeszłam do drzwi jednego z ślizgońskich dormitoriów i cierpliwie nasłuchiwałam. Miałam głęboką nadzieję że to co słyszę jest jedynie złudzeniem, że pomyliłam drzwi, że mam omamy... Że nie słyszę jęków pary namiętnych kochanków, że nie ma tam Conora...
W sumie, byłam na to przygotowana. Nie chciałam urządzać scen, afer...
Zdecydowanym ruchem pchnęłam drzwi do środka i szykując się na cios wmaszerowałam do pokoju.
- Nie przeszkadzam wam? - zapytałam, czując jak ciśnienie rozsadza mi czaszkę. Blondynka pisnęła przeraźliwie i podskoczyła na łóżku, zakrywając się kołdrą.
- Kto jest z tobą? - zapytałam mordując ją wzrokiem. Postać pozostająca pod kołdrą zamarła w bezruchu.
- A co cię to obchodzi, zdziro? - syknęła jadowitym tonem.
- Bardzo dużo. - warknęłam, błagając Merlina żebym nie musiała zabijać tej pustej lalki. Machnięciem różdżki wyrwałam dziewczynie blondynce kołdrę która wylądowała na drugim końcu pokoju.
Ulga i zażenowanie zalało moje ciało, gdy zobaczyłam czerwonego jak burak Erniego.
- Widziałaś Conora? - zapytałam beznamiętnie.
- Wyszedł stąd niedawno - dziewczyna uśmiechnęła się wrednie - Był bardzo zmęczony.
Niemal wybiegłam z pokoju, z hukiem zamykając drzwi.
Obrzydliwa Małpa.
Wyjęłam z kieszeni mugolski telefon i natychmiast wybrałam numer mojego chłopaka. To była ostatnia deska ratunku.
- Halo? - odebrał po kilku sygnałach.
- Przespałeś się z tą blond dziwką - stwierdziłam lodowatym tonem.
- Hope, ja nigdy nie chciałem... - zaczął po długiej ciszy.
- Nie tłumacz się. To koniec Conor. - wyszeptałam, nie panując nad swoim głosem.
- Posłuchaj, Abbey jest...
- Nie obchodzi mnie kim ona jest. - warknęłam i rozłączyłam się. Nie mam zamiaru tego słuchać... Conor to podły dupek... A ja głupia się w nim zakochałam... Zakochałam się w nim do szaleństwa.
Poczułam łzy wściekłości pod powiekami, ale mimo to nie pozwoliłam im wypłynąć.
Nie dam mu tej satysfakcji.
*********************************************************************************
*Conor*
- Blaise, jesteś jedyną osobą która może mi pomóc - powiedziałem, siadając naprzeciw chłopaka.
- Słuchaj, to co zrobiłeś Hope... Nie mam ochoty z tobą gadać. Co cię w ogóle opętało? - chłopak wydawał się rozdrażniony.
- Genialne pytanie! - prychnąłem - Czytaj - rzuciłem chłopakowi książkę, którą dostałem dziś rano od dyrektora.
*Retrospekcja*
- Witaj Conor. Dziękuję że przyszedłeś - dyrektor uśmiechnął się gdy wszedłem do jego gabinetu i uścisnął mi dłoń. - Nalegał pan - powiedziałem bez entuzjazmu. - Owszem. Może usiądziesz i napijesz się herbaty? - zaproponował, wskazując mi fotel naprzeciwko siebie. - Jak ci się podoba w Hogwarcie? - zapytał po chwili milczenia. - Jest w porządku - wzruszyłem obojętnie ramionami. Szczerze mówiąc, nie miałem ochoty tam być, umówiłem się z Abbey na spacer po błoniach.. - Cieszę się że znów zdecydowałeś się na naukę. Domyślam się że panna Florence miała na to niemały wpływ. - dyrektor uśmiechnął się ciepło, nalewając sobie herbaty do filiżanki. - Nie sądzę. Niby co ona do tego ma? - odpowiedziałem oschle - Ale bardzo mile zaskoczyła mnie wymiana z Francji. - Nie podlega wątpliwości, możesz mi wierzyć że mnie również zaskoczył fakt związany z wymianą. Herbaty? - Nie, dziękuję. Przepraszam dyrektorze, ale jestem umówiony. - mówiąc to, nieznacznie podniosłem się z krzesła. - Z panienką Abigail, jak mniemam? Conor, usiądź proszę. - dyrektor również wstał. - Bardzo się śpieszę - warknąłem nieprzyjemnie. Abby na pewno już na mnie czeka, będzie niezadowolona ...
- Siadaj, młodzieńcze - do pokoju wszedł nagle profesor Snape i profesor McGonagall. Spojrzałem na nich zdziwiony, ale usiadałem.
- Proponuję żebyśmy wszyscy napili się herbaty - westchnął dyrektor i podał wszystkim po białej filiżance.
- Mogę wiedzieć po co te całe zebranie? Przepraszam bardzo, ale ja naprawdę... - zacząłem podenerwowany.
- Ale ty naprawdę nigdzie nie pójdziesz, Malfoy. - syknął Snape zza moich pleców.
-Proszę wypić herbatę - rozkazała opiekunka Gryfonów, siadając obok mnie - Wtedy będziemy mogli porozmawiać.
To przekroczyło moją granicę cierpliwości i dobrej woli. Abigail będzie wściekła jeżeli się spóźnię, nie mogę jej zawieźć, nie mogę...
- Do widzenia państwu - warknąłem i gwałtownie ruszyłem do drzwi.
- Drętwota ! - upadłbym, czując nagły paraliż w całym ciele, lecz w ostatniej chwili podtrzymała mnie para ramion.
- Posadźcie go - poprosił łagodnie dyrektor.
Obserwowałem wszystkich wściekłym spojrzeniem. Nie mieli prawa!
- Pozwę was wszystkich! - syknąłem.
- Oczywiście że tak, Malfoy. A teraz bądź grzeczny - Snape podszedł do mnie z obojętnością wymalowaną na twarzy. Dyrektor stał tuż za nim, a McGonagall krzątała się przy biurku dyrektora.
- Gotowe - powiedziała w pewnej chwili i podała Severusowi duży flakon.
- Chcecie mnie otruć? - zapytałem zdezorientowany.
- Skądże znowu, panie Malfoy. - prychnęła poirytowana nauczycielka - Proszę to wypić, albo będziemy zmuszeni pana uśpić.
Zmrużyłem oczy i pozwoliłem Snape'owi podstawić flakon do moich ust.
- Pij - polecił Dumbledore.
- Potem mnie puścicie? - upewniłem się. Cała trójka zgodnie kiwnęła głowami, a ja powoli wypiłem cały napój.
Nagle zaklęcie przestało działać, poczułem się wolny. Szybko wstałem, lecz zakręciło mi się w głowie i natychmiast z powrotem opadłem na siedzenie.
- Działa - szepnął Snape, i atmosfera w pokoju jakby opadła. Dyrektor ponownie usiadł za biurkiem, a nauczyciele po obu jego stronach.
- Jak się czujesz? - zapytała kobieta.
- Dziwnie - burknąłem, czując pulsujący ból w skroniach.
- Przejdzie - Snape nieznacznie się uśmiechnął, czując na sobie spojrzenie dyrektora.
- Co mi daliście? - zapytałem, czując jakby młot uderzał w moją głowę.
- Nic takiego, nie musi się pan martwić. A teraz, nie śpieszyłeś się gdzieś przypadkiem? - nauczyciel eliksirów wskazał mi drzwi.
- Mam się czuć wyproszony? - zapytałem podejrzliwie.
- Działa - McGonagall z wyraźną ulgą opadła na krzesło.
- Co działa? Wytłumaczycie mi coś w końcu?! - zdenerwowałem się.
- Jak najbardziej. Ale najpierw, proszę powiedz mi, jak się mają twoje relacje z panną Florence? Nauczyciele niepokoją się jej opuszczeniem w nauce oraz niską frekwencją.
