piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 13



Autorka ostrzega o treściach nie przeznaczonych dla osób poniżej 18 roku życia, oraz nie ponosi odpowiedzialności za omylne zrozumienie rzekomego przesłania.

A tak po polsku, to znaczy – NIE BIERZCIE PRZYKŁADU Z TEGO OPOWIADANIA, INTERNET ROBI SIECZKE Z MÓZGU I NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU !
Nie jestem specjalnie dumna z tego jakim przykładem tu świecę… Mam nadzieję że ogólnego bulwersu nie będzie i nie przyjdziecie pod mój dom z pochodniami i widłami że demoralizuję młodzież… Osobiście jestem zagorzałą przeciwniczką alkoholu i innych używek, o czym niektórzy moi znajomi boleśnie się przekonali, ale nie o tym teraz. Pamiętajcie moi drodzy – bawić się można bez takich świństw ! Matko Boska, ile ja gadam… No dobra, bez zbędnych spekulacji, macie rozdziała i się cieszajcie.




Zmęczona oparłam się o blat, huczało mi w głowie zupełnie jakby rozgrywała się tam prywatna dyskoteka.
- Chcesz bucha? – usłyszałam w prawym uchu i natychmiast się odwróciłam.
- Nie. Conor, weź się ogarnij z tym – wskazałam na blanta w jego dłoni.
- Chilloucik mała – roześmiał się i zniknął mi z oczu, wtapiając się w tłum. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, nad głupotą tego czarodzieja.
  Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia. Zauważyłam szklane drzwi prowadzące do ogrodu.
Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, muzyka i krzyki zniknęły, nastała błoga cisza. Gorące i cuchnące potem powietrze zastąpił delikatny wiatr. Jak na listopadową noc, była wyjątkowo ciepło.
 Usiadłam na brzegu wielkiej kamiennej fontanny, wsłuchując się w ciszę. Po chwili położyłam się na lodowatym marmurze, próbując znaleźć jakieś konstelacje gwiazd.
  Byłam właśnie przy Wielkim Wozie, gdy zobaczyłam nad sobą Blond Bonda.
- Znudziła ci się impreza? – zapytał, wyciągając w moją stronę szklankę z wodą.
- Głowa mnie zaczęła boleć – uśmiechnęłam się i upiłam łyk orzeźwiającej wody. Malfoy pokiwał głową ze zrozumieniem i wskazał na gwiazdy.
- Wielki Wóz. – rzucił.
- Zdążyłam zauważyć – prychnęłam i szturchnęłam go łokciem.
- Mały Wóz – wskazałam a Draco pokiwał głową z uznaniem.
- Widziałaś może Conora? – zagadnął po chwili. Z wyrazu jego twarzy odczytałam że się martwił o kuzyna.
- Niestety tak. Może ty chcesz bucha? – zaironizowałam, naśladując ton głosu chłopaka.
- On już taki jest. – westchnął żałośnie Malfoy.
- Weź się nie przejmuj. Jest dorosły, sam za siebie odpowiada. To jego głupota.
- Ale mimo wszystko jesteśmy rodziną. Kiedyś taki nie był, wiesz? – warknął rozzłoszczony.
- Spokojnie, co? To nie moja wina że twój kuzyn to ćpun.
- Nie jestem ćpunem, kochanie. Marihuana to nie narkotyki – usłyszałam.  Za mną stał Conor z fajką w ręku.
- W ogóle, bo po co. – warknęłam i wstałam. – Wiecie co, radźcie sobie sami. Mam dość tych twoich wiecznych pretensji o wszystko Malfoy. Przepraszam że spieprzyłam ci życie, przepraszam że cię poznałam, przepraszam że się w ogóle urodziłam! – wrzasnęłam, zupełnie nad sobą nie panując.
Malfoya zamurowało, nie pofatygował się żeby mi odpowiedzieć, za to jego narwany kuzyn objął mnie ramieniem.
- Dracuś już taki jest, złotko. Biedaczysko nie wie czego chce i rani wszystkich wokół. Przykro mi – powiedział przepraszającym tonem.
- Hope, ja wcale nie…. – zaczął Draco ale machnęłam na niego lekceważąco ręką.
- Daruj sobie Malfoy. – warknęłam i  odsunęłam od siebie Conora, po czym szybko wróciłam do budynku. Skrzywiłam się słysząc dzikie wrzaski i ogłuszającą muzykę.
  Łokciami utorowałam sobie drogę do kominka podłączonego do Sieci Fiuu i zgarnęłam trochę proszku z  pudełka.
- Hogwart. Gdzieś gdzie można odetchnąć. – szepnęłam i sypnęłam proszkiem.  Obejrzałam się za siebie po raz ostatni, zobaczyłam dwóch Malfoy’ów idących w moją stronę i poczułam znajome szarpnięcie w okolicach żołądka.
 W następnej chwili stałam już w kominku… Dumbledore’a.
- Dobry wieczór, panno Florence – powiedział starzec, wstając z fotela.
- Przepraszam że przeszkadzam, profesorze. Nie wiem czemu kominek wyrzucił mnie akurat tutaj. – odpowiedziałam nieco speszona.
- Żaden uczeń nigdy mi nie przeszkadza, Hope. Usiądź – wskazał na stary, czerwony fotel.
- Coś cię męczy – stwierdził po prostu, gdy usiadłam. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Nawet nie próbuj zaprzeczać – uśmiechnął się – Zawsze coś nas trapi, nawet gdy o tym nie wiemy. Czasem są to błahe rzeczy, na przykład co zjeść na obiad, a czasem bardzo poważne. Przez całe życie się wahamy, Hope. Musimy dokonywać trudnych wyborów, które potem zaważą na naszej przyszłości. Wszystko co zrobiłaś dzisiaj, odbije się jutro. Ale pamiętaj, że wybór zawsze należy do ciebie. – dyrektor przyglądał mi się uważnie spod swoich okularów-połówek.
- Dziękuję profesorze. – uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
- Ależ nie ma za co. Lubię pomagać młodym ludziom odnaleźć właściwą drogę. Może gorącej czekolady? – zaproponował, wyciągając z szafki porcelanowy czajniczek.
- Chętnie, dziękuję – dyrektor wstał i obszedł biurko dookoła, po czym wyjął z szuflady dwa duże kubki w pasiaste wzory i nalał do nich czekolady z czajniczka.
- Na zdrowie – uśmiechnął się i podał mi kubek.
 -To chyba najlepsza gorąca czekolada jaką w życiu piłam – zawołałam nagle szczęśliwa.
- Bardzo miło mi to słyszeć.
- Panie profesorze… - zaczęłam po kilku minutach ciszy. – Co pan myśli o Malfoy ’u? – zapytałam w końcu.
Dyrektor widocznie się zmieszał i poprawił sobie okulary.
- Moja droga… To co o nim myślę, może nie być zgodne z tym jaki jest. Ważniejsze jest chyba co ty o nim myślisz. Często widzimy ludzi nie takimi jacy są, ale takimi jak inni ich postrzegają. Musimy patrzeć swoimi oczami Hope, bo inaczej świat zmieniłby się w bezkształtną, szarą papkę.
Spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę że rozmawiam z prawdopodobnie najmądrzejszym czarodziejem wszechczasów. Kimś, kto naprawdę dokonał wielkich rzeczy.
- Dziękuję profesorze – powiedziałam po chwili.
- Może jeszcze czekolady? – zapytał a ja kiwnęłam głową. – Wiesz co, zmieniłem zdanie. Weź ten czajnik. – powiedział i podał mi naczynie które okazało się zadziwiająco lekkie.
Podniosłam porcelanową pokrywkę i było… puste. Idealnie białe w środku, bez grama kurzu czy osiadłej czekolady. Spojrzałam zdziwiona na dyrektora.
- Jest jeszcze wiele rzeczy które musisz poznać. – uśmiechnął się. – A teraz wybacz, ale muszę nakarmić Fawkesa. – wskazał na płomiennego feniksa siedzącego na eleganckim drążku.
- Rozumiem. Dobranoc profesorze – uśmiechnęłam się ciepło i wyszłam z gabinetu.
Muszę przyznać, że to najbardziej zdumiewający człowiek jakiego poznałam. Mądrościami sypał jak z rękawa, a potęga magii jaką dysponował była już chyba legendarna. Żywa legenda. Gdyby chciał, nawet bez skinięcia palcem mógłby zostać Ministrem Magii.
Schodziłam powoli do lochów, podziwiając piękno starego zamku. Mimo upływu lat, Hogwart wciąż pozostał twierdzą, majestatyczną i dumną w każdym calu. Każdy fragment tych murów, fundamentów czy marmurowych zdobień trwał na swoim miejscu, wpędzając nas w poczucie mniejszości.
Spacerując opustoszałymi korytarzami wróciłam do Pokoju Wspólnego.
- Hope! – zawołał Blaise na mój widok, podrywając się z fotela.
- Blaise – rzuciłam oficjalnym tonem i minęłam go bez słowa, kierując się w stronę sypialni.
- Hope, zaczekaj – powiedział i pociągnął mnie za nadgarstek, tak że niemal na niego wpadłam.
- Nie mamy o czym rozmawiać Zabini – warknęłam i zaczęłam się szarpać – Puść mnie!
- Kochanie… - szepnął Blaise i momentalnie jego usta znalazły się tuż przy moich. Czuć było od niego wódkę.
- Przestań! – wrzasnęłam, rzucając się w jego ramionach. Chłopak okazał się zupełnie obojętny na moje protesty, przyciskając mnie do siebie i wręcz brutalnie całując.
- Drętwota! – usłyszałam i Blaise jak nieżywy padł na podłogę. – W porządku?
Odwróciłam się do mojego wybawcy i się skrzywiłam.
- Czego tu chcesz. – warknęłam wrogo, lustrując wzrokiem Pottera.
- Chciałem pogadać. Serio, głupio mi z powodu tego zamieszania… - speszył się.
- Weź się nie ośmieszaj.  – prychnęłam pogardliwie i wyciągnęłam różdżkę. Tak na wszelki wypadek.
- Spokojnie – chłopak podniósł ręce obronnym gestem – Przecież jesteśmy rodziną.
- Nie, nie jesteśmy, Potter. A teraz wynoś się stąd zanim użyję Cruciatusa. – zagroziłam, celując w niego końcem różdżki.
- Ten kretyn namieszał ci w głowie – syknął wściekle – Jeszcze się przekonasz jaki ten twój Malfoy jest. – zawołał z gniewem w głosie, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Spojrzałam z obrzydzeniem na Blaise’a.
- Jesteś taki sam jak on – mruknęłam i wróciłam do swojej sypialni, podnosząc czajniczek z podłogi.
   Towarzystwa nie będzie do poniedziałku, a i to nawet nie jest pewne czy do tego czasu wrócą.
Rzuciłam się na łóżko i włączyłam plazmowy telewizor.
Wróć.
Co robił telewizor plazmowy w moim dormitorium?!
Rozejrzałam się po całej sypialni. Oprócz telewizora, zauważyłam również sprzęt stereo, mikrofalę i… rurę. Srebrną rurę biegnącą od podłogi po sam sufit. Co to ma do cholery być?!
Muszę sobie porozmawiać z Pansy jak wróci…
Niestety musiałam przyznać że nudno tu było bez Pans, Malfoya, Dev i całej reszty.
   Po godzinie ogłupiania się perypetiami kota i myszy tłukących się po głowie każdym narzędziem kuchennym jakie im wpadnie w ręce, wyłączyłam telewizor i zaczęłam rozważać powrót na imprezę.
Żałowałam tego co powiedziałam Malfoyowi, że wywołałam awanturę i wyszłam.
Zamknęłam pokój na klucz i wróciłam do pokoju wspólnego. Blaise’a już nie było.
- Salon Malfoya – mruknęłam i sypnęłam garść proszku do kominka, po czym wkroczyłam w zielone płomienie.
Impreza przygasła, muzyka była trochę ciszej, a wcześniej dziki i nieokrzesany tłum w większości leżał nieprzytomny na podłodze. Czeka ich jutro Poranek Skacowanego, nie ma co. Wyszłam z kominka, zamykając przejście.
- Malfoy! Pansy! – zawołałam, rozglądając się po pokoju.
- Po co ci ten przygłup?  - usłyszałam i spojrzałam z politowaniem na Conora.
- Potrzebny. Widziałeś Draco czy jesteś tak zaślepiony ćpaniem że już go nie dostrzegasz? – zapytałam zgryźliwie.
- Hmm, no nie wiem. Szukałaś w zoologicznym? Pod nazwą Fretka Biała. – odgryzł się a ja mimowolnie się zaśmiałam.
- Nie, jeszcze tam nie szukałam. A poważnie, widziałeś go?
- Niestety nie. Po twoim dramatycznym wyjściu mój kuzyn postanowił zrobić z siebie jeszcze większego debila i polazł się urżnąć.
- Myślałam że to twoja specjalność. – uniosłam jedną brew w geście zdziwienia.
- Tylko na wyjątkowe okazje, ma cherie. – uśmiechnął się uroczo.
- Malfoy, padalcu! – wrzasnęłam w myślach, licząc na szybką odpowiedź. Zamiast tego wyczułam słaby impuls płynący… gdzieś spod stołu. Szybko podeszłam i odgarnęłam obrus, zastając obraz nędzy i rozpaczy. Pijany w trzy dupy Malfoy zawodził sobie cicho „Wojenko, Wojenko”, myląc co drugie słowo.
Chwyciłam go za kołnierz i postawiłam na nogi.
- Jaaaa…. Umrzy-łem – czknął żałośnie i zachwiał się, w ostatniej chwili go podtrzymałam, inaczej poleciałby jak długi na twarz.
- Zaraz umrzysz bo cię zabije , debilu. Ty – wskazałam palcem na Conora – Pomóż mi z tym ćwokiem.
- Anio-łek – czknął – Siiichaaa noccc…. Śfieeentaaa noooc – wył. Conor wywrócił teatralnie oczami i capnął chłopaka pod ramię, wlekąc go do sypialni.
- Jestem trzeźwy – usłyszałam mentalne warknięcie blondyna.
- Oczywiście że tak. I dlatego musimy cię holować - sarknęłam.
- Bo mnie upili! To wina tego popaprańca! –
wrzasnął wściekle.
- Nie tłumacz się. I przestań fałszować kolędy, błagam – jęknęłam, gdy zaczął wyć  „W żłobie leży”
- Nie panuję nad tym wiesz – mruknął niezadowolony.
Conor prowadził mnie i Malfoya przez czeluści rezydencji , plątaniną korytarzy i kondygnacjami schodów. Przypuszczam że nawet jeżeli od tego zależałoby moje życie, nie potrafiłabym odtworzyć drogi jaką przebyliśmy, zanim doszliśmy do sypialni Malfoya.
- Uważaj na tego palanta, bo ja ci nie pomogę – ostrzegł mnie Draco, gdy Conor rzucił go na łóżko.
- Lepiej z nim zostanę – mruknęłam niechętnie, widząc jak blondyn jęczy boleśnie, wiercąc się na łóżku.
- Serio chcesz słuchać tego zdechlaka? – prychnął Conor.
- Tak, a bo co ? – obruszyłam się, siadając na łóżku, obok zdychającego Malfoya.
- Mam lepszy pomysł – uśmiechnął się cwaniacko Conor. – Pokażę ci okolicę.
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić czy powiedzieć, kuzyn Malfoya chwycił mnie za nadgarstek i nas teleportował. Wylądowaliśmy w jakiejś ciemnej uliczce.
- Gdzie my do cholery jesteśmy!? – wrzasnęłam wściekle.
- W sercu Londynu – szczerzył się po czym pociągnął mnie w głąb ulicy.
- Natychmiast wracam do domu! – warknęłam i ku mojemu przerażeniu nic się nie stało.
- Ups – mruknął złowieszczo – Chyba zepsułem ci teleportację.
- Ty.. ty…
- Ja, ja, już się nie wysilaj złotko. Słuchaj – Conor stanął naprzeciwko mnie i spojrzał na mnie dziwnie.
- Z tym przychlastem, moim kuzynem, nie zrobisz nic ciekawszego niż picie whisky w jego sypialni. Naturalnie ze mną w sypialni to co innego – uśmiechnął się a ja wywróciłam oczami, podpierając się pod boki. – Ale do rzeczy. Mogę pokazać ci świat, o którym ci się nie śniło. Widzę że cię ciągnie w tę stronę. – mruczał kuszącym tonem.
Spojrzałam w jego niebieskie jak zachmurzone niebo oczy i powoli skinęłam głową.
- Chodź – szepnął mi do ucha i pociągnął mnie za rękę. Wyszliśmy na nieco bardziej oświetloną ulicę, po czym ponownie skręciliśmy w boczną alejkę.
Zatrzymał się przed obrzydliwymi, obdrapanymi drzwiami z numerem 314, po czym zaczął metodycznie w nie walić.
- Conor! – wrzasnął wesoło jakiś mężczyzna, na oko 25 letni.
- Siema Finn. Ta mała, to Hope. Jest ze mną – rzucił i wszedł do środka, zostawiając mnie na dworze.
Z lekkim wahaniem weszłam za nim.
Wnętrze domu, kawalerki, było równie obskurne wewnątrz jak i na zewnątrz. Stara, odłażąca farba odpadała całymi płatami, podłoga ze starych desek wyła powyginana i prowizorycznie przymocowana na gwoździe. Meble w równie opłakanym stanie…
Jedyną nową rzeczą w całym pomieszczeniu, była zgrzewka wódki stojąca przy sofie.
Towarzystwo w domu było ludzkim odzwierciedleniem wnętrza.
- Chodź tu – Conor przywołał mnie machnięciem ręki i jednym ruchem posadził mnie na sofie.
- Nie chcę tu być – powiedziałam gniewnie, widząc jak zabawia się towarzystwo. Blunty kręciły się szybciej niż włosy na lokówce….
- Po jednym na lepszy humor i spadamy, bez obaw – uśmiechnął się szelmowsko.
- Ja nie. – zaprzeczyłam natychmiast.
- Ty też. Oj daj spokój, nie bądź taką sztywniarą! Chociaż bucha weź! Jak ci się nie spodoba to nie weźmiesz więcej – uspokoił mnie i podał mi papierosa, po czym go odpalił.
- Nie chcę. – powiedziałam z mniejszym przekonaniem co chłopak najwyraźniej wyczuł.
- Dawaj. Raz. – zachęcał i wcisnął mi do ręki skręta. Spojrzałam na niego niepewnie i powoli zbliżyłam fajkę do ust.
- No, siup. – zaśmiał się i sam porządnie zaciągnął się swoim.
Zaciągnęłam się głęboko i poczułam jak drapiący dym zalewa moje gardło i płuca. Zaczęłam się dusić i przeraźliwie kaszleć a Conor podał mi szklankę wody .
- Dobrze było, jak na pierwszy raz. Spróbuj jeszcze raz – zachęcał Conor. Zaciągnęłam się ponownie, tym razem było lepiej.
- I co? – zapytał gdy wypuściłam powietrze z płuc.
- Nie najgorzej – mruknęłam – Możemy już iść? – zapytałam z nutą nadziei w głosie.
- Jasne, tylko wypale i zgarnę ekipę. – uśmiechnął się po czym zaciągnął się głęboko i zgasił blunta po czym wstał. Nagle poczułam że to bardzo zabawne że tak wstaje i siada…
- Dzisiaj coś dużego. Bierzemy Dom Towarowy Clippsa. – powiedział i kilka osób zaczęło się głupio cieszyć.
- Ona idzie z nami? – jakaś dziewczyna patrzyła na mnie z wyraźną niechęcią.
- Jakiś problem? – syknął gniewnie Conor a laska umilkła.
- Tom, Buch, Jassie i Nina. Idziecie ze mną do serca, a Smith i Finn obczajają psiarskie. Kumacie? – zapytał a wymienione osoby zaczęły się zbierać.
- O co chodzi? – zaśmiałam się wesoło.
- Idziemy się pobawić – uśmiechnął się chłopak i pociągnął mnie na dwór.
- Patrz, umiem latać! – pisnęłam i poczułam nagle że mogę wszystko. Skoczyłam w górę najwyżej jak umiałam, wydawało mi się że lecę.
- Będą z nią same kłopoty – warknęła jakaś dziewczyna do Conora.
- Biorę za nią odpowiedzialność. Jest nowa, jej największy grzech to nie umycie zębów przed snem. – prychnął Conor i objął mnie w pasie.
- Zejdź na ziemię, motylku – zaśmiał się i złamał mnie w pasie po czym uniósł mnie nad głowę, jakbym ważyła tyle co piórko. Rozpostarłam szeroko ręce i zaczęłam nimi machać.
- Latam, latam! – pisnęłam gdy Conor zaczął tak ze mną biegać po ulicy.
- Dokładnie – zaśmiał się i nagle mnie puścił. Pisnęłam przerażona po czym wylądowałam z powrotem w jego ramionach.
- Motylek – szepnął czule i postawił mnie na ziemi.
- Poleć ze mną – zachichotałam i wyrwałam mu się z objęć, pędząc co sił w nogach przed siebie, rozrzucając ręce na boki.
Całe towarzystwo wyraźnie poweselało i zaczęło się wydurniać tak jak ja i Conor.
Po chwili podleciał do nas jakiś chłopak, chyba Smith i zaczął mnie łaskotać a ja z piskiem zaczęłam mu się wyrywać. Conor postanowił mnie wyratować i ponownie porwał mnie na ręce, kręcąc piruety po całej ulicy.
Naszym oczom ukazał się Dom Towarowy i wszyscy polecieli w różne strony.
- Bierz co chcesz – uśmiechnął się złowrogo i wskazał budynek – Nasz największy skok, skarbie.
Conor pociągnął mnie do środka i wskazał na sklep z biżuterią.
- Wybierz sobie coś ładnego. Poproś tą babę żeby pokazała ci jak najwięcej rzeczy, potem działaj na instynkt. No idź – pchnął mnie wesoło w stronę dużego jubilera. W podskokach pobiegłam do sklepu i zaczęłam rozglądać się po wystawach.
- Czym mogę służyć? – zapytała uprzejmym, lecz zmęczonym tonem ekspedientka.
- Poproszę to, to, to, to i to – zaświergotałam, wskazując na różne naszyjniki. Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie i powoli zdjęła z manekina biżuterię. Gdy już ją położyła na blacie, do sklepu wszedł zakapturzony Conor. Rozejrzała się po pokoju a ja zachichotałam, widząc jak niemal niezauważalnie macha różdżką w stronę kamery po czym wyciąga z kurtki pistolet.
- Dawaj kasę ! – wrzasnął celując w kobietę a ja się roześmiałam. Podeszłam do największej wystawy i z rozmachem w nią uderzyłam. Szkło rozprysło się na milion kawałków, a ja zaczęłam się histerycznie śmiać, widząc krew na mojej ręce i zgarnęłam wszystko jak leci do kieszeni, upychając oby więcej.
Kobieta stała przyszpilona do ściany i z przerażeniem na nas patrzyła.
- Wiejemy! – zawołał Conor i wyciągnął mnie ze sklepu, ciągnąc za sobą do wyjścia a ja śmiałam się jeszcze bardziej.
- Jesteś niesamowita ! – krzyknął i podniósł mnie ponad metr nad ziemię, kręcąc się ze mną dookoła. Wsparłam się dłońmi na jego ramionach i zaczęłam radośnie piszczeć.
- Było ekstra! – krzyknęłam.
- Wracamy gdzieś gdzie jest cieplej – uśmiechnął się i w mgnieniu oka nas teleportował.
- Gdzie jesteśmy? – rozejrzałam się ciekawie. Mieszkanie było czyste, zadbane i eleganckie.
- W moim domu. Raczej moich zmarłych rodziców. – uśmiechnął się i wskazał na fotel z aksamitnym obiciem.
- Ładny. – pochwaliłam, chłonąc widoki.
Był to naprawdę ładny apartamentowiec z widokiem na Londyn. Cała ściana była przeszklona, widok był fantastyczny. Meble były eleganckie ale nowoczesne, niektóre były w stylu pop-art. Kolorystyka była żywa, wesoła. Od razu mi się spodobało.
- Trzeźwiejesz – zauważył – Masz normalne białka – powiedział, klękając przede mną i wskazując na moje oczy.
Dziwne,  już mnie tak wszystko nie bawiło. 
- Nie jesteś taki zły – przyznałam i uśmiechnęłam się do niego ciepło, po czym poczochrałam jego czarną grzywkę która i tak już sterczała na wszystkie strony.
- Taak? – mruknął i zaczął czochrać całą moją głowę. Zaczęłam się śmiać, lecz nagle coś dziwnego mignęło mi na jego ręce. Momentalnie spoważniałam i szybko odgarnęłam włosy z twarzy.
- Co.. – zaczęłam, powoli chwytając jego dłoń i unosząc do góry. Chłopak się skrzywił i zaczął cofać rękę, lecz stanowczo go przytrzymałam. Położyłam całe jego przedramię na moich kolanach, wewnętrzną stroną do góry i zamarłam.
Bez słowa patrzyłam na pokrytą bliznami skórę, opuszkiem palca wodząc po największej z nich, sięgającej od nadgarstka prawie do łokcia, w poprzek ręki. Blizn były dziesiątki, większość była prawie niezauważalna, lecz kilka z nich wyraźnie rysowała się na ręce Conora.
Chłopak spuścił głowę, opierając ją na moim ramieniu.
- Dlaczego? – zapytałam cicho. Czarnowłosy cicho się zaśmiał.
- To nieistotne. To tylko przeszłość. – uśmiechnął się, patrząc mi w oczy.
W wyrazie jego twarzy dostrzegłam wymuszoną odwagę. W jego oczach krył się strach i nadmiar tłumionych dotąd uczuć.
- Przeszłość, która zostanie w przyszłości – powiedziałam i podwinęłam rękaw bluzki do połowy łokcia.
- Widzisz? – szepnęłam, wskazując na gładką skórę.
- Nie? – westchnął zdezorientowany. Wyciągnęłam różdżkę i powoli zatoczyłam nią kilka kół i elips tuż przy skórze. Powoli zaczęły pojawiać się cienkie i grube linie, tworzące siatkę blizn.
- Dlaczego? – zapytał, lecz pokręciłam przecząco głową.
- To tylko przeszłość – odparłam sarkastycznie i zsunęłam się z fotela, siadając obok niego.
- Mogę? – zapytał z lekkim wahaniem, wskazując na moją rękę. Skinęłam głową.
Conor delikatnie ujął mój nadgarstek i przejechał po nim palcem. Po chwili pochylił się i delikatnie musnął wargami najbrzydszą bliznę. Zadrżałam pod dotykiem jego ust.
- Powiesz teraz dlaczego? – zapytał ponownie, delikatnie kładąc moją rękę na moim brzuchu.
- To było na początku tego roku – zaczęłam cicho, po kilku minutach milczenia. – Nie chcę o tym mówić – mruknęłam, odwracając wzrok.
- Powiedz. Ulży ci, serio – powiedział delikatnie Conor i objął mnie ramieniem.
- Nie chcę, zrozum – jęknęłam, czując łzy w oczach. Wtuliłam się w chłopaka i pozwoliłam łzom swobodnie spłynąć…
- To było w marcu. Zaraz po śmierci babci…
- Spokojnie. To już nie wróci, wiem o tym. Takie są prawa życia. Piękne chwile nie wracają, ale te złe również. – powiedział kojąco a ja rozpłakałam się na dobre. Wszystkie łzy które do tej pory skrzętnie ukrywałam, płynęły powoli po mojej twarzy, zostawiając po sobie mokre ślady.
- A ty? Dlaczego? – zapytałam po kilkunastu minutach.
- Po śmierci rodziców, dwa lata temu w grudniu. Tylko że ja poszedłem na całość i chyba tylko cud sprawił że mnie odratowali w Mungu.  – odpowiedział obojętnym tonem.
- Czy mój szanowny kuzynek o tym wie? – zagadnął, wskazując na moją rękę.
- Nie. Nikt nie wie, oprócz ciebie. Nie mów nikomu – poprosiłam, odsuwając się od Conora.
- Nie powiem pod warunkiem że ty też nie powiesz. Dobra, koniec tych łez – chłopak wstał i podciągnął mnie w górę.
- Musimy wracać do domu – powiedziałam z nutą niechęci.
- A gdzie jesteśmy? Widzę że padasz na twarz, jest 4 nad ranem złotko. – uśmiechnął się przekornie i wskazał białe drzwi. – Tam będziesz spać. To sypialnia mojej mamy.
Conor otworzył przede mną drzwi i machnął ręką w kierunku ogromnej białej szafy z przesuwanymi drzwiami pokrytymi lustrem.
- Weź sobie coś. Ja raczej nie będę tego nosić – wyjął z niej różową, koronkową bluzkę.
- Czuj się jak u siebie w domu. Dobranoc – uśmiechnął się ciepło i wyszedł. Usiadłam na łóżku.
Ten pokój można było określić jednym słowem : uroczy.
Białe, drewniane meble z przeróżnymi bibelotami  i ozdóbkami, obrazy z kwiatową fototapetą, dywan z różowymi frędzlami czy choćby pluszaki na łóżku wskazywały raczej na to że był to pokój nastolatki, nie dorosłej kobiety. Przejechałam dłonią po miękkiej narzucie z pudrowo-różowych kwadratów zszytych ze sobą.
Nagle zauważyłam że meble i ściany nie były białe. Były delikatnie kremowe.
Wstałam i rozsunęłam szafę. Były w niej drogie futra, suknie do ziemi, ale też dresy i luźne koszulki.
Wyjęłam czarne dresy a la pumpy i miętową bluzkę na ramiączka z koronkową wkładką z przodu. Wróciłam do łóżka i wsunęłam się pod cieplutką, miękką kołdrę, delikatnie odkładając pluszaki na szafkę nocną. Rozejrzałam się za swoją różdżką, uświadamiając sobie równocześnie, że została w domu. Z cichym westchnieniem zgasiłam lampkę nocną i opadłam na puchową poduszkę. Niemal od razu zasnęłam. 

- Wstawaj, śpiąca królewno – usłyszałam i powoli otworzyłam oczy. Zamajaczyła mi sylwetka Conora. Mruknęłam coś cicho, w ramach protestu i przekręciłam się na drugi bok, nakrywając na głowę kołdrą.
- Wstajemy! – zaśmiał się chłopak i poczułam że kołdra ze mnie spada. Usiadłam zdezorientowana i przypomniałam sobie że mam na sobie ubranie, na co odetchnęłam z ulgą.
- Zdajesz sobie sprawę która godzina? – prychnął rozbawiony i podparł się pod boki.
- Wczesna – mruknęłam i wciągnęłam kołdrę z powrotem na łóżko.
- 14 po południu. Wstawaj, bez gadania. Śniadanie na stole – rzucił i zostawił mnie samą. Mruknęłam z aprobatą i wstałam, poprawiając pościel. Zauważyłam czarne kapcie w kształcie łap potwora więc szybko je założyłam i wyszłam z pokoju, przeczesując dłonią roztrzepane włosy.
- Siadaj – Conor uśmiechnął się i wskazał na szklany stół. Usiadłam na metalowym krześle obitym w czarny aksamit. Chłopak postawił przede mną ogromny biały talerz i kilka sztućców, do tego duży kieliszek zdobiony srebrem.
- Smacznego – rzucił, siadając naprzeciwko mnie po czym wyciągnął różdżkę i machnął nią w kierunku garnków.
- Jajecznicy z bekonem? – zaproponował, a gdy skinęłam głową patelnia z drewnianą łychą podleciała do mnie i zaczęła nakładać mi na talerz niebotyczne wręcz ilości jedzenia.
- Starczy, dziękuję – powiedziałam, gdy patelnia nie miała zamiaru przestać. Patelnia odleciała do Conora, który sam sobie nałożył, po czym przywołał talerz z chlebem posmarowanym masłem.
- Wina? Koniaku? – kusił, przywołując różne butelki.
- Do śniadania wolę herbatę. – prychnęłam. Conor wzruszył ramionami i na stole pojawiły się dwie szklanki pełne parującej herbaty. Sięgnęłam po jedną z nich tak jak Conor i upiłam łyk gorącego płynu.
- Co z Malfoyem? – zapytałam.
- Zapewne zdycha na kacu. Chyba nie chcesz spędzić reszty weekendu niańcząc tego głąba? – prychnął – Nie, ten weekend jest nasz, złotko. Wybawisz się za wszystkie czasy zanim wrócisz do tej zabitej dechami nory jaką jest Hogwart.
- Właściwie czemu nie chodzisz z nami do szkoły? – zagadnęłam.
- Teraz kończyłbym naukę, w zeszłym roku mnie wywalili. – wzruszył ramionami i uniósł szklankę do ust.
- Wróć do szkoły. Dumbledore ci pozwoli. Będzie fajnie – zachęcałam.
- Nie wiem, zastanowię się. – uśmiechnął się tajemniczo – Zjadaj i leć się przebrać, mamy dużo do zrobienia. – zarządził i sam zaczął dokańczać śniadanie.
- Dobre było – rzuciłam przez ramię, gdy odchodziłam od stołu. Poszłam do pokoju i zgarnęłam ubrania.
- Gdzie jest łazienka? – zapytałam, rozglądając się po korytarzu.
- Drugie drzwi po lewej – skinął głową w odpowiednią stronę.
Łazienka nie różniła się niczym od salonu – prosta, elegancka i urządzona ze smakiem.
Wzięłam szybki prysznic i umyłam zęby. Swoją drogą to ciekawe że Conor trzyma nowe, zapasowe szczoteczki do zębów… Nie jest taki zły jak mi się wydawało, jest całkiem fajny.
Jasne, ma nałogi, ale mimo to jest dobrym człowiekiem. Po prostu w niewłaściwym momencie wpadł w złe towarzystwo.
Ubrałam się i związałam włosy w luźnego koka po czym wyszłam do zniecierpliwionego już Conora.
- Gotowa? – zapytał. Przytaknęłam i chłopak ujął mnie pod ramie.
- Przyzwyczajaj się do teleportacji – mruknął i przeniósł nas na ulicę którą już widziałam.
- Gdzie idziemy?
- Najpierw do Finna, potem powkurzamy Londyńczyków i zwijamy na imprezę. – odparł, pukając do drzwi.
- Wbijaj – drzwi otworzył jakiś ciemnoskóry chłopak, przepuszczając nas w drzwiach.
- Cześć – rzuciłam, wchodząc.
- Finn, daj coś delikatnego – mruknąć cicho Conor.
- Conor, przestań – rozkazałam – Nie będziemy niczego brać!
- Wczoraj ci się podobało – zauważył z zawadiackim uśmiechem.
- Wczoraj było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj! I jak powiedziałam że nie, to znaczy że nie! – fuknęłam na niego i skierowałam się do drzwi .
- Miałaś się mnie słuchać – Conor wyrósł przede mną – Oj daj spokój, jak wrócisz do szkoły to prędko tego nie zobaczysz. Nie uzależnisz się od dwóch czy nawet trzech razy. Serio. – przekonywał a ja zmrużyłam oczy.
- Nie jestem pewna czy to dobry pomysł – mruknęłam, widząc jak chłopak się rozpromienia.
- A ja owszem – zaśmiał się i odwrócił do Finn’a.
- Naprawdę delikatne. – powiedział i Finn zniknął za drzwiami łazienki, która na ich własne potrzeby zamieniła się w magazyn.
Po chwili wrócił z paczką papierosów i rzucił ją Conorowi.
- Musiałbyś wypalić chyba z cztery paczki żeby coś poczuć – uśmiechnął się Finn a Conor zbył go machnięciem ręki.
- Spadamy. Dzięki Finn – zawołał Conor i wyprowadził mnie na dwór.
- Co teraz? – zapytałam.
- Teraz sobie zapalimy a potem… coś wymyślimy – powiedział spokojnym tonem, lecz dostrzegłam w jego oczach tajemnicze błyski. Czarnowłosy odpalił dwie fajki z czego jedną podał mi.
- Na zdrowie – mruknął i zaciągnął się głęboko. Zrobiłam to samo, pozwalając aby dym przyjemnie zadrapał mnie w gardło. 
- Wyrabiasz się – prychnął rozbawiony chłopak i pociągnął mnie w stronę centrum.
- Idziemy do centrum handlowego – uświadomił mnie i w mgnieniu oka teleportował nas do Harrodsa*1 .
- Oklepane, ale zawsze efektowne – uśmiechnął się i podszedł do ściany na której wisiały głośniki.
- Długo tu będziemy stać? – zapytałam, po kilku minutach oczekiwania.
- Spokojnie. Jeszcze moment – wyszczerzył się od ucha do ucha i poklepał ścianę.
- Właściciel czerwonego Audi A4 o numerze rejestracyjnym ******** jest proszony do informacji…
Conor wrzasnął przeraźliwie i rzucił się na podłogę, rzucając się jak ryba bez wody i drąc się w niebogłosy. Z
- Te głosy! – krzyczał – Te głosy wróciły ! – Conor zaczął walić rękami i nogami o podłogę a ludzie zatrzymywali się przy nim, pytając czy wszystko w porządku. Roześmiałam się serdecznie, łapiąc za bolący brzuch.
Kobieta z informacji powtórzyła komunikat jeszcze dwukrotnie, za każdym razem Conor darł się coraz głośniej, a gdy umilkła, po prostu podniósł się z podłogi i chwycił mnie za rękę, ciągnąc na pierwsze piętro. 
Śmiałam się jak wariatka, gdy wpadliśmy do jakiegoś sklepu z ubraniami. Ekspedientka spojrzała na nas nieprzychylnie, gdy skierowaliśmy się w stronę przymierzalni.
Chłopak wciągnął mnie do jednej kabiny i zasłonił mi usta ręką.
- Współpracuj – zachichotał i mnie puścił, po czym przyłożył ucho do drzwi.
- Gotowa? – zapytał bezgłośnie na co skinęłam głową. Conor zajęczał głośno i walnął otwartą dłonią w drzwi. Zasłoniłam sobie usta ręką, dławiąc się ze śmiechu.
Chłopak zaczął jęczeć i sapać coraz głośniej, drzwi od sąsiedniej kabiny otworzyły się z hukiem i jakaś kobieta zaczęła wrzeszczeć coś o dzisiejszej młodzieży. 
- Ty bestio! – pisnęłam cienko i uderzyłam w ściankę ręką, dostając wypieków na całej twarzy.
Conor spojrzał na mnie z bananem na twarzy i zaryczał basowo na co zasłoniłam oczy ręką, próbując nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Cała się trzęsłam i strasznie rozbolał mnie brzuch, a gdy Conor zaczął się obijać o drzwi i ściany od kabiny, poczułam łzy rozbawienia w oczach.
- Proszę opuścić przebieralnię! – krzyknęła jakaś oburzona kobieta, tłukąc w drzwi. 
Conor złapał mnie za rękę i teleportował.
Gdy tylko znaleźliśmy się przy fontannie na głównym hallu, przestałam się hamować i zaczęłam się śmiać, Conor również. Już po chwili zaczęło mi brakować tchu, a brzuch rozbolał mnie jeszcze bardziej.
- To było boskie – zawołał roześmiany chłopak, próbując się uspokoić. Poszłam w jego ślady i zamknęłam oczy, próbując wyrównać oddech.
Gdy je otworzyłam, o mało nie padłam na ziemię. Conor stał przede mną rozebrany prawie do naga i właśnie zdejmował buty.
- Co ty robisz? – wydusiłam z siebie, lecz ten zamiast odpowiedzieć wskoczył do fontanny, rozbryzgując wodę dookoła. Chłopak zaczął tańczyć jakiś dziki taniec i nagle zatrzymał się w pół kroku.
- Nie. Nie zrobisz te.. – pisnęłam cienko, gdy lodowata woda chlusnęła mi prosto w twarz.
- Nie żyjesz! – krzyknęłam i wskoczyłam za chłopakiem. Conor zaczął uciekać, co chwila odwracając się do mnie i chlapiąc. Ubrania zaczęły mi ciążyć, co mnie znacznie spowolniło, więc po chwili część mojej garderoby leżała na podłodze obok ciuchów Conora.
Woda była lodowata, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Czarnowłosy zaczął się śmiać gdy poślizgnęłam się i cała wylądowałam w wodzie, lecz podszedł do mnie zatroskany.
- W porządku? – zapytał, wciąż chichocząc i wyciągnął do mnie rękę którą od razu chwyciłam.
- Teraz tak – mruknęłam i z całej siły pociągnęłam go na dół. Conor zwalił się obok mnie a ja zaczęłam się śmiać, widząc jak mokre włosy oblepiają mu twarz.
- Co to ma znaczyć! Proszę wyjść z fontanny! – wrzasnął ochroniarz, podchodząc do brzegu. Spojrzałam na Conora który skinął głową. Jednocześnie rzuciliśmy się na mężczyznę i wciągnęliśmy go do wody. Facet zaczął wrzeszczeć i  przeklinać, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Conor złapał mnie na ręce i zaczął uciekać. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu że jesteśmy cali mokrzy i że jestem w samej bluzce. Nagle poczułam jak tracimy równowagę i wylądowałam na podłodze.
- Wiejemy mała – mruknął chłopak i podniósł nas na nogi, po czym ciągnąc mnie za rękę wybiegliśmy na dwór.
- Zimno! – wrzasnęłam przenikliwie , czując mroźny wiatr. Conor zaczął sinieć i szybko objął mnie ramieniem.
- O cholera! – wydarł się – Nie mam różdżki ! Została w spodniach!
Zamarłam.
- Czyli że na piechotę?! – krzyknęłam przerażona. Chłopak spojrzał na mnie przepraszająco.
- Wrócę po rzeczy i zaraz jestem – powiedział w końcu, gdy zaczęłam dygotać z zimna.
Błagam, szybciej! Przestępowałam z nogi na nogę, tracąc czucie w palcach u stóp.
Gdy zachwiałam się, tracąc równowagę ( lewa noga całkiem skostniała ) z molocha wybiegł Conor z naszymi ubraniami.
- Przepraszam że tak długo – mruknął i znaleźliśmy się w jego salonie.
- Czyżbyś zmarzła? – zaśmiał się, delikatnie mnie podtrzymując. – Zaczekaj tu – rozkazał, otulając mnie jakimś kocem.
Conor zniknął za drzwiami łazienki , po czym niemal od razu z niej wyszedł.
- Chodź – chłopak wystawił mi swoje ramie, na wypadek gdybym miała upaść, po czym wprowadził mnie do łazienki. 
- Zaraz wracam – rzucił i wyszedł. Ściągnęłam z siebie mokre ciuchy i rzuciłam je w kąt, rozglądając się za pidżamą, którą mogłabym przysiąc że tu zostawiłam. Skóra zaczęła mnie niemal parzyć, gdy zetknęła się z gorącym powietrzem, które Conor podgrzał. Jest. Wciągnęłam na siebie dresy, biustonosz i bluzkę.  Usiadłam na grubym dywaniku a Conor zniósł do łazienki całe naręcze kołder, koców i poduszek które ułożył w wannie.
- Mi też nie jest najcieplej – westchnął i podniósł mnie, pomagając wleźć do ogromnej wanny. Chłopak usiadł obok mnie, niemal mnie przygniatając i nakrył nas po samą brodę. Natychmiast się do niego przytuliłam, przypominając sobie kilka zasad survivalu.
1. Jeżeli odmrozisz sobie jakąś część ciała, nie wsadzaj jej do gorącej wody. Ogrzewaj stopniowo.
2. Dziel się swoim ciepłem. Temperatura twojego ciała to 36,5 oC, jesteś lepszy niż przenośny grzejnik.
Conor oplótł mnie szczelnie ramionami, wciąż dygocąc.
- Jak się czujesz? – mruknął, szczękając zębami.
- Bywało lepiej – powiedziałam, siląc się na uśmiech.
- Zaraz cię rozgrzejemy – westchnął i wyciągnął różdżkę spod warstw przykryć. Machnął nią kilkakrotnie i do łazienki wleciała butelka czerwonego wina z kieliszkami.  Nalał do obydwu naczyń i podał mi jedno z nich. Podsunęłam się do góry i upiłam spory łyk. Wino było słodkie, całkiem dobre, nawet jak na mój gust. No i natychmiast poczułam jak rozgrzewa moje wnętrze. Było niczym pochodnia, rozpalająca ogniska w każdej części ciała, od ust po żołądek.
- Nasze zdrowie – uśmiechnął się Conor i stuknął swoim kieliszkiem o mój, po czym niemal duszkiem wypił cały kieliszek. Zrobiłam to samo, ograniczając się do dwóch dużych łyków, po czym odstawiłam do połowy pełny kieliszek na podłogę.
- Malfoy pewnie się martwi – powiedziałam po kilku minutach przyjemnej ciszy.
- Oj weź go olej. Stęskniłaś się za nim? – prychnął, szturchając mnie w bok.
- Nie specjalnie. Ale jestem ciekawa co z nim.
- Wytrzyma bez ciebie do jutra. – stwierdził Conor – Jutro rano cię odstawie do jego chaty. – poinformował mnie.
- Dzięki – mruknęłam bez entuzjazmu.
- No masz co chciałaś – zaśmiał się – Tak w ogóle, to jak tam w tej twojej budzie? W ogóle to słyszałem że Smrotter jest twoim kuzynem.
- Niestety. Debil.
- Znam ten ból. Oboje mamy porąbane kuzynostwo – uśmiechnął się głupkowato i sięgnął po paczkę papierosów leżącą na szafce. Wyciągnęłam rękę z pod kołdry i z całej siły strzeliłam go po łapie.
- Starczy – powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu – Na dzisiaj limit wyczerpany.
- Złotko, jeśli masz zamiar mnie umoralniać, to możesz już skończyć. – mruknął niezadowolony, ale odłożył paczkę.
- Oj daj spokój. Wiesz co to robi z mózgiem? Wypala szare komórki. Niedługo nie będziesz pamiętał jak się nazywasz.
- Weź nie dramatyzuj – prychnął – Jeszcze żyje. Przecież to tylko lekarstwo, to udowodnione naukowo.
- Oczywiście. – wywróciłam oczami – A ja jestem królową Anglii.
- Miło poznać, Wasza Wysokość – uśmiechnął się zawadiacko i pokazał mi język.
- Która jest w ogóle godzina? – zapytałam nagle.
- Dochodzi 19.
- Niemożliwe! – zawołałam.
- A jednak. Magiczne właściwości tego tu maleństwa. Może minąć tydzień, a będziesz myślała że minęła godzina.
- Żartujesz – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Conor pokręcił głową.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc. Oparłam głowę o tors chłopaka i zamknęłam oczy.
No ładnie. W co ja się pakuję?


Obudziłam się w swoim tymczasowym łóżku, za oknem było już widno.
Zwlekłam się z łóżka i podreptałam do salonu.
- Dobry – mruknęłam sennie i otworzyłam lodówkę.
- Co ty taka nie w sosie – prychnął Conor, podchodząc do mnie.
- Nie wiem. Nie mogłam spać.
- Biedactwo. Masz, napij się – podał mi kieliszek wina który od razu wypiłam.
- Dzięki. – usiadłam na kanapie i podkuliłam nogi.
- Czyżbyś nie chciała wracać? – zaśmiał się i usiadł obok mnie.
- Nie wiem… - westchnęłam ciężko i oparłam głowę o zagłówek sofy – Beznadzieja.
- Nie martw się, nie pozwolę ci się tam zanudzić. Masz, taki prezent. Kombinowałem całą noc żeby to do ciebie dostosować.  – Conor rzucił mi paczkę fajek. Wiedziałam co tam znajdę.
- Są bardzo delikatne. Nie będziesz miała jakiś odchyłów, po prostu humor ci się polepszy. Jak ci się skończą, wal do mnie. – uśmiechnął się zawadiacko i poruszył zabawnie brwiami. Zaśmiałam się i wyjęłam jednego papierosa, owiniętego w elegancki, biało-różowy papierek.
- Masz ogień? – zapytałam, wsadzając fajkę do ust. Czarnowłosy rzucił mi małe złote pudełeczko.
- Zatrzymaj ją sobie. To mamy. – powiedział.
Zapalniczka była złota, grawerowana w kwieciste wzory. Gdy ją odpaliłam, na gałązkach pojawiły się srebrne róże.
Zaciągnęłam się mocno i poczułam malinowy dym w gardle.
- Co to jest? – uśmiechnęłam się mile zaskoczona.
- Mój wynalazek. Chemii – zero. Naturalnych ziół – cała masa.
- Wariat – mruknęłam z uśmiechem.
- Która godzina? – zapytałam, gasząc niedopałek w popielniczce.
- Koło 12. Zbieramy się. – zarządził i wstał. – Możesz iść w tym, ogarniesz się na miejscu jak chcesz.
- Spoko, komendancie – prychnęłam i podałam mu rękę, wciskając pudełko i zapalniczkę do kieszeni.
Powietrze wokół nas zadrżało i znaleźliśmy się w ponurym salonie Malfoya. 
- Może nie ma go w domu? – szepnęłam z nadzieją.
- Trzy… dwa… - szepnął Conor, robiąc głupią minę.
- CONOR!! – wrzasnął Draco, wbiegając do pokoju. – ZABIJE CIĘ!
- Siema młody – prychnął rozbawiony Conor – Odstawiam ci koleżankę.
- Ty jesteś nienormalny! Porwałeś ją w biały dzień! Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? – Malfoy stanął przede mną i delikatnie mną potrząsnął.
- Zgwałcił mnie i poćwiartował, a potem zakopał i odkopał,  na koniec posklejał tasiemką. – prychnęłam – Poza tym, co cię to obchodzi.
- Ja zwariuję w tym domu! Ostrzegam cię, jeśli zrobiłeś jej coś złego, to …
- To co? Naskarżysz na mnie ? Nie masz komu, zapomniałeś? Spadam stąd. Trzymaj się młoda – Conor przyciągnął mnie do siebie i ostentacyjnie przytulił. Objęłam go za szyję i zachichotałam.
- Nie daj się temu capowi – szepnął mi do ucha na co się roześmiałam i go puściłam.
W mgnieniu oka Conor zniknął, zostawiając mnie z wściekłym Malfoyem i zaspanymi Pansy i Devonne, które właśnie weszły.
- Słuchaj Hope… - Draco położył mi dłonie na ramionach – Nie chciałem żeby to wszystko tak wyszło.
- Weź wyluzuj, bo wyglądasz jakby ci ktoś wsadził kija w dupę – prychnęłam i usiadłam w fotelu.
- Będziecie mnie teraz przesłuchiwać? – zapytałam, gdy cała trójka stanęła przede mną.
Malfoy spojrzał dziwnie na Pansy, która kiwnęła głową.
Zachichotałam, widząc ich dziwne miny. Devonne nagle wyszła, wlokąc za sobą Malfoya, a Pansy usiadła na kanapie.
- Malfoy przesadza – mruknęła.
- Prawda? – zgodziłam się z nią – Co takiego się stało że jeden weekend spędziłam z jego kuzynem?
- Nic. A co porabialiście? – zapytała niby od niechcenia Pans.
- Siedzieliśmy w domu, gadaliśmy. Wygłupialiśmy się. Odwiedziliśmy kumpla Conora. – wymieniałam obojętnie. – O co chodziło Draco?
- Nie wiem, chyba bał się że Conor źle cię traktował. No i chyba jest zazdrosny.
- Niby o co? Błagam cię. – prychnęłam.
- Jego się pytaj. Martwiliśmy się o ciebie, nie dawałaś znaku życia.
- Przepraszam. Ale wszystko w porządku. Tęskniłam za tobą – uśmiechnęłam się i podeszłam do Pans.
- Ja za tobą też – dziewczyna wstała i mnie objęła. Zauważyłam opanowanego już Malfoya i Devonne, wracających do salonu.
- Przepraszam za tamto na imprezie – mruknął speszony blondyn, a Devi trzepnęła go w głowę.
- I za dzisiaj też – kontynuował – I ogólnie to nie chcę się kłócić…
- Przygłup – mruknęłam i ominęłam Pansy. – Jesteś chory, psychiczny i wkurzający. Ale się stęskniłam.
Objęłam Malfoya i mocno go przytuliłam. Nieco zaskoczony Draco objął mnie w pasie i wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi.
- Też tęskniłem. Bardzo. Nie chciałem żeby ci się coś stało – wyszeptał.
- Z Conorem jestem bezpieczna, z tobą również. Lubię go.
- Ja też, ale on… Nie chcę żeby cię zmienił na gorsze. Rozumiesz? – zapytał, prostując się i patrząc mi w oczy.
Wiedziałam o co mu chodzi, i nie byłam z siebie dumna. Paczka w mojej kieszeni zaczęła mi niesamowicie ciążyć.
- Rozumiem. Trochę zaufania. – powiedziałam z uśmiechem, a tak naprawdę miałam ochotę się rozpłakać. W ten weekend złamałam wszystkie zasady jakie sobie kiedyś postawiłam, i najgorsze było to, że mi się podobało. Nawet bardzo.


*1 - Największy dom towarowy w Wielkiej Brytanii, jego powierzchnia handlowa to ponad 90 tys. m2 ! – jest to powierzchnia równa 11, dużych boisk do piłki nożnej.


                                    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No. Więc oto rozdział 13, szczerze, bardzo mi się podoba.
Pisało mi się go lekko i przyjemnie, mam nadzieję że wam również on odpowiada :>
Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo mi przykro, że nie zdążyłam złożyć wam życzeń świątecznych. Jestem okropna, wiem. Ale nie miałam Internetu w komputerze, tylko w telefonie, a wybaczcie, ale nie dam rady przepisać rozdziału na komórkę.
                               Jeżeli pozwolicie, złożę wam natomiast życzenia noworoczne :

  Z całego serca chcę wam życzyć, aby ten nowy rok, nie przyniósł ze sobą ani jednej łzy, ani jednego złamanego serca, aby nie odebrał nam nikogo kogo kochamy. Niech najjaśniejsza z gwiazd zawsze nad wami świeci i oświetla wam właściwą drogę, nawet gdy wszystkie inne światła gasną. Żeby udało wam się spełnić wszystkie marzenia i cele jakie sobie obierzecie, żebyście byli wytrwali i uparcie dążyli do celu. Ale nie za wszelką cenę. Pamiętajcie, zawsze pamiętajcie co tak naprawdę jest ważne i co warto poświęcić a czego już nie.
Życzę wam również, aby fałszywi przyjaciele odeszli i zostawili was w spokoju, a na ich miejsce wkroczyli nowi ludzie z otwartym dla was sercem. Gimnazjalistom i maturzystom życzę wysokich wyników w testach i wymarzonych szkół.
Niech ten 2014 rok będzie lepszy niż każdy poprzedni
J
Pamiętajcie moi kochani – po każdej burzy zawsze wychodzi słońce. Gdy trochę to przemyślicie, sami dojdziecie do głębszych wniosków, co ja się będę tu produkować…

                                                        No. To tyle jeśli chodzi o życzonka xD
Tak po prawdzie, nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń…

No nie ważne. W każdym razie, mam nadzieję że wybaczycie tę krótką nieobecność na blogu ale miałam egzaminy, w ogóle przygotowania do Wigilii i takie tam pierdoły pochłonęły prawie całkowicie mój czas.
 Nie powiem że jestem bez winy, bo jakimś dziwnym trafem napisałam 40 stron mojej książki i ani słowa w rozdziale, ale ćśśśś, zwalimy wszystko na UFO i będzie git.
I tym razem, mordeczki, mam mały szantażyk, pierwszy tutaj.
Chcecie nowy rozdział? Proszę bardzo – 20 komentarzy. I żadnego spamu ;)
 Średnio post czyta około 250 osób, jeżeli 20 z nich skomentuje to chyba nie jest to dużo, a ja wiem czy wam się podoba przynajmniej ;>
Dlaczego ja się zawsze tu tak rozpisuję, no masakra jakaś.. Jestem gadułą, wiem.
Ale cieszcie się że pod rozdziałem a nie na początku xD
Rozdział był tworzony… nie wiem pod jakim wpływem. Nie podoba mi się na jakie prądy schodzi te opowiadanie, więc będę musiała nad tym popracować…
 Ale to już na 14 rozdział zostawię.
 Następnego rozdziału spodziewajcie się albo w Sylwestra, albo po Nowym Roku, co jest bardziej prawdopodobne. 
Taka moja mała ambicja… dobić do 5 tys. odsłon do końca roku…. Ale to już taka moja fantazja.
 No cóż, to chyba na tyle, co ja będę wam ględzić tutaj…
                                                                      Kocham was ^^


Edit:
Laurel – Kochana moja Laurel. Wiedz że odwiedzam twojego bloga i jest świetny, gorąco wam wszystkim go polecam, historia ciekawa, inna od tych wszystkich. No i żaden standardowy zarys, wszystko jest świeże. Naprawdę, jestem dumna że jesteś moją czytelniczką, bo ja jestem twoją wierną fanką. Nie komentuję z tego względu że z telefonu nie mogę a jak mam już neta na kompie to dupa blada, nie mam czasu. Ale wiedz że jestem z tobą, i ten rozdział jest dla ciebie kochanie.

EDIT 2:
Rosemond, zmienię zmienię, przysięgam, tylko nie bij ! Na nowy rok go ustawie, chyba że uda mi się złożyć w końcu te zamówienie u ciebie xD Ale ja nic nie sugeruję. W ogóle.
Muszę przemyśleć koncepcję na dalsze dzieje bloga, bo mam parę niespodzianek, i historia nawet nie mam pojęcia jak się skończy ani co będzie za dwa lub trzy rozdziały więc jestem w kropce. Ciężko tu by było zrobić szablon, bo sama nie wiem jaki miałby być. Co chwila się wszystko zmienia, teraz Hope już nie będzie taką grzeczną dziewczynką, ale nie będzie też łobuziarą, sama nie wiem jaka będzie i to jest problem… Dobra, znowu się rozpisuję, kurczę no …
W każdym razie, jeśli uda mi się złożyć zamówienie i je przyjmiesz, to się automatycznie zmieni xD A jeśli nie to wstawie ten drugi. Ściskam i całuję xoxo

piątek, 13 grudnia 2013

Informacje

Witajcie w ten jakże cudowny i piękny grudniowy dzień :>
Mam kilka spraw, co jest już chyba normą...
Zaczynając od początku, jest mi smutno. 3 komentarze pod miniaturką i 6 pod rozdziałem? No wiecie co...
Dalej, spowalniam bloga kochani, bardzo mi przykro. Do końca grudnia nie spodziewajcie się rozdziału 13, chyba że w okolicach sylwestra. W 2014 postaram się zacząć dodawać 2 razy w tygodniu, żeby was przebłagać.
Teraz każdą moją chwilę wolną poświęcam mojemu projektowi, z którym zapoznam was gdy będzie gotów przynajmniej w połowie.
Zdradzę wam tylko że będziecie mogli mieć moją twórczość na wyłączność ;D Jestem podjarana jak nie wiem, bo chciałabym żeby coś z tego wyszło.  
Dalej... Panno Malfoy, mam do ciebie sprawę odnośnie Projektu Hogwart, szczegóły ci wyślę na fb ;)
No dobra, nie mogę tak milczeć, muszę wam sie wygadać bo oszaleje xD

No więc...
...
...
....
.....
......
.......
........
..........
............
...............
..................
.....................
.........................
...........................
...............................
...................................
........................................
............................................
.................................................
......................................................
...............................................................
......................................................................
..............................................................................
.....................................................................................
...........................................................................................
....................................................................................................
............................................................................................................
..........................................................................................................................
...................................................................................................................................
...........................................................................................................................................
.............................................WYDAJĘ KSIĄŻKĘ.....................................................................
...........................................................................................................................................
..............................................................................................................................
.................................................................................................................
.....................................................................................................
.........................................................................................
............................................................................
............................................................
.............................................
.................................
....................
..........
......
Bynajmniej takie jest założenie xD Ale nic więcej wam nie powiem żeby nie zapeszać !
Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie ;)
I nie martwcie się, to że piszę moją pierwszą powieść, nie znaczy że blog zostanie usunięty czy coś takiego ;> Kocham moją Hope i w życiu bym jej nie zostawiła ;>
Mam nadzieję że cieszycie się razem ze mną ^^


P.S.: Mam nadzieję że komentarzy przybędzie chociaż pod miniaturką ;)
Kocham was !!!

piątek, 6 grudnia 2013

Prezent! Miniaturka!

Wesołych Mikołajków! Tak jak obiecałam – prezent, który da wam moja prawa ręka
Panna Malfoy ! Chwała Bogu jej za to, że ma internet...
Jest to moja pierwsza miniaturka Dramione xD
Kocham was ^^



Otworzyłam skrzynkę mojego mag’maila.  O  Merlinie, odpisał.

Do: white.whitchs@mag.com
Od: heart.breaker@mag.com

Droga white.whitchs,
Twój ostatni mail wywarł na mnie spore wrażenie.  Naprawdę, aż tak ostro pogrywasz?
Ja, gdybym mógł cię zobaczyć, zapewne spłonąłbym z nadmiaru uczuć. Prawdziwa z ciebie lwica.
Jestem pod wrażeniem twojej pogody ducha, mimo takiego małżonka…  Chociaż, prawdę mówiąc, moja żona również nie grzeszy intelektem i subtelnością. Ostatnio, niemal wyskoczyła z mugolskiego samochodu, bo zobaczyła kapelusz „o którym marzyła całe życie, i to wcale nie jest tak jak z tamtym ostatnim!” . Tak więc rozumiem twój ból. A co u ciebie?
                                                                                                                                     Pozdrawiam,
                                                                                                                                        heart.breaker

Zaśmiałam się w duchu, zadowolona z kolejnej wiadomości. Odkąd poznałam heart.breaker’a moje poranki były odrobinę mniej monotonne i znienawidzone niż zawsze. Był niesamowity w swojej prostocie i szczerości, zawsze pisał to o czym akurat myślał.


Do: heart.breaker@mag.com
Od: white.whitchs@mag.com

Drogi heart.breaker
Nawet nie wiesz jak mi ulżyło, gdy dowiedziałam się, że nie tylko ja mam takie „szczęście” w miłości. Mimo, że mój mąż nie wyskoczył nigdy z auta, zapewniam, że jest równie inteligentny. Któregoś razu nie mogłam mu wytłumaczyć dlaczego właściwie świnie nie latają. Dotarłam do niego argumentem „bo nie mógłbyś złapać obiadu”.  Na wszystkie inne reagował całkowitym wyparciem.  Pociesza mnie fakt, iż prawie nigdy nie ma go w domu, przeważnie lata gdzieś po mieście z przyjaciółmi. Naprawdę, mam dość jego zachowania, boję się, że to niedługo skończy się rozwodem. Nie wiem jak zareagują na to dzieci.
                                                                                                                                          Pozdrawiam,
                                                                                                                                               white.whitchs

Już na początku naszej znajomości z Heart’em, jak zwykłam go nazywać, ustaliliśmy sobie pewne zasady. Żadnych imion, żadnych zdjęć. Zostajemy absolutnie anonimowi.
Taka rozmowa z kimś kto cię nie zna, bardzo pomaga. Nie ma tego wstydu przed wyznaniem jakiejś głupoty, wiesz, że cię nie oceni tak jak na przykład mąż czy przyjaciółka.
W mailu do heart.breakera zawarłam moje ostatnie obawy. Ron już od dawna ma mnie gdzieś, teraz liczy się dla niego tylko nasza córka. Wiem, że ma na kogoś na boku, ale nie robię awantur ze względu na małą. Kocha ojca i jest do niego przywiązana, ja już dawno przestałam patrzeć na swojego męża takimi kategoriami.
Heart był akurat online, odpisał niemal od razu.

Do: white.whitchs@mag.com
Od: heart.breaker@mag.com

Droga white.whitchs
Doskonale cię rozumiem. Jestem w takiej samej sytuacji jak ty. Moja żona to pusta idiotka, wiem, że nie da mojemu synowi takiej matczynej opieki, którą mieć powinien. Ba, ona mu nie da żadnej opieki. Mały jest bardziej odpowiedzialny od niej. Obawiam się, że również czeka mnie rozwód.
Nawet nie wiesz ile znaczą dla mnie te nasze rozmowy. Cieszę się, że cię poznałem. 
                                                                                                                                              Pozdrawiam,
                                                                                                                                                      heart.breaker

Po przeczytaniu tej wiadomości zrobiło mi się cieplej na sercu. Heart.breaker stał się nieodłącznym elementem mojego dnia, gdy nie otrzymałam od niego żadnej wiadomości, zaczynałam się niepokoić.
Ciężko było mi się przed sobą przyznać, że na kimś z sieci, zależy mi bardziej niż na własnym mężu. To okropne uczucie, na które jednak nie miałam wpływu. Przecież to nie moja wina, że z Heart’em rozmawiam (mimo że przez mag’maila) częściej niż z Ronem. 

Do: heart.breaker@mag.com
Od: white.whitchs@mag.com

Drogi heart.breaker
Bardzo miło mi to słyszeć (czy raczej czytać..). Również się cieszę że cię poznałam. Jesteś lepszym słuchaczem niż mój małżonek.
Jak przygotowania do świąt? Zapewne nie zdziwisz się gdy ci powiem, że to ja wszystko muszę przygotować (mój mąż w tym czasie ogląda „bardzo najważniejsze mecze w całym jego życiu!”). Muszę jeszcze kupić coś dla małej. Jakieś pomysły?
                                                                                                                                     Pozdrawiam,
                                                                                                                                                      white.whitchs

Niemal zupełnie zapomniałam o prezencie dla Rona. Mimo mało przychylnych stosunków i naszej nieco oziębłej relacji, co roku kupuję mu jakiś drobiazg, tak jak on mi. Chociaż w zeszłym roku Ron poszedł na całość i podarował mi samochód. Śliczny, czerwony, na posrebrzanym kółeczku, idealnie komponujący się z kluczami od mieszkania. 
Zamknęłam komputer i spojrzałam na stos papierów zalegających na moim biurku. Większość z nich to zapewne były kolejne prośby od Kingsleya, reszta to zażalenia od mojego szefa. Nigdy nie zgadniecie kto jest moim szefem…. Największy dupek w całym Ministerstwie. Zgadza się, Draco Malfoy.  
Nagle drzwi od mojego gabinetu się otworzyły, stanęła w nich moja sekretarka, Lucy.
- Pani Weasley, szef wzywa. – powiedziała cicho i zamknęła drzwi. Kolejna okazja do wysłuchiwania wiecznych pretensji szefuńcia. Bosko.
- Przekaż naszej blondynce, że już idę, i że ma się pozbyć okresu zanim przyjdę – mruknęłam, mijając biurko Lucy.
Lucy była młoda, miała góra 20 lat, jeszcze nie do końca weszła w dorosłe życie. Ja w jej wieku miałam na głowie ratowanie świata, a nie papierkową robotę i spotkania ze znajomymi przy kawie. Chociaż nie powiem, podczas biwaku w górach gdy poszukiwaliśmy horkruksa, zdarzało nam się wypić zimną kawę.
- Szef wzywał . – mruknęłam, wchodząc do wielkiego jak mój salon gabinetu Malfoya.
- Owszem Weasley. Wiesz, że nadal nie mogę się przyzwyczaić do twojego nazwiska? – zakpił, a ja obojętnie wzruszyłam ramionami.
- Masz coś ważnego, czy znowu mam słuchać jak to twoja fryzjerka spieprzyła ci grzywkę? – zapytałam, siadając w fotelu naprzeciwko blondyna.
- Owszem mam. I dla twojej wiadomości, moja fryzjerka nigdy nie spieprzyła mi grzywki. – prychnął rozbawiony – Ale wracając do tematu. Kingsley ostatnio zwrócił mi uwagę na temat pełnionego przez ciebie stanowiska.
Zesztywniałam. Kingsley chyba nie kazałby Malfoyowi mnie wywalić?
- Tak więc, wedle jego woli postanowiłem cię awansować. Twoje miejsce zajmie ta przygłupia Lorelayne. Natomiast ty… - uśmiechnął się złośliwie – zostaniesz moją asystentką.
- Chyba zwariowałeś! – krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. – Nigdy w życiu!
- Spokojnie Weasley.  Masz raczej mały wybór. Lorelayne już dostała te fuchę, więc albo zostaniesz moją asystentką, albo do widzenia.
- Ty … - zabrakło mi słów aby dać upust mojej wściekłości. W głowie natomiast zaświtała mi pewna myśl. Momentalnie się opanowałam i uśmiechnęłam się do szefa przymilnie.
- Jak sobie szef życzy. To będzie dla mnie zaszczyt – zaświergotałam pogodnie i opuściłam gabinet Malfoya, który przybrał komiczny wyraz twarzy kota srającego na kaktusie.
- Granger ! – usłyszałam wrzask wkurzonego Malfoya.
- Tak, szefie? – zapytałam grzecznie, odwracając się do blondyna .
- Jako moja asystentka, masz się prezentować jak kobieta, nie obojniak. Zrób coś z tym sianem na głowie i oddaj babci te szmaty. Jasne? – zapytał, szybko odzyskując fason.
- Jak słońce. Aha, szefie, powiedz mi jak uzyskałeś ten kolor włosów? Użyłeś 100 procentowego spirytusu? Bo marzę o takim od dawna, ale każda fryzjerka powtarza mi że przy takim utlenieniu włosów, wypala się też mózg. – zaświergotałam. Malfoy przybrał na twarzy wyjątkowo paskudny odcień czerwieni.  Zadowolona wróciłam do jeszcze swojego biura.
Z westchnieniem zebrałam kupę papierzysk i zaczęłam je przeglądać. Muszę się z tym wyrobić do 18, potem wypadałoby pójść po świąteczne zakupy…

W mugolskim centrum handlowym był ogromny tłok. W sumie nie powinnam się dziwić, zawsze znajdzie się ktoś kto zapomniał o prezencie dla starej siostry, swojej babki, córki….
Skierowałam się do sklepu z zabawkami dla dzieci. Moja mała Jass uwielbiała mugolskie zabawki, zwłaszcza lalki i misie.
Po całym sklepie biegały rozwrzeszczane dzieci, a przerażeni rodzice próbowali je złapać i przy okazji coś kupić. Sformułowanie „Chodź tu, bo Mikołaj nie przychodzi do niegrzecznych dzieci” dawno wyszło z obiegu, teraz wszędzie można było usłyszeć „ Chodź tu, bo dostaniesz lanie!”.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, patrząc jak jeden malec próbuje wejść na regał, a jego mama rozmawia przez telefon.
Skierowałam się do działu dla dziewczynek. Na szczęście wcześniej zaopatrzyłam się w mugolską walutę.  Już dawno się zorientowałam, że jeden złoty galeon to około 10 funtów, więc na brak gotówki nie narzekałam.  
Moją uwagę przykuła duża szklana gablota. Stał w niej duży, drewniany domek dla lalek. Ręcznie rzeźbiony i zdobiony. Coś pięknego. Cały w żywych kolorach. Nawet malutka zastawa pokryta była pięknymi różami, a na łóżkach leżały haftowane narzuty. Laleczki miały za to całe szafy wypełnione ubrankami szytymi na miarę. Miały nawet włosy i rzęsy! Istny majstersztyk.
  Jass byłaby nim zachwycona, umarłaby ze szczęścia.
Spojrzałam na cenę. Na Merlina…  Przecież tych biednych mugoli nigdy nie byłoby stać na coś takiego… Dla tych gorzej sytuowanych to były dwie wypłaty… Niemal 2000 funtów.  
Przywykłam do tego, że Jass jest rozpieszczona i dostaje wszystko o czym inne dzieci mogłyby tylko zamarzyć, ale jest to głównie wina Rona. Rozpieszcza ją jak królewnę, przelał całą miłość jaka w nim była na nią. Dzięki Bogu Jass ma trochę oleju w tej 7 letniej główce i nie zachowuje się jak te okropne bachory. Jest grzeczna, spokojna. Dziecko aniołek.
- Przepraszam – zaczepiłam pracownicę sklepu przebraną za elfa. Minę miała morderczą, widocznie miała dość zarozumiałych mamusiek, które co chwila o coś proszą.
- Czy ten domek jest na sprzedaż? – zapytałam.
- Tak – mruknęła.
- W takim razie chciałabym go kupić. – powiedziałam, a kobieta wlepiła we mnie zdziwione spojrzenie. 
- Oczywiście, proszę za mną. – powiedziała nieco ożywionym tonem i poprowadziła mnie w stronę kas.
Domek miał być dostarczony w wigilię, dowóz okazał się gratis. Połowa ceny była do zapłaty teraz, druga połowa przy odbiorze. Bez mrugnięcia okiem podałam kasjerce 1000 funtów i