czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 15


*Hope*

Obudziłam się z okropnym bólem w klatce piersiowej, zupełnie jakbym zamiast serca miała tam czarną dziurę. Po kilku sekundach zorientowałam się również że nie mogę przez to oddychać.
W pokoju było ciemno, kotary w okół łóżka były zasłonięte.
- Pans? - zapytałam cicho, gramoląc się w pościeli.
Odpowiedziała mi cisza. Pokój był pusty.
Z wczorajszego dnia pamiętałam niewiele, właściwie to prawie nic.
Zajęcia z Hagridem, wizyta u dyrektora... Potem poszłam z Malfoyem do lochów, wpadliśmy na Pottera i Wieprzleja, tak, to pamiętam.
I... i nic więcej.
Zeszłam do pokoju wspólnego, lecz on również ział pustką.
- Jest tu kto? - zawołałam, rozglądając się dookoła. Zegar pokazywał 2 po południu.
Wyszłam z lochów, poprawiając biały T-Shirt i dresy, które dzięki Bogu miałam na sobie.
Gdzie ich wszystkich wcięło? I dlaczego Pans mnie nie obudziła na zajęcia?
Mocno pchnęłam drzwi od Wielkiej Sali. Pusta.
Powoli ruszyłam przed siebie, nawet nie myśląc gdzie dojdę.
- Hej! Co ty tu robisz? - usłyszałam i odwróciłam się w stronę głosu.
Przede mną lewitowała jakaś wpół przezroczysta dziewczyna. Momentalnie zasłoniłam sobie usta ręką, i szybko się cofnęłam.
- Co jest? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha - prychnęła i podleciała w moją stronę.
- No pewnie, bo przecież ty wcale nim nie jesteś - jęknęłam, wzdrygając się na samą myśl o duchach.
- Nie jestem. Jestem Banshee. - uśmiechnęła się i zatoczyła koło pod sufitem. Dziewczyna była ubrana w długą, białą, zwiewną suknię z epoki. Miała długie, rude loki, który przypominały żywy ogień otaczający jej głowę.
- Miło poznać. Jestem Hope. - mruknęłam bez entuzjazmu. Widmowa dziewczyna zaczęła się głośno śmiać.
- Głupiutka dziewczyna - zaśmiała się, i wylądowała przede mną. - Co tutaj robisz? Dawno nikt się tu nie zapuszczał. - rudowłosa była ewidentnie zaciekawiona.
- Szukam kogoś. - mruknęłam i odwróciłam się od dziewczyny, ruszając w dół schodów.
- Kogo? - zapytała, frunąc za mną.
- Kogokolwiek.
- Aahhh... No dobra. Ale wiesz że oni są na błoniach? - zagadnęła, frunąc przede mną.
- Teraz już wiem  - prychnęłam i skierowałam się do wyjścia z zamku.
Benshee frunęła przede mną.
- Ale będziesz miała minę ! - pisnęła szczęśliwa i przyśpieszyła nagle, zostawiając mnie w tyle. Wywróciłam oczami i wyszłam na błonia.
Faktycznie, cała szkoła stała w dużej grupie, a ze środka wylatywały kolorowe strumienie mocy.
- Co tu się dzieje? - zapytałam jakiegoś pierwszoklasistę który nie dał rady dopchać się do przodu.
- Leją się! Leją! - zawołał entuzjastycznie i zaczął podskakiwać w miejscu, podobnie jak reszta ludzi. Widocznie takie bójki nie były czymś nowym, ale za to bardzo interesującym.
Zaczęłam łokciami przepychać się bliżej, tchnięta dziwnym przeczuciem że dzieje się coś złego.
Wrzaski tłumu stały się nagle jeszcze głośniejsze, a mi w końcu udało się dostać najbliżej jak się dało.
Nagle zauważyłam wrzeszczącą Pansy i Blaise'a, wiec szybko się do nich dopchnęłam, dopiero potem zobaczyłam kto sie "leje" .
Draco właśnie naparzał Pottera okropnymi klątwami, wyglądał jak siedem nieszczęść. Krew mu leciała z łuku brwiowego, ubranie miał podarte i zakrwawione, warga pęknięta... Potter nie wyglądał lepiej.
- Co oni do cholery wyprawiają! - zawołałam z przerażeniem.
- Draco dorwał Pottera jak sie do ciebie włamał - jęknęła Pansy, próbując ogarnąć Blaise'a który aż rwał się żeby dołączyć do bijatyki.
- Oni zwariowali! - zawołałam i odruchowo wyciągnęłam różdżkę, celując do Pottera.
- Nie, tylko Draco - prychnęła Pans, zezując na Blaise'a, który ukradkiem wyciągał różdżkę.
- Przestańcie ! - wrzasnęłam, próbując przekrzyczeć tłum.
Rzuciłam szybką drętwotę na Pottera i podbiegłam do Malfoya.
- Czy ciebie już zupełnie pogięło?! – wrzasnęłam wściekła.
Stanęłam przed Malfoy’em, mierząc go wściekłym spojrzeniem.
- Oszalałeś? - zapytałam, siląc się na spokój.
- Też się cieszę że cię widzę. - warknął i wskazał na nieprzytomnego Pottera. - Ten pajac przylazł do ciebie w nocy.
- Słucham? - zawołałam wzburzona, obracając się do szatyna .
- No tak.  - prychnął, delikatnie badając swoją rozciętą brew - On jest psychiczny. Próbował się z tobą teleportować.
Cholerne deja vu wróciło do mnie z całą mocą, wspomnienie okropnego snu zabłysło złowieszczo na obrębach mojej podświadomości.
Otrząsnęłam się i spojrzałam na blondyna.
- W porządku? - zapytałam z troską, stając na przeciw niego.
- Tak. On nawet nie umie trafić porządną klątwą - zaśmiał się pogardliwie Draco.
- Uważaj ! - usłyszałam wrzask Blaise'a i w jednej sekundzie zostałam powalona na ziemię, a Blaise wił się konwulsyjnie tuż obok. Ktoś usiłował rzucić we mnie Crucio. Rozejrzałam się i dostrzegłam znikającą w tłumie rudą czuprynę.
- Weasley - warknęłam i poderwałam się na równe nogi, wyciągając przed siebie różdżkę. Biegiem rzuciłam się za rudym który biegł do zamku.
Stanęłam w miejscu i zamachnęłam się różdżką, nawet nie myśląc o konkretnym zaklęciu.
W snop białego światła przelałam całą swoją nienawiść do kuzyna i jego przyjaciela, całą żądzę zemsty jaką w sobie nosiłam do tej pory. Za to co zrobił Blaise'owi, za to co robili Draco i mnie, za te wszystkie głupie docinki i przepychanki.
Gdy zaklęcie dosięgło rudego, ten po prostu padł, nawet nie zdążywszy krzyknąć.
Kilka osób z całego zbiorowiska biegło już w jego kierunku, ja obejrzałam się na Blaise'a. Stał podparty na ramieniu blondyna patrząc na mnie z niedowierzaniem. Na twarzy Draco malował się ponury podziw wymieszany z nutą strachu.
Spojrzałam na różdżkę w mojej dłoni.
Nagle cały zapał do walki zniknął, uświadomiłam sobie co właśnie zrobiłam. Zdałam sobie sprawę że byłam o maleńki krok od czegoś, co... Nie chciałam o tym nawet myśleć.
- Co to było? - zapytała przestraszona Pansy, podchodząc do mnie.
- Ja... Nie wiem. - przyznałam nieśmiało - To moja różdżka rzuciła zaklęcie, nie ja.
- Hope.. - Pansy westchnęła ciężko - Czy z wami już nigdy nie będzie normalnie?
- Chyba nie. Wybacz skarbie, taki już nasz urok - powiedział Blaise, obejmując nas obie.
Tym razem go nie odepchnęłam, tylko przylgnęłam do niego jak małe dziecko.
To był mój przyjaciel, nie pozwolę by kilka nieprzemyślanych rzeczy to zepsuło. Potrzebowałam go jak brata.
- Tęskniłam za tobą - powiedziałam cicho, a Blaise tylko poczochrał mi włosy.
- Ja za tobą też. Głupi byłem że tak się zachowałem. Przepraszam - odparł z uśmiechem, i wykorzystał fakt że Pansy się od niego odsunęła, by zamknąć mnie w uścisku.
- Ten kwiatek chyba ma kolce - zaśmiał się, kręcąc się ze mną dookoła.
- A żebyś wiedział. - prychnęłam i spojrzałam na Draco, który patrzył na nas smutnym wzrokiem.
- Smoczuś się zmartwił - zachichotał Blaise i popchnął mnie w  jego kierunku.
Wycelowałam różdżką w Dracona który odruchowo się cofnął.
- Wariat - mruknęłam i powolnymi ruchami zaczęłam kreślić różne kształty przed jego twarzą, aż w końcu rany niemal zniknęły.
- Dzięki - rzucił blondyn, patrząc na mnie niepewnie. - Dobrze sobie radzisz. Jestem z ciebie dumny.
- O co ci chodzi? - zapytałam z uśmiechem, nie bardzo rozumiejąc o czym on mówi.
- No wiesz... Rozumiem, wyparcie, ale nie możesz tak do końca świata. - Draco położył mi rękę na ramieniu.
- Serio, Potter cię chyba uszkodził - zaśmiałam się - O czym ty mówisz?
- O.... O cholera. - zaklął i spojrzał nagle zły na Blaise'a. - Ona nie pamięta.
- Nie możliwe. Zgrywa się i tyle - Blaise poruszył zabawnie brwiami.
- Ten pajac wyczyścił jej pamięć ! - wrzasnął wściekły blondyn.
- Kto? O co chodzi ! - domagałam się wyjaśnień nieco podenerwowana.
- Dzwonie do niego - mruknął Draco i wyciągnął z kieszeni... telefon. Widok tego arystokratycznego bubka z mugolskim telefonem w ręku był tak absurdalny że zaczęłam się śmiać.
- Coś ty zrobił? - warknął w słuchawkę, odwracając się do nas plecami. - Dobrze wiesz o co mi chodzi!
Kolejnych odpowiedzi blondyna już nie usłyszałam, ale wciąż był podenerwowany.
- On nic nie wie - powiedział, pocierając czoło. Coraz mniej rozumiałam tę dziwną rozmowę.
- To w ogóle nie ma sensu. - stwierdziła Pansy. Tu się akurat zgadzam.
- Wracajmy już do zamku. Zimno jest - wtrąciłam i pociągnęłam blondyna w stronę zamczyska.
Większość zbiegowiska zdążyła już się rozejść, ktoś zabrał też Pottera i Wieprzleja, najpewniej do Skrzydła Szpitalnego.
- Coś mi tu nie gra - powiedział nagle Blaise, gdy już schodziliśmy do lochów - Gdzie są nauczyciele? Zwykle oni jako pierwsi się zjawiali.
Miał rację, to dość dziwne że  nikt się nie pofatygował żeby rozdzielić Draco i Pottera. Przecież profesor Snape i McGonagall zawsze byli pierwsi w kolejce do wlepiania mandatów, a o Filchu nie wspomnę.
- Dziwne - mruknęłam, rozglądając się po korytarzu. Ani żywej duszy.
Blondyn wepchnął mnie do salonu, nie powiem żeby to było bardzo delikatne.
- Trzeba ją uświadomić. - powiedziała Pansy, siadając w fotelu. - Wiecie o tym, prawda?
- Będzie to samo co wczoraj - mruknął Draco.
- Dokładnie - potwierdził Blaise.
- Ja tu jestem - wtrąciłam niby mimochodem. Co z tego że nie mam pojęcia o czym oni mówią.
- Cicho tam, pchło przebrzydła. Dorośli rozmawiają - zgasił mnie Blaise na co go tylko ofukałam.
 - Ja ci dam pchłę! - oburzyłam się, rzucając się w niego poduszką.
- Uspokójcie się dobrze! - syknął rozeźlony blondyn, gasząc nas jednym spojrzeniem.
- Według mnie, jeżeli Conor nie ma z tym nic wspólnego, to może to normalna reakcja jej organizmu...Takie rzeczy się zdarzają, to efekt uboczny dużej traumy - powiedziała Pansy, zaskakując nas poziomem tej wypowiedzi. Nie żebym uważała że jest głupia, ale zwykle nie popisywała się mądrością.
- Pamiętasz ten durny bal? - zagadnął Draco - Po tej nocy też nic nie pamiętałaś.
- Fakt. Ale co to ma wspólnego z czymkolwiek o czym rozmawiacie? - zapytałam - Proszę was, czuje się jak wariatka z Alzhaimerem.
- Nic, nie przejmuj się. To nic strasznego, wierz mi - odparł Blaise, uśmiechając się uroczo.
- Diabeł ma rację, po prostu... - Pansy zamilkła i wbiła spojrzenie w Malfoya.
- Po prostu wczoraj zrobiłem coś głupiego. Wszyscy mieli z tego niezłą zabawę... - zająknął się blondyn, unikając mojego spojrzenia.
- W co się znowu wpakowałeś - prychnęłam.
- Pocałował Devonne - powiedział natychmiast Blaise a ja z niedowierzaniem spojrzałam na czerwonego blondyna.
- Co takiego? - wydusiłam z siebie zszokowana.
Byłam w autentycznym szoku. Z jednej strony cieszyłam się że Draco sobie kogoś znalazł, a z drugiej... wcale mi się to nie podobało, nie wiem czemu.
- No... bo... tego... - jąkał się Draco - Bo ona mi się podoba? - stwierdził pytająco.
- Gratulacje! - pisnęłam i rzuciłam mu się na szyję. Malfoy niepewnie mnie objął i posłał mordercze spojrzenie Diabłu. Czyli to miała być tajemnica..
- Bardzo się cieszę - przyznałam, chowając na dnie serca te dziwne ukłucia zazdrości które się we mnie pojawiły.
- My też - prychnęła rozbawiona Pansy.
- A z czego to się tak cieszycie, mogę wiedzieć? - zapytała Devonne, wchodząc do pokoju wspólnego.
- Już nie udawaj - zaśmiałam się, odsuwając się od blondyna - Czemu nie powiedziałaś?
- O czym? - Devonne była autentycznie zdziwiona.
- O tobie i Draco. - prychnęłam, wywracając oczami.
- O mnie i ... CO?! - zawołała, uświadamiając sobie co powiedziałam.
- No, Devi, Hope już wie ! - pisnęła rozochocona Pansy, łapiąc Devonne za łokieć - Chodź, musisz mi pomóc, wiesz, to co ci mówiłam... - trajkotała Pansy, ciągnąc dziewczynę za sobą do dormitorium.
- Dziwne to było, muszę przyznać - stwierdziłam, zerkając na Diabła i Smoka, którym chyba odebrało mowę.
- Serio... Hope, wiesz co, pójdę sprawdzić co dziewczyny robią - rzucił Blaise i natychmiast się zmył.
- Czy dzisiaj wszyscy poszaleli? - westchnęłam, siadając na kanapie.
- Możliwe - mruknął - Serio nic nie pamiętasz?
- Nie - odparłam niepewnie - Troche to wkurzające że nie pamiętam takich ciekawych rzeczy.
- Troszeczkę... - potwierdził - Ale to może i dobrze. Sądzę że nie byłaś na to gotowa.
- Na to że całowałeś się z Devi? - prychnęłam rozbawiona, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
- Mniej więcej - odpowiedział wymijająco.
- Słuchaj, cieszę się. Naprawdę. - uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco.
- To dobrze. Jeszcze miesiąc do Bożego Narodzenia, dzięki Bogu.
- Nie mogę się doczekać - mimowolnie się uśmiechnęłam - Wiesz co, chyba nie mogę do ciebie jechać na Wigilię.
- Dlaczego? - zapytał blondyn, marszcząc przy tym brwi.
- Pomyślałam że... mimo wszystko wolałabym być z rodzicami. Wcześniej nie rozstawaliśmy się na tak długo, a do następnych ferii jeszcze kupa czasu... - westchnęłam.
Jasne, chciałam jechać do Malfoya, ale stęskniłam się za rodzicami. Nie wyobrażam sobie świąt bez nich, nawet jeśli w domu jest remont i nasza kolacja będzię się składać z chińszczyzny.
- Ale.. Ale moja mama już wie że będziesz! I... I już jest wszystko przygotowane ! - zawołał zdenerwowany.
- Przepraszam, nie chciałam żeby wyszło takie zamieszanie. Ale zamiast mnie niech pojedzie Dev. - puściłam chłopakowi oczko i wstałam z kanapy - A teraz wybacz, ale chyba się przejdę do sowiarni. Muszę wysłać sowę do rodziców. - rzuciłam i ruszyłam w kierunku wyjścia, na co blondyn zerwał sie z fotela i zagrodził mi wyjście.
- Później! - powiedział szybko i złapał mnie za nadgarstki - Teraz musisz iść ze mną do Dumbledore'a .
- Po co? - zapytałam zdziwiona.
- Bo tak! Chodź! – powiedział i pociągnął mnie do wyjścia.
- Czy ktoś może mi tu wytłumaczyć całe to zajście ! – zawołałam trochę podenerwowana. Wszyscy coś ukrywają, coś kręcą, a jak ja zaczynam coś mówić to nagle ich świstoklik porywa.
- Przecież już ci wytłumaczyliśmy. Chodź do Wielkiej Sali, zaraz obiad. Dzisiaj trochę później, bo… bo
nauczyciele mieli rade.
- A co z dyrektorem? – zapytałam zdziwiona.
- Już nic, zapomniałem że mam przyjść dopiero wieczorem.
Spojrzałam na blondyna spod zmrużonych powiek. Coś zmyślał.
- Spoko. A Blaise i dziewczyny? – dopytywałam niby obojętnie. W tej samej chwili poczułam jak czyjeś silne ramiona łapią mnie w pasie i podnoszą nad ziemię.
- Tęskniłaś? – zapytał Zabini, kręcąc się ze mną.
- Bardzo – prychnęłam, gdy w końcu postawił mnie na ziemi.
- To dobrze. Może więcej zjesz. – ucieszył się Blaise. Wywróciłam teatralnie oczami i szturchnęłam go w bok.
- Szkoda że ty nie masz takich problemów z jedzeniem. Wyszłoby ci to na zdrowie. – uśmiechnęłam się przymilnie i pchnęłam ogromne drzwi.
Ponad połowa szkoły jadła spokojnie obiad, reszta zapewne jeszcze przeżywała wydarzenie sprzed godziny.
- Smacznego – rzuciłam z uśmiechem, moszcząc się między Pansy a Blaisem. Draco jak zwykle usiadł na przeciw mnie a Devonne wcisnęła się obok niego, przez co zarobiła kilka epitetów od Astorii, która stała nad nią i darła się na bogu ducha winną dziewczynę.
W końcu Nott nie wytrzymał i gwałtownie wstał, po czym złapał Astorię w pasie i zawlókł ją na drugi koniec stołu.
- Greengras doprowadza mnie do szału – mruknął Blaise, nakładając sobie cały talerz ziemniaków i kurczaka.
- Myślisz że mnie nie? – prychnął Draco, próbując zabrać Zabiniemu kurczaka.
- Zostaw to no! – wydarł się w końcu Malfoy, wyrywając półmisek z rąk Blaise’a. O dziwo w tym samym momencie czarnoskóry chłopak go puścił, więc zdecydowana większość tego co w nim zostało, wylądowała na blondynie i Devonne.
- Malfoy! – wrzasnęła wściekła dziewczyna, gwałtownie podnosząc się od stołu.
- Cholera jasna, Blaise! – odwrzasnął chłopak, gromiąc spojrzeniem dławiącego się ze śmiechu Blaise’a.
- Wybacz – wyjęczał winowajca, tak w ramach przeprosin.
- Chłoszczyść – warknęłam, zamaszystym ruchem machając różdżką przed dwójką moich upaćkanych kurczakiem przyjaciół.
- Dzięki – mruknęła Devonne, szturchając blondyna i na powrót siadając. Kiwnęłam jej głową i nałożyłam sobie odrobinę sałatki greckiej, która jako jedyna nie miała w sobie kawałków latającego kurczaka.
- Co ty taka spięta? – zapytała podejrzliwie Pansy, nalewając sobie wody.
- Sama nie wiem.. Jakoś tak – bąknęłam, dłubiąc widelcem po talerzu. Jedną ręką podparłam się pod głowę, która nagle zrobiła się bardzo ciężka. – Chyba jestem zmęczona.
- Dopiero co wstałaś – zauważył Draco.
- Wiem. Dziwne… - mruknęłam bardziej do siebie niż do nich – Mam nadzieję że po obiedzie będą normalne zajęcia.
- Tak, nie ma to jak użeranie się z krwiopijczymi chwastami Sprout, albo trującymi oparami herbatki Snape’a. – ironizował Blaise.
- Żebyś wiedział – przytaknęłam entuzjastycznie. Lubiłam lekcje, można było uciec myślami gdzieś indziej niż tylko w ponure odmęty własnej samoświadomości.
- Druga Granger normalnie – prychnął Draco, wskazując widelcem na kogoś za moimi plecami.
Wszyscy jak na zawołanie się odwrócili, szukając wzrokiem pewnej Gryfonki siedzącej dwa stoły dalej.
- Cały czas z nosem w książce – podsumował Blaise i zaczął przedrzeźniać dziewczynę.
- A wiecie że srajtki majkowate nie umieją robić siusiu w kibelku? A wiecie że kotecek Marysi to był piesek? A wiecie że nie wiem co to kosmetyczka? – piszczał zgryźliwie. Mimowolnie się zaśmiałam, w końcu ta cała Granger faktycznie była trochę szurnięta na tym punkcie. Nie żebym oceniała ludzi po wyglądzie, jak niektórzy tutaj.
- Bez przesady – prychnęłam – Ja nie jestem takim alienem.
- No nie jesteś, nie jesteś – przymilał się Blaise – Jesteś istną duszą towarzystwa, co prawda pijaną,  rzucającą butelkami o ścianę, ale zawsze coś… - zaśmiał się wrednie, za co zarobił kuksańca w bok.
- No ty za to się lejesz na każdej imprezie więc wiesz – odgryzłam się złośliwie.
- Jam jest samiec, ja się musieć bić! – zawołał potężnym basem, na co cała nasza grupka roześmiała się serdecznie.
- Ty i samiec to dwie różne osoby – śmiała się Pansy.
- A udowodnić ci? – zapytał z cwaniackim uśmiechem.
- A proszę cię bardzo – prychnęła dziewczyna – Nie masz nawet jak. Bo wiesz, jak się ma takiego – tu pokazała swój mały palec u dłoni – to się ma Porsche.
- Ty mała, bezczelna… - warknął chłopak, wstając gwałtownie i łapiąc się za rozporek.
Odruchowo chwyciłam pustą tacę po kurczaku i prędko zasłoniłam strategiczne miejsca Zabiniego.
- Blaise! – zawołałam oburzona – Trochę kultury przy obiedzie!
Zabini spojrzał na mnie z politowaniem, po czym postukał się w czoło.
- Mam majtki wiesz. – prychnął a ja poczułam że jestem czerwona jak piwonia.
- Wolimy nie oglądać twoich tęczowych misiów – wtrąciła złośliwie Pans.
- Spokojnie, dzisiaj mam w serducha – chłopak wypiął dumnie pierś do przodu.
- Zuch chłopak – pochwalił go Draco – Ja mam akurat gładkie.
- Bo bardzo nas to obchodzi – rzuciłam z przekąsem, wywracając teatralnie oczami.
- Wiadomo. A wy, śliczne panie, jakie macie majtki? – zagruchał Blaise, ruszając sugestywnie brwiami.
- Powiedziałabym sam sobie zobacz, ale raczej nie skorzystam. – uśmiechnęłam się do rozczarowanego chłopaka. – Ale mam różowe bokserki, jeśli koniecznie musicie wiedzieć.
Draco i Blaise zaczęli się śmiać, a Pansy spojrzała na mnie z politowaniem.
- Hope, ja rozumiem że starasz się zapomnieć o rodzicach, ale… AUU! – zawyła przeraźliwie Devonne, a mnie zamurowało.
- Słucham? – zapytałam zszokowana – O czym ty mówisz?
- Patrzcie, Dumbledore! – zawołał nagle Blaise, wstając i zaczynając klaskać. Draco natychmiast poszedł w jego ślady, podobnie jak reszta Sali.
- Co wy odwalacie? – zapytałam, gdy zgiełk nieco zmalał.
- Cicho, chce posłuchać dyrektora – syknęła Pansy, dając nam do zrozumienia że mamy się zamknąć. Od kiedy oni nagle tak bardzo lubią Dumbledore’a?
- Moi drodzy uczniowie! – dyrektor wstał zza ogromnego stołu i uciszył nas gestem ręki – Jak zapewne część z was już wie, dotknęła nas straszna…
- Lumos Maxima! – wrzasnął Malfoy, machając wściekle różdżką.
- Co do… - warknęłam, nagle oślepiona jasnym światłem.
- Panie Malfoy! – wrzasnęła wściekła profesor McGonagall. Światło zaczęło blednąć aż w końcu zniknęło zupełnie, lecz w Wielkiej Sali zapanował totalny chaos – młodsi uczniowie nie wiedzieli co się dzieję, w panice zaczęli na siebie w padać i się rozbiegać, Prefekci i Profesorowie próbowali nad tym zapanować, lecz na nie bardzo im się to udawało.
 W mgnieniu oka Malfoy wyparował, podobnie jak Blaise i Pansy, jedynie zdezorientowana Devonne wydawała się nie poruszona całym tym wydarzeniem.
Nagle wpadł na mnie jakiś pierwszoroczny w zielonych szatach.
- Hej, wszystko w porządku – powiedziałam, łapiąc go za ramię gdy ten stracił równowagę. – To tylko Malfoy się wydurnia.
- Pan Malfoy, jeśli już. Szlamo. – warknął dzieciak i uciekł w przeciwnym kierunku.
Zdziwiona odprowadziłam go wzrokiem. Ja? Szlamą? Chyba coś mu się pomyliło.
- Chodźmy stąd, zanim nas stratują do końca – powiedziałam do blondynki która natychmiast ruszyła do wyjścia, nawet nie zwróciwszy uwagi na brak kilku osób.
Prefekci Slytherinu zdołali utrzymać dzieciaki przy jednym stole, lecz na ty kończył się sukces pedagogiczny reszty Prefektów.
Gdy wychodziłam z Wielkiej Sali, tuż obok mnie wybiegła zgraja dzieciaków rozbiegających się na wszystkie strony. Nic potem dziwnego że po szkole chodzą plotki o trollach z ostatniego piętra – jeśli jakiś dzieciak się zgubi, i jakimś cudem uda mu się przeżyć, nie jest potem zbyt „ludzki” . Długotrwała separacja od ludzi jednak pozostawia ślad w psychice.
- Idę do biblioteki. Spotkamy się na eliksirach – rzuciła Devonne, skręcając nagle w prawo. Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, gdy zniknęła za rogiem.
Nagle zauważyłam znajomy blask rudych włosów.
- Co ty tu robisz? – zapytała Bunshee, śmiejąc się głośno.
- Idę na zajęcia. Czy ty zawsze musisz się tak drzeć – zapytałam z politowaniem.
- Tak! – pisnęła przeraźliwie, latając tuż nad moją głową. Rudowłosa nagle zatrzymała się tuż przede mną, wlepiając we mnie zielone oczy. Wydały mi się dziwnie znajome.
- Jesteś głupia, wiesz? – zauważyła niby to od niechcenia.
- A ty złośliwa. – warknęłam, szybko ją mijając. Zachowywała się jak rozpuszczony bachor.
- Dobrze mi z tym. – ponownie zaczęła się śmiać.
- Dumbledore powinien lepiej sprawdzać duchy zanim pozwoli im tu zamieszkać – mruknęłam, pragnąc znaleźć się jak najdalej od tej dziwnej dziewczyny.
- Och tym się nie przejmuj! – śmiała się rudowłosa. – Lepiej spójrz na swoich przyjaciół.
- W sensie?
- Po prostu. Czasem ci najlepsi, okazują się najpodlejsi. Sama wiem, bo takiego miałam – dziewczyna nagle posmutniała.
- Współczuję, ale to nie znaczy że wszyscy tacy są. Nie znasz ani mnie ani moich przyjaciół, więc ich  nie oceniaj. – spojrzałam z ukosa na nagle poważną Bunshee.
- Ty też ich nie znasz, pamiętaj o tym. Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo to pierwszy i ostatni raz gdy daję ci radę, mała Florence – dziewczyna zamilkła dramatycznie, po czym ponownie przede mną stanęła – Pilnuj swojego serca. Jeśli oddasz je nie właściwej osobie, możesz je stracić. A bez serca umrzesz.
Zwariowała, to pewne.
- Posłuchaj Bunshee, rozumiem że boli cię to że twój przyjaciel okazał się mendą, ale to nie znaczy że inni twoi przyjaciele też musieli tacy być. – odparłam, patrząc dziewczynie w oczy.
- Nie zdążyłam mieć innych przyjaciół, bo mnie zabił. Skazał na śmierć. – wyszeptała, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Ja… - zaczęłam, lecz rudowłosa nagle zniknęła, a z jakiejś klasy wyszedł Potter.
- Znowu się spotykamy - uśmiechnął się złośliwie.
- Mało ci Potter? Masz chyba jeszcze stempel pod okiem, co? - prychnęłam pogardliwie, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
- Spokojnie. Na twoim miejscu martwiłbym się o siebie.
- Niby dlaczego? - warknęłam, próbując go ominąć.
- Co u cioci i wujka? - zapytał, szczerząc się debilnie.
- Wszystko dobrze, nie martw się - powiedziałam oschle i go odepchnęłam. Potter wydał się nieco zdezorientowany, lecz o dziwo mnie przepuścił.
- Kretyn... - mruknęłam pod nosem, wchodząc do sali od eliksirów. Było w niej już kilka osób, przeważnie sami kujoni, pokroju Granger.
Usiadłam w wolnej ławce na tyłach klasy, czekając na rozpoczęcie zajęć.
- Musimy pogadać - usłyszałam nagle i odwróciłam się w stronę Hermiony.
- Siadaj - powiedziałam z nutą niechęci w głosie.

                                                                           ~*~
Rozdział bez bety, pewnie błędów jak mrówek, za co bardzo przepraszam.
Koniecznie chciałam go wstawić jeszcze w styczniu, co by nie zostawiać was z 1 rozdziałem na miesiąc.
Rozdział z dedykacją dla kilku osób :
~ dla Agaty
~ dla Drusilli
~ dla JA^^
~ dla Eveneth
Słuchajcie, mam do was taką sprawę, wpadłam ostatnio na fantastycznego bloga, ale zgubiłam adres.
Nie pamiętam nawet jak sie nazywała główna bohaterka, wiem tylko że przeprowadziła się do Londynu z Hiszpanii, i jest to w czasach młodości Jamesa, Syriusza, Lily i reszty. No a blog jest po prostu świetny, akcja niesamowita. W ostatnim rozdziale była chyba o odrabianiu szlabanu przez Syriusza i tą dziewczynę u Filcha gdzie znaleźli kartotekę dziewczyny która wyglądała dokładnie jak ona, i nie wiadomo czy nie była adopotowana.
Jeżeli ktokolwiek kojarzy tego bloga, bardzo was proszę, dajcie znać ;*
Kolejny rozdział nie wiem kiedy, postaram się dodać coś na 14 lutego. No i przede wszystkim bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem ;>
Kocham was ^^

niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 14

                             
                                           ''Draco dormiens nunquam titillandus" 




     
 Po powrocie do szkoły, wszyscy powoli zapominali o weekendowej imprezie. Paczka skrętów i zapalniczka leżała na dnie mojej torby, dzięki Bogu mnie do niej nie ciągnęło. Od weekendu wypaliłam tylko trzy fajki, a mamy czwartek.
Chowając się w toalecie i odpalając potajemne skręty, czułam się jak przestępca. Okłamywałam Draco, Pansy i całą resztę, ale po co mieliby wiedzieć? Co im by to dało?
Mniej wiesz, lepiej śpisz, i to była prawda.
Od Conora nie miałam żadnych wiadomości, co ułatwiało mi sprawę, bo łatwiej uspokoić Draco mówiąc mu że nie przepadam za jego kuzynem bez zbędnych spekulacji.
- Wszystko w porządku? – zapytała Pansy, dosiadając się do mnie w Wielkiej Sali. Właśnie podawali obiad.
- Jasne – uśmiechnęłam się i nałożyłam sobie sałatki na talerz.
- Na pewno? – upewniła się a ja kiwnęłam głową.
- Siema - rzucił Blaise, siadając naprzeciwko. Po chwili dołączyli do nas Devonne, Draco i Ernie.
Blaise spokorniał, po powrocie z Malfoy Manor, odbył męską rozmowę ze Smokiem. Wszyscy udawali że nie widzą śliwy pod okiem Diabła, gdy ten przyszedł następnego dnia na śniadanie.
- Dumbledore wywiesił ogłoszenie o imprezie z okazji Bożego Narodzenia. Postanowił zrobić tu Hogwartcką Wigilię. – oznajmił Draco, zajadając się kurczakiem.
- Ja chyba zostanę. Mama przysłała mi sowę że mamy przebudowę w domu i świąt nie będzie. – mruknęłam niezadowolona.
- No chyba żartujesz. – prychnął Draco – Wpadnij do nas. Nie zostawimy cię tu na Świętą. Ten pajac zawsze się do nas wprasza i nikt nie ma nic przeciwko – powiedział, szturchając Zabiniego.
- Nie no co ty. Nie mogę tak się zwalić twoim rodzicom na głowę – zaoponowałam.
- Matka się ucieszy, będzie więcej chętnych do jedzenia. Pans, ty też wpadnij.
- Spoko. Ja nie mam problemu z wpraszaniem się do Malfoya – Pansy wyszczerzyła ząbki i cmoknęła w powietrzu do blondyna.
- Widzisz? Weź z niej przykład. Starzy chcą zaprosić też Conora, ale nie wiem czy to dobry pomysł.
- Żartujesz? Przecież to twój kuzyn! – zawołałam – Ale może wpadnę, zobaczymy.
- No ja mam nadzieję. – uśmiechnął się Blaise. – Zafunduje Malfoyowi jemiołę, co wy na to?
- Weź się ogarnij – prychnęła Pansy i zmroziła go wzrokiem. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak wszyscy skutecznie gaszą Diabła.
Postanowiliśmy zostać kumplami, mimo to chłopak się nie poddawał.
- Dobra, dobra, tylko żartowałem. - Diabeł zmarkotniał i opuścił wzrok.
- Wiecie co, muszę iść do toalety – powiedziałam i szybko opuściłam salę.
Pędem ruszyłam do sowiarni.
- Tu jesteś – mruknęłam do czarnej sowy z pozłacanej klatce. Wyciągnęłam arkusz pergaminu i zapasowe pióro, które zawsze trzymałam przy Gladyss, mojej sowie.

Drogi Conorze, 
Podobno będziesz na Wigilii u Malfoyów. Też będę, Draco mnie zaprosił. . Bardzo cię proszę, nie daj Draco powodów do nienawiści wobec Ciebie, i udawajmy że nasz wspólny weekend nigdy nie miał miejsca. Draco myśli ze za sobą nie przepadamy, nie wie też o magicznej paczuszce od ciebie. I chcę żeby tak zostało, inaczej znowu zacznie się awanturować.  I tak  mi ciężko ich okłamywać…  
Nie miej mi tego za złe, proszę. Mam nadzieję że u ciebie wszystko w porządku. 
                                                                                                                           Całusy,                        
                                                                                                                                     Motylek

Zwinęłam pergamin w rolkę i przywiązałam Gladyss do łapki.
- Zanieś to do Conora. Mieszka w Londynie, przy Harrods’ie – powiedziałam i wypuściłam sowę.
Gladyss huknęła i wyleciała, zostawiając mnie samą z jakąś setką różnych sów.
Wyciągnęłam jednego skręta z paczki i szybko go zapaliłam. Podeszłam do okna i zobaczyłam jak czarna sowa znika mi z oczu. Zaciągnęłam się malinowym dymem i pozwoliłam mięśniom się rozluźnić.
- Widziałam że coś ukrywasz – usłyszałam i podskoczyłam w miejscu.
- Boże, jak mnie przestraszyłam – wydusiłam z siebie, chowając papierosa.
- Palisz – powiedziała oskarżycielskim tonem Pansy.
- Pansy, błagam, nie mów nikomu – powiedziałam płaczliwie, gasząc papierosa i wciskając go do paczki.
- Od kiedy. – zapytała oschle.
- Od jakiegoś czasu. Proszę cię, nikt nie może się powiedzieć .
- Nie powiem. Ale dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież się przyjaźnimy. – mruknęła i usiadła na parapecie.
- Wiem, ale bałam się co powiesz. Przepraszam – powiedziałam cicho, siadając obok niej.
- No co ty. Malfoy też palił, ale wybiłam mu to z głowy. – uśmiechnęła się przebiegle.
- Z drugiej strony, to twoje życie. Rób co chcesz, tylko potem nie płacz że masz raka. – westchnęła.
- Przecież czarodzieje nie chorują na … - umilkłam.
Pansy spojrzała na mnie porozumiewawczo, wiedziała że nie musi nic mówić żebym sama doszła do odpowiednich wniosków.
Przecież moja babcia była czarownicą, i zmarła. Rak ją zabił.
- Punkt dla ciebie – mruknęłam.
- Widzisz. Ale spoko, nic nie powiem. Przecież się przyjaźnimy – zaśmiała się i zeskoczyła.
- Do kogo wysłałaś sowę? – zapytała, wskazując na małą plamę z atramentu na mojej ręce.
- Do rodziców, powiedzieć im o planach na święta – skłamałam gładko, ścierając atrament z ręki.
- Spoko. Wypal już sobie i chodźmy stąd. Strasznie tu wieje – westchnęła niezadowolona. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością i wyjęłam niedopalonego papierosa, po czym ponownie go odpaliłam.
- Fajna zapalniczka – rzuciła Pans, zabierając mi złoty przedmiot.
- Uważaj. To pamiątka – poprosiłam i głęboko się zaciągnęłam, z ulgą czując jak stres ze mnie znika.
Muszę poprosić Conora żeby na Wigilię dał mi jeszcze z paczkę tego cuda.
- Spoko. – uśmiechnęła się Pans i odpaliła zapalniczkę, po czym ją zgasiła i znów zapaliła.
Zaczęłam dopalać i po chwili zgasiłam niedopałek.
- Wracajmy na zajęcia – powiedziałam i dziewczyna rzuciła mi zapalniczkę którą od razu schowałam.
Ruszyłyśmy na błonia, mieliśmy akurat ONMS z Hagridem.
Uczniowie Slytherinu i Ravenclawu otaczali ciasnym kręgiem pół-olbrzyma i z ożywieniem o czymś dyskutowali.
Z Pansy dopchałyśmy się w końcu na sam przód, gdzie stał już Draco, Blaise i Nott.
- Patrz - rzucił dziwnie uchachany Draco i kiwnął głową na Hagrida.
- O Boże... - szepnęłam z przerażeniem, które musiało być bardzo widoczne, bo Draco objął mnie ramieniem.
- Spokojnie – powiedział cicho – To tylko…
- Nundu – jęknęłam.
- Kiciuś – prychnął Blaise i wystąpił przed wszystkich, niebezpiecznie zbliżając się do olbrzymiego lamprata. No tak. Sam zmieniał się w takiego „kiciusia”
- Ostrożnie Zabini, cholibka, co ja zrobie jak mi ucznia zeżre… - rzucił trochę spanikowany Hagird, ciągnąc nundu do tyły.
- Dobra dzieciaki, koniec przedstawienia. Podzielę was teraz w pary, czekajta…
Hagrid zaczął dobierać nas w pary, co wychodziło mu dość kiepsko. Żaden nauczyciel nie połączyłby Notta z Parvati Patil.
- Hope – usłyszałam i drgnęłam. – Cholibka, z kim by cię tu… Niech będzie Malfoy. – Hagrid wyraźnie się speszył, licząc najwyraźniej że zaraz strącę ramię blondyna i strzelę go w tę śliczną buźkę.
- Waszym zadaniem będzie rozpoznanie płci tego tu nundu. Tylko się cholibka do niego nie zbliżajcie za bardzo, bo mie psor chyba ukatrupi jak mi zeżre dzieciaka… - mruczał poddenerwowany Hagrid, rozdając arkusze z pytaniami.
- O to się ten przerośnięty dzikus nie powinien martwić – prychnął pogardliwie Draco – tylko o to że mu się wszy zalęgną w tej brodzie.
- Malfoy! – zawołałam oburzona. – Jak możesz!
- Dobra, dobra, przepraszam – burknął i odsunął się na długość ramienia.
Pary zaczęły rozchodzić się w różne strony, wypełniając kartki.
- Od czego zaczniemy? – zapytał z lekkim uśmieszkiem, od którego zaczęłam się rumienić.
- Może od tego że nie damy się zjeść? – zaproponowałam.
- Dobry pomysł – prychnął chłopak i wskazał na Blaise’a. – Ten to ma przerąbane – prychnął.
Blaise był w parze z Astorią, która jak wszyscy wiedzieli była naszym szkolnym pustakiem.
- No – zaśmiałam się, widząc jak zrezygnowany Zabini wysłuchuje tyrady Cho.
- Dlaczego nie jesteś Dracusiem! – zawyła zrozpaczona dziewczyna – Tylko jakimś…
- Zamknij się w końcu ! – wrzasnął w końcu Diabeł i zatkał uszy rękoma.
Zaczęłam się śmiać z tej dwójki, podobnie jak Draco.
- Cholibka, zapomniałem powiedzieć! Para która jako pierwsza odpowie na wszystkie pytania, dostanie specjalną nagrodę od samego psora, znaczy się dyrektora. – huknął basowo i zaczął głaskać swojego pupila, który był tylko o połowę od niego mniejszy.
- No, trzeba by wygrać tą paczkę dropsów – rzucił Draco i zrobił głupią minę – Cytruska? – wychrypiał, przedrzeźniając Dumbledore’a.
- Jesteś okropny – mruknęłam i odwróciłam się od niego, podchodząc do dzikiego kota.
Nundu, to najgroźniejsze zwierzę na świecie, tylko jednemu czarodziejowi na świecie udało się je pokonać, lecz zaraz potem zginął, gdy świstoklik przeniósł go na środek ulicy gdzie potrącił go mugolski autobus.
- Dobry kotek – mruknęłam i położyłam dłoń na grzbiecie leżącego kota.
- Uważaj Hope, dzika bestia z niego – powiedział ostrzegawczo Hagrid.
- Spokojnie, zobacz, nawet nie zwraca na mnie uwagi – mruknęłam cicho i pogłaskałam zwierzę.
Nagle kot podniósł swój ogromny łeb i spojrzał na mnie czarnymi ślepiami.
Hagrid odruchowo skrócił łańcuch, lecz kot tylko zbliżył łeb do mojej dłoni. Zamarłam ze strachu, licząc się z faktem że za chwilę mogę stracić rękę.
Cofnęłam się powoli, a kot tylko patrzył, jakby rozumiał co się dzieje.
- Uważaj! – wrzasnął nagle Blaise i odepchnął mnie na bok.
Wszystko potem stało się bardzo szybko.
Kot zaryczał przeraźliwie i skoczył na czarnoskórego, lecz Hagrid mocno szarpnął go w tył.
- Uciekajcie ! Uciekajcie! – zawołał Hagrid i wszyscy rzucili się do zamku. Nagle łańcuch trzasnął i nundu stał się wolny. Draco porwał mnie na ręce i biegiem ruszył w stronę zamku. Zauważyłam jak Hagird próbuje opanować wściekłą kocicę. Tak, bez dwóch zdań była to kotka.
W przypływie impulsu wyrwałam się blondynowi i biegiem rzuciłam się w stronę Blaise’a który próbował pomóc Hagridowi poskromić zwierzę.
- Drętwota! – wrzasnął Draco i snop światła przeleciał obok mnie. Ku ogólnemu przerażeniu, trafił on w Hagrida, który padł jak nieżywy na ziemię. Kot rzucił się na Blaise’a, zupełnie ignorując mnie lub Draco.
Blaise zaczął uciekać, lecz kot był od niego dużo szybszy. Chłopak upadł na ziemię, udając trupa.
Nundu machnął na niego łapą, głośno rycząc.
Zaczęłam powoli zbliżać się do Blaise’a.
- Wracaj tu idiotko! – zawołał przerażony Draco, próbując mnie zawrócić.
- Zamknij się w końcu! – syknęłam i kucnęłam za Blaisem, cały czas nie odrywając wzroku od kota.
- Dobrze… -szepnęłam, widząc jak kot minimalnie się cofa. Zdołałam wejść przed trzęsącego się chłopaka.
- Wiem że nie zrobisz mi krzywdy. – powtarzałam cicho.
Czytałam kiedyś o nundu. Był to ich okres godowy, jeżeli nie zaatakowałeś żadnego z nich, nic ci nie zrobią. Ale dzikie wrzaski Zabiniego i zbyt gwałtowne ruchy przestraszyły kota.
Wyciągnęłam rękę w stronę zwierzęcia  które wciąż się cofało.
- Dobry kotek – mruknęłam, gdy nundu ostrzegawczo warknął. Powoli położyłam rękę na jego pysku i delikatnie go pogładziłam.
- Właśnie tak. Spokojnie, już nic ci nie grozi – uśmiechnęłam się delikatnie i zaczęłam głaskać kota.
- Draco, zabierz stąd tego pajaca – mruknęłam w stronę blondyna który wyglądał jakby go spetryfikowało. Po chwili jednak się otrząsnął i podniósł przerażonego Blaise’a, wlokąc go do zamku.
- Chodź, nie strasz ich już – zaśmiałam się cicho i złapałam kota za grubą obrożę do której wcześniej przymocowany był łańcuch.
Nic dziwnego że żaden czarodziej nie pokonał nundu – każdy próbował z nim walczyć.
Tymczasem ja spokojnie poprowadziłam olbrzymiego kota jak najdalej od miejsca zajścia.
- Fajny z ciebie kot – powiedziałam, gdy nundu zaczął ocierać się o mnie łbem. Co z tego że sięgał mi prawie do piersi.
Zauważyłam dyrektora i opiekunów domów biegnących ku nam. Dopiero gdy byli na tyle blisko by dostrzec przyjazne zachowanie kota, stanęli jak wryci. Wszyscy, z wyjątkiem Dumbledore’a.
- Ach, widzę że Hagrid znów przyprowadził Kathanę. – uśmiechnął się i podszedł do nas, po czym przyjaźnie poklepał zwierzę.  – Kiedyś uratowaliśmy ją na skarpach w Skandynawii. Nie przepada za obcymi.
Dyrektor spojrzał na mnie spod swoich okularów połówek .
- Przyjdź do mojego gabinetu, gdy już skończysz z Kat. – polecił i szybkim ruchem odwołał nauczycieli.
- Panna Florence otrzymuje 50 punktów dla swojego domu, za wyjątkowo empatyczną postawę – powiedział i spokojnym krokiem ruszył do zamku.
- Zapomniałbym. Przyjdź z panem Malfoyem. – uśmiechnął się a ja przytaknęłam i pogładziłam Kat, która zwaliła się na ziemię.
- Powodzenia – uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam za Dumbledorem, za którym biegła spanikowana McGonagall. 
Widziałam jak ciekawscy uczniowie wyglądają z okien. 
- Masz przerąbane – usłyszałam głos Malfoya.  – To cię mogło zabić!
- Wiem. Ale żyję, i powinieneś się z tego cieszyć. –
mruknęłam speszona. Blondyn nie odpowiedział.
- Musisz iść ze mną do dyrektora. – pomyślałam, przechodząc koło zejścia do lochów.
Już po chwili zauważyłam Draco, na widok jego miny stanęło mi serce.
- Wszystko w porządku? – zapytałam z obawą, stając przed nim.
Draco miał czerwone oczy, urywny oddech i spojrzenie mordercy.
- Równie dobrze ja mógłbym o to zapytać ciebie. – powiedział i się uśmiechnął – Jesteś nienormalna.
- Dziena mordo – prychnęłam i już po chwili stałam w jego objęciach. Z westchnieniem się do niego przytuliłam, wdychając znajomy zapach.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła – pomyślałam, wlewając w te słowa nieco więcej uczucia niż zamierzałam.
- Niewiele – prychnął – Beze mnie świat stałby się nudny.
Objęci ruszyliśmy w stronę gabinetu Dumbledore’a.
- Siadajcie – powiedział dyrektor, gdy weszliśmy do gabinetu. Usiadłam w tym samym fotelu co wcześniej, Draco usiadł obok.
- Wiecie po co tu jesteście? – zapytał z uśmiechem.
- Nie bardzo – mruknął blondyn, mamrocząc pod nosem coś o pedofilii w szkole.
- Ty i panna Florence macie do wyboru dwie opcje – kontynuował niezrażony starzec – Pierwsza, to Immunitet Domu, co oznacza że nie obowiązuje was cisza nocna. Druga, to dwudniowy staż w Londynie. Dowolnie przez was wybrany.
Spojrzałam niepewnie na blondyna.
-Immunitet. – powiedział Draco, gdy kiwnęłam do niego porozumiewawczo.
- Wspaniale – ucieszył się dyrektor. – Macie go od dziś do końca roku.
- Dziękujemy, do widzenia – blondyn wyciągnął mnie z gabinetu zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, czy chociażby zaprotestować.
- To co, dziś wieczorem impreza? – ucieszył się chłopak a ja stuknęłam go palcem w czoło.
- Dla dwóch osób? Chyba nie – prychnęłam, a do chłopaka dotarło co właśnie powiedziałam.
Dyrektor jasno powiedział, że Immunitet jest dla nas. Tylko.
- Cholera – mruknął rozczarowany.
- Masz co chciałeś – prychnęłam i pocieszająco poklepałam go po ramieniu.
Draco zrobił załamaną minę i głęboko westchnął.
- Podstępny staruch – wymamrotał i delikatnie pchnął mnie w kierunku lochów – Zajęć już dzisiaj nie będzie.
- Skąd wiesz? – zapytałam zdziwiona.
- Bo właśnie je odwołałem – uśmiechnął się zadziornie. Nagle z korytarza wyłonił się Potter z Weasley’em.
- Hej kuzynko! – zawołał radośnie Harry i niemal rzucił mi się na szyję, na co Draco brutalnie go odepchnął.
- Gdzie z łapami, ty brudny śmieciu! – wrzasnął oburzony Wieprzlej.
- Zamilcz . - warknął rozzłoszczony blondyn.
- Morderca! Parszywa świnia ! - wrzasnął rudy, wymachując rękoma.
- Expulso! - warknęłam i rudzielec poleciał z hukiem na ścianę.
- Jak mogłaś - wrzasnął Potter, podbiegając do Łasica i wyciągając różdżkę.
- Schowaj tego badyla bo zginiesz - syknął Malfoy, celując w mojego kuzyna.
- Nie warto, naprawdę - prychnęłam, widząc żądzę mordu w jego oczach.
- Właśnie, śmieciu, nie celuj do kochanego kuzyna - uśmiechnął się złośliwie Potter.
Nagle moja różdżka sama wyrwała moją rękę do góry i wyleciało z niej niebieskie światło, paraliżujące Pottera.
Malfoy patrzył na mnie oszołomiony, a ja wzruszyłam ramionami.
- Zaklęcia niewerbalne. - mruknęłam i pociągnęłam go do lochów.
- Następnym razem ja go chyba zabije - powiedział Malfoy, ciskając pioruny z oczu.
- Chcesz przez niego trafić do Azkabanu? - prychnęłam i szturchnęłam go w bok.
- Ale chociaż sumienie będę miał czyste. Jeden kretyn mniej.
- I zostawiłbyś mnie? - zapytałam oskarżycielskim tonem, przechodząc przez dziurę do Pokoju Wspólnego.
- No masz rację, nie. - prychnął.
- Poczta!! - wydarł się nagle Blaise, wskazując na czarną sowę. Nie możliwe żeby...
- To do mnie! - krzyknęłam i rzuciłam się w stronę okna w tej samej chwili co Blaise.
- Co to, co to co to ! - wołał nakręcony, gdy ja pierwsza przechwyciłam arkusz białego papieru.
- Co cie to obchodzi, do mnie - uśmiechnęłam się i pokazałam chłopakowi język.
Gdy upewniłam się że Malfoy dostatecznie długo będzie opieprzał Blaise'a za naruszanie mojej prywatności, otworzyłam kopertę. Była idealnie biała, z najdroższego papieru, a na jednej stronie widniał herb Ministerstwa.


Szanowna Pani Florence.
W momencie gdy czyta Pani ten list, czyta go również Szanowny Pan Albus Dumbledore, tak więc proszę aby nie winiła go Pani za nie przekazanie informacji od razu.
Jako Minister Magii, i pracodawca Pani rodziców, czuję się zobowiązany do przekazania Pani informacji o ich śmierci. Państwo Eric i Irma Florence ulegli przykremu wypadkowi podczas testowania nowej mugolskiej broni.... 


List wypadł mi z ręki, a ja poczułam jak nogi się pode mną uginają
- Hej, co jest ... - usłyszałam zdezorientowanego Malfoya i zauważyłam tylko jego przerażone spojrzenie, gdy świat zasnuła czarna mgiełka.



* Oczami Draco*

- Trzeba coś zrobić! - zawołałem zdenerwowany, gdy Hope już chyba 8 godzinę siedziała w pokoju, nie dając znaku życia.
Odkąd się ocknęła, uciekła do sypialni i zabarykadowała się najlepiej jak tylko mogła.
 Dyrektor przekręcił się niespokojnie na kanapie, a Snape rzucał dookoła mordercze spojrzenia.
- Sugeruję aby wyważyć drzwi - mruknął Blaise, wstając z fotela.
Nagle wszyscy odwrócili się w stronę Pansy która właśnie weszła.
- Nic. - westchnęła ciężko.
Każdy już chyba próbował z nią porozmawiać, przekonać ją żeby otworzyła drzwi, wpuściła kogokolwiek, lub chociaż się odezwała.
- Wiecie... - zaczęła nieśmiało Pansy... - Może .... Może my nie tak próbujemy?
- Co masz na myśli? - zapytał Dumbledore.
- Wydaje mi się że wiem... - mruknąłem niechętnie - Poczekajcie...
Poszedłem do pokoju mojego i Blaise'a i podszedłem do kominka.
Nabrałem trochę proszku i sypnąłem w ogień.
- Mieszkanie Conora. - mruknąłem i wszedłem w płomienie.
- CONOR ! - wrzasnąłem, rozglądając się po salonie. Mój kuzyn wyszedł z pokoju w samych dresach.
- Czemuż to zawdzięczam tę cudną wizytę? - warknął, patrząc na mnie nieprzychylnie.
- Chodzi o Hope. Jej rodzice nie żyją. Od ośmiu godzin nie ma z nią... - zacząłem lodowatym tonem, obserwując jak twarz chłopaka tężeje.
 - Cholera... Czemu tak późno ! - zaklął i w mgnieniu oka zniknął w kominku. Ruszyłem za nim, modląc się aby chociaż to poskutkowało.


* Oczami Conora*

Usiadłem pod drzwiami do sypialni Hope i Parkinson, uważnie nasłuchując. Oparłem się o drzwi i wyjąłem z kieszeni kawałek pergaminu i różdżkę, po czym szybko nakreśliłem na niej małą różę, po czym wsunąłem kartkę pod drzwi, tak aby połowa wystawała.
Po kilku minutach kartka została wsunięta do środka, na co odetchnąłem z ulgą.
- Kogo tym razem przysłali? - powiedziała cicho, tak że ledwie ją słyszałem.
- Nikogo nie przysłali. - odparłem równie cicho, tak by tylko ona słyszała.
- Conor? - zapytała zdziwiona.
- We własnej osobie królewno. Nie zgadniesz co mi się dzisiaj przytrafiło. - powiedziałem, starając się mówić lekkim tonem.
- Właśnie brałem prysznic, kiedy w moje okno zaczęła walić jakaś wściekła sowa. Początkowo rozważałem ugotowanie z niej obiadu - urwałem, czekając jej reakcji. Dziewczyna cicho prychnęła, a  ja kontynuowałem - Ale stwierdziłem że taka łada sowa bardziej nadaje się na poduszkę.
- Czubek - mruknęła i drzwi zgrzytnęły, a po chwili powoli się otworzyły.
Ostrożnie je popchnąłem i wszedłem do środka. Tak jak się spodziewałem, w pokoju panował półmrok a dziewczyna siedziała na podłodze pod oknem.
- Hej - powiedziałem siadając obok niej, i obejmując ją ramieniem. - Chcesz zapalić? - zapytałem, wyciągając paczkę. Hope kiwnęła głową i wyciągnęła jednego papierosa po czym odpaliła go moją-swoją zapalniczką i głęboko się zaciągnęła.
- Nie będę ci pieprzył że będzie dobrze - powiedziałem, gdy dziewczyna zgasiła niedopałek w podłodze. - Bo wiem że tak nie będzie.
Hope po prostu zaczęła płakać, gorzkimi łzami bólu i bezradności. Objąłem ją i mocno przytuliłem.
- To takie cholernie niesprawiedliwe - zawyła w moje ramię, trzęsąc się z chłodu jaki przenikał jej ciało. Znałem każde z tych uczuć, każdą jej reakcję na to co teraz czuła.
- Wiem że ci cholernie ciężko. - powiedziałem, delikatnie nią kołysząc - Wiem też żadne głupie słowa nic ci nie dadzą. Bo to i tak nic nie zmieni.
- No właśnie.. - jęknęła, podnosząc głowę. Wyglądała strasznie, blada z czerwonymi oczami na które już ledwo patrzyła. Widać było po niej jak bardzo była zmęczona.
- Napij się - powiedziałem, ściągając ze stolika butelkę wódki. Dziewczyna się skrzywiła, ale posłusznie pociągnęła kilka łyków, krzywiąc się przy tym jakby jadła cytrynę.
- Wódka nie ma ci smakować. Jak zaczyna ci smakować, to wiedz że masz problem.  - powiedziałem, delikatnie się uśmiechając. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie i oparła głowę na moim ramieniu.
Już po kilku chwilach jej oddech zaczął się wyrównywać i spokojnie zasnęła.
Chwała Merlinowi, że miałem w kieszeni tą paczkę, a ona tu wódkę. Inaczej musiałbym się nieźle nagimnastykować żeby tak łatwo poszła spać. A tak, ma zapewniony wielogodzinny sen.
Powoli wstałem i podniosłem dziewczynę, po czym ułożyłem ją na łóżku i przykryłem.
- Śpi. - powiedziałem, wychodząc do ich żałosnego saloniku.
- Dziękuję - powiedział cicho mój kuzyn, unikając mojego spojrzenia.
- Nie masz za co. Nie robiłem tego dla ciebie. - warknąłem, mijając go bez słowa.
- Wiem...Ale i tak dziękuję. - powiedział i odwrócił się do mnie plecami, nie dość szybko abym nie dostrzegł łez w jego oczach. 
Wszyscy w pokoju mieli grobowe miny. 
- Ktoś pokaże mi ten list? - zapytałem obojętnym tonem. Dyrektor bez słowa podał mi list który uważnie przeczytałem. 
- Idioci. - parsknąłem i obrzuciłem wszystkich w pokoju spojrzeniem pełnym obrzydzenia. - Wy naprawdę wierzycie że to był "nieszczęśliwy wypadek"? 
- A jakie masz podstawy ku temu żeby to podważać? - zapytał oschle czarnowłosy profesor. 
- Błagam was. Jeśli rodzice Hope to rzeczywiście byli jej rodzice, to mieli trochę oleju w głowie. Nie uwierzę że byliby na tyle głupi by się zabić jakimś mugolskim gównem.
- Co sugerujesz? - zapytał staruch, patrząc na mnie znad okularów-połówek.
- To, że to wcale nie był wypadek. Tylko morderstwo.
- Znowu tworzysz te swoje teorie! - wydarł się mój kuzyn, nagle pałając do mnie nienawiścią. - Znowu to robisz!
- Mam ku temu powody - powiedziałem spokojnie, starając się nie myśleć o różdżce którą mógłbym zabić tego debila. 

- Niby jakie ! Takie jak wtedy?! - krzyczał wściekły blondyn.
- Nie próbuj o tym wspominać - warknąłem i stanąłem naprzeciwko niego.
- Będę!
- Panie Malfoy, proszę się uspokoić. - zażądał dyrektor.
- Jasne, słuchajcie go. - prychnął blondyn - Nie mam zamiaru patrzeć na ten cyrk - mówiąc to wyszedł z pokoju.
- Proszę kontynuować - polecił siwobrody.
- Czy to nie oczywiste? - prychnąłem - To kuzynka Pottera.
- I co z tego? - zapytała Parkinson.
- To, że nawet jeśli ten psychopata bez nosa już nie żyje, bo cudowny Pottuś go załatwił rok temu, to nie znaczy że jego zwolennicy też nie żyją. I że nie chcą się na przykład zemścić.
- To niemożliwe - prychnęła szatynka, lecz inni nie wydawali się co do tego tacy przekonani.
- On może mieć racje... - mruknął Snape bez entuzjazmu.
- Trzeba ukryć Hope - wtrąciła szybko Mopsica. Tak, nie przepadałem za nią.
- Nie sądzę aby to było mądre - prychnął pogardliwie Nietoperz. - Gdzie byłaby bezpieczniejsza niż tu? Ta twierdza ma setki lat, w dodatku Albus jest na miejscu.
- Severus ma rację - powiedział powoli dyrektor - Ale będziemy musieli uważać.
- Jeżeli nie jestem potrzebny, to się już pożegnam. Aha, panie Dumbledore, mój list doszedł? - zapytałem, stając przed kominkiem.
- Owszem. - dyrektor delikatnie się uśmiechnął, na co jedynie skinąłem głową i wszedłem w zielone płomienie.
Mam nadzieję że mój durny kuzyn nie będzie się za bardzo bluzgał.


                                                                                                  ~*~
                                                  Nie podoba mi się. No nie podoba mi się ten rozdział.
                                   Wyszedł zupełnie nie tak jak chciałam, ale za to 15 jest dużo lepszy.
                                    20 komentarzy nie było, ale dobre i te 9.  Zmotywowałyście mnie xD
                                  Rozdział z dedykacją dla : Anonima, który zostawił komentarz pod 13.
                                    Mam nadzieję że mi wybaczycie długie oczekiwanie i marny efekt,
                                                   ale po prostu... no życie, tak. Obiecuję poprawę.