Kolejne uderzenie, tym razem jakby w mojej czaszce wybuchła bomba atomowa. Jęknąłem i złapałem się za głowę.
Hope.
- J-ja... Merlinie... - poczułem łzy pod powiekami, uświadamiając sobie sytuację do jakiej doprowadziłem.
- Minervo, przyniosłaś książkę? - zapytał dyrektor i wziął od kobiety grubą, czarną księgę, którą następnie podał mnie.
- Powinieneś to przeczytać. I mam do ciebie prośbę - idź prosto do swojego dormitorium, dobrze? - dyrektor spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Dobrze - odparłem i wyszedłem z gabinetu, natychmiast otwierając księgę. Już pierwsza jej strona sprawiła że moje serce zabiło szybciej, a włosy na karku się zjeżyły.
*Koniec retrospekcji*
- Chyba mamy kłopoty. - mruknął Blaise, wyrywając kartkę z książki i następnie podał ją mnie - To ona, prawda?
- Tak myślę. Wiesz, że ty też masz już kłopoty? - uśmiechnąłem się krzywo.
- Dumbs ją wywali ze szkoły zanim mrugniemy palcem. Nie pozwoli żeby coś takiego pałętało się po szkole. - Blaise przerzucił kilka stron i zaczął czytać - "Krwiożercza bestia, bezlitośnie zabijająca swoje ofiary poprzez wypatroszenie... Śmiertelnie niebezpieczna... Z wysoko rozwiniętymi zdolnościami telepatyczno-manipulacyjnymi...
- Nie dołuj mnie - burknąłem - Chciałem przeprosić Hope, pogadać z nią... Ale ze mną zerwała.
- Dziwisz się jej? Od dwóch tygodni unikałeś jej jak diabeł wody święconej. Sam bym z tobą zerwał. - Blaise poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.
- A jak ci się układa z Pansy? - zapytałem.
- Dobrze - czarnoskóry uśmiechnął się szeroko - niedługo minie miesiąc.
- Gratulacje.
Żaden z nas się nie odezwał, obaj myśleliśmy nad tym czego się dowiedzieliśmy a Blaise dalej przeglądał książkę.
- Pożyczę ją, dobra? - zagadnął po chwili. Kiwnąłem głową i wstałem.
- Muszę poszukać Ab. - powiedziałem.
- Jesteś pewien że to bezpieczne?
- Tak. Ona nie wie że ja wiem, poza tym w szkole nic mi nie zrobi.
*********************************************************************************
* Blaise*
- Mogę wiedzieć co ty tak czytasz od dwóch godzin? - Draco siedział na sofie obok mnie i badawczo mi się przyglądał.
- Książkę. - mruknąłem, nie przerywając lektury.
- Od kiedy interesujesz się satanizmem? - prychnął blondyn. Zdziwiony spojrzałem na niego znad książki.
- Okładka - wzruszył obojętnie ramionami a ja obróciłem książkę do siebie.
Faktycznie. Cała okładka była pokryta kombinacją pentagramu pod różnymi postaciami.
- Nie podejrzewałem cię o to - Malfoy podszedł i bezceremonialnie zabrał mi książkę.
- Co to za bzdury? - zapytał po chwili.
- Twój kuzyn mi to dał. Ten cały cyrk... Dumbledore podejrzewa że seksowna blondi to taki mały potworek.
- Wierzysz w to? - Draco rzucił książkę na stół - Ja jakoś nie bardzo. Prędzej uwierzę że Conor to straszny palant.
- Dumbledore też? Zastanów się. - westchnąłem.
- Dumbledore to wariat. Jest psychiczny. Powinien się leczyć w świętym Mungu.
- Jesteś po prostu zazdrosny, prawda? - spojrzałem na blondyna ze współczuciem - Pomyśl o tym tak. Obaj dostaliśmy od niej kosza.
- Zamknij się, Zabini.
*********************************************************************************
*Hope*
- Heej maleńka - szłam akurat korytarzem w stronę biblioteki, gdy nade mną zawisła rudowłosa postać.
- Cześć Banshee. - burknęłam.
- Co taka skwaszona? - zapytała, frunąc nade mną - Czyżby problemy z chłopakiem?
- Nie ważne.. - wymamrotałam, skręcając w lewo.
- Słuchaj. To naprawdę nie jego wina... Nie interesuję się waszymi sprawami, ale ta blond patita
weszła na moje terytorium. - Banshee była wyraźnie zła - Mogę ci pomóc odzyskać chłopaczka, jeśli ty pomożesz mnie - zaproponowała, lądując tuż przede mną.
- To znaczy? Rozumiesz że Abigail to totalna idiotka i jej nie cierpię, ale wiesz... Mam ograniczone możliwości. Nie chcę iść do Azkabanu.
- Masz rację. Jesteś za słaba, śliczna Hope. Uważaj na siebie, nigdy nie wiesz kto może chcieć się pozbyć konkurencji - roześmiała się i zniknęła, przelatując przez sufit. Banshee czasem naprawdę mnie przerażała.
Odetchnęłam głęboko i ruszyłam z powrotem w stronę biblioteki.
Gdy tylko do niej dotarłam, nagle drzwi zablokowała mi czyjaś postać.
- Śpieszysz się gdzieś, mała suko? - Abigail stanęła przede mną i popchnęła mnie do tyłu
*********************************************************************************
Blog ożywa i mam nadzieję że wy razem z nim :D
Jak widzicie, zrobiłam nowy szablon z którego jestem strasznie dumna ^^
Historia będzie się rozpędzać, więc zaglądajcie :D
CZYTAM = KOMENTUJĘ
To naprawdę tylko chwila, a każdy komentarz jest na wagę złota. Chyba nie proszę o zbyt wiele :)
S.J.
wtorek, 20 stycznia 2015
środa, 7 stycznia 2015
Rozdział 22
- Widziałaś Conora? - rzuciłam w kierunku Pansy, wchodząc do dormitorium.
- Nie - burknęła dziewczyna znad jakiejś opasłej księgi.
- A tą nową?
- Też nie. Hope, czy ja wyglądam jakbym przez ostatnią godzinę latała po całym zamku i szukała twojego chłopaka?
- Sorry - mruknęłam, rzucając się ze zrezygnowaniem na łóżka. Conor i ja mieliśmy iść dzisiaj wieczorem na spacer, podobno miał mi coś ważnego do powiedzenia..
Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, każda uwaga wyprowadzała mnie z równowagi.. Minęły prawie trzy tygodnie od powrotu do szkoły, a Conor coraz rzadziej mnie odwiedzał, prawie mnie unikał... Teraz wszędzie można go było znaleźć z tą całą Abbey. A gdy pytałam o co mu chodzi, co się dzieje, wymijająco mówił że wszystko w porządku.
Po raz kolejny tego dnia poczułam łzy w oczach. Nagle zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju, zupełnie ignorując zaniepokojone wołanie Pansy.
Biegłam przed siebie, klucząc między pokojami i szukając tego jednego.
- Hope, co się stało? - zawołał zdziwiony Draco gdy jak burza wpadłam do ich pokoju. Nic nie mówiąc po prostu rzuciłam mu się na szyję, zanosząc się histerycznym płaczem.
- On..on.. Nie wiem co robić - ledwo zdołałam wypowiedzieć te kilka słów.
- Kochanie, nie płacz - poczułam jak jeszcze jedna para silnych ramion mnie obejmuje.
- Co ten szmaciarz zrobił? - zapytał Draco. Ton jego głosu przyprawił mnie o gęsią skórkę.
- Draco - syknął Blaise - nie dobijaj jej. Chodź mała, zaraź cię rozweselimy. - mówiąc to, Blaise bez większego wysiłku wziął mnie na ręce.
- Wódka czy wino? - zapytał, sadzając mnie na kanapie. Po chwili obok mnie znalazł się Draco.
- Wino - mruknęłam, przecierając oczy.
- Co się stało? - dopytywał Draco, patrząc na mnie przenikliwie.
- Odkąd w szkole pojawiła się ta cała Abbey... Conor zgłupiał... On.. ciągle mnie unika..
- Hope, mówiłem ci że tak będzie - Draco westchnął ciężko i oparł głowę na swojej pięści.
- Ale on taki nie był... - szepnęłam, przypominając sobie o swoim najnowszym zakupie tkwiącym w kieszeni moich jeansów.
Ostatnio Conor zaczął chować swoje magiczne papierosy, a moje się skończyły. Z braku lepszych opcji, urządziłam sobie szybki wypad do kumpla Conora którego poznałam podczas zabawy w Londynie - Xaviera. Nie miał na stanie skrętów ale odpuścił mi po taniości małe tabletki. Działają po około 10 sekundach od połknięcia, efekt lepszy niż po całej paczce fajek.
Gdy Blaise wrócił z dwiema butelkami słodkiego wina i trzema szklankami, ukradkiem wyjęłam małą torebkę z kieszeni i zabrałam chłopakowi szklankę którą napełnił czerwonym płynem.
Niby zaciekawiona widokami z okna chłopaków odwróciłam się do nich plecami i niewiele myśląc rozkruszyłam całą zawartość i wsypałam do szklanki. Kręcąc swoją szklanką usiadłam na fotelu w naprzeciwko Blaise'a.
- To co, do dna - zaproponowałam i upiłam pierwszy lyk. Wino smakowało zupełnie inaczej, ale nie przeszkadzało mi to. W kilku haustach dokończyłam wino, upewniając się że w szklance nic nie zostało.
- Zuch dziewczyna - pochwalił mnie ciemnoskóry chłopak i sam zrobił to samo.
Nagle poczułam jak cały świat zaczyna wirować, zanim się zorientowałam co się dzieje usłyszałam brzęk tłuczonego szkła i cały świat spowiła ciemność.
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Zabijcie mnie, jeśli nie doprowadzę tego opowiadania do końca..
Było to moje pierwsze poważne opowiadanie, a to co się z nim dzieje... To po prostu koszmar.
Akcja od dawna miała sie toczyć inaczej, ale gdy siadam i zaczynam pisać wychodzi coś takiego. Nie wiem co mam zrobić, najchętniej zawiesiłabym lub usunęła bloga, bo czuję że Hope umarła WE MNIE.
Miałam zaplanowane ok. 50 rozdziałów, miały się pojawiać jeden na dwa tygodnie, a co się dzieje?
Nie ma słów jakimi mogłabym was przeprosić...
Obiecuję wam, że choćby nie wiem co, choćby było po 1 komentarzu na post, to dociągnę to do końca. I zrobię to porządnie.
W międzyczasie, zapraszam na Dramione - dramione-a-pure-hatred.blogspot.com.
Jeżeli ktokolwiek jeszcze tu jest, ktokolwiek... proszę, odezwijcie się. Wiem, mam za swoje...
Ale proszę, nie skazujcie Hope na śmierć przez moją głupotę.
Wasza na zawsze,
S.J.
- Nie - burknęła dziewczyna znad jakiejś opasłej księgi.
- A tą nową?
- Też nie. Hope, czy ja wyglądam jakbym przez ostatnią godzinę latała po całym zamku i szukała twojego chłopaka?
- Sorry - mruknęłam, rzucając się ze zrezygnowaniem na łóżka. Conor i ja mieliśmy iść dzisiaj wieczorem na spacer, podobno miał mi coś ważnego do powiedzenia..
Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, każda uwaga wyprowadzała mnie z równowagi.. Minęły prawie trzy tygodnie od powrotu do szkoły, a Conor coraz rzadziej mnie odwiedzał, prawie mnie unikał... Teraz wszędzie można go było znaleźć z tą całą Abbey. A gdy pytałam o co mu chodzi, co się dzieje, wymijająco mówił że wszystko w porządku.
Po raz kolejny tego dnia poczułam łzy w oczach. Nagle zerwałam się z łóżka i wybiegłam z pokoju, zupełnie ignorując zaniepokojone wołanie Pansy.
Biegłam przed siebie, klucząc między pokojami i szukając tego jednego.
- Hope, co się stało? - zawołał zdziwiony Draco gdy jak burza wpadłam do ich pokoju. Nic nie mówiąc po prostu rzuciłam mu się na szyję, zanosząc się histerycznym płaczem.
- On..on.. Nie wiem co robić - ledwo zdołałam wypowiedzieć te kilka słów.
- Kochanie, nie płacz - poczułam jak jeszcze jedna para silnych ramion mnie obejmuje.
- Co ten szmaciarz zrobił? - zapytał Draco. Ton jego głosu przyprawił mnie o gęsią skórkę.
- Draco - syknął Blaise - nie dobijaj jej. Chodź mała, zaraź cię rozweselimy. - mówiąc to, Blaise bez większego wysiłku wziął mnie na ręce.
- Wódka czy wino? - zapytał, sadzając mnie na kanapie. Po chwili obok mnie znalazł się Draco.
- Wino - mruknęłam, przecierając oczy.
- Co się stało? - dopytywał Draco, patrząc na mnie przenikliwie.
- Odkąd w szkole pojawiła się ta cała Abbey... Conor zgłupiał... On.. ciągle mnie unika..
- Hope, mówiłem ci że tak będzie - Draco westchnął ciężko i oparł głowę na swojej pięści.
- Ale on taki nie był... - szepnęłam, przypominając sobie o swoim najnowszym zakupie tkwiącym w kieszeni moich jeansów.
Ostatnio Conor zaczął chować swoje magiczne papierosy, a moje się skończyły. Z braku lepszych opcji, urządziłam sobie szybki wypad do kumpla Conora którego poznałam podczas zabawy w Londynie - Xaviera. Nie miał na stanie skrętów ale odpuścił mi po taniości małe tabletki. Działają po około 10 sekundach od połknięcia, efekt lepszy niż po całej paczce fajek.
Gdy Blaise wrócił z dwiema butelkami słodkiego wina i trzema szklankami, ukradkiem wyjęłam małą torebkę z kieszeni i zabrałam chłopakowi szklankę którą napełnił czerwonym płynem.
Niby zaciekawiona widokami z okna chłopaków odwróciłam się do nich plecami i niewiele myśląc rozkruszyłam całą zawartość i wsypałam do szklanki. Kręcąc swoją szklanką usiadłam na fotelu w naprzeciwko Blaise'a.
- To co, do dna - zaproponowałam i upiłam pierwszy lyk. Wino smakowało zupełnie inaczej, ale nie przeszkadzało mi to. W kilku haustach dokończyłam wino, upewniając się że w szklance nic nie zostało.
- Zuch dziewczyna - pochwalił mnie ciemnoskóry chłopak i sam zrobił to samo.
Nagle poczułam jak cały świat zaczyna wirować, zanim się zorientowałam co się dzieje usłyszałam brzęk tłuczonego szkła i cały świat spowiła ciemność.
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Zabijcie mnie, jeśli nie doprowadzę tego opowiadania do końca..
Było to moje pierwsze poważne opowiadanie, a to co się z nim dzieje... To po prostu koszmar.
Akcja od dawna miała sie toczyć inaczej, ale gdy siadam i zaczynam pisać wychodzi coś takiego. Nie wiem co mam zrobić, najchętniej zawiesiłabym lub usunęła bloga, bo czuję że Hope umarła WE MNIE.
Miałam zaplanowane ok. 50 rozdziałów, miały się pojawiać jeden na dwa tygodnie, a co się dzieje?
Nie ma słów jakimi mogłabym was przeprosić...
Obiecuję wam, że choćby nie wiem co, choćby było po 1 komentarzu na post, to dociągnę to do końca. I zrobię to porządnie.
W międzyczasie, zapraszam na Dramione - dramione-a-pure-hatred.blogspot.com.
Jeżeli ktokolwiek jeszcze tu jest, ktokolwiek... proszę, odezwijcie się. Wiem, mam za swoje...
Ale proszę, nie skazujcie Hope na śmierć przez moją głupotę.
Wasza na zawsze,
S.J.
Subskrybuj:
Posty (Atom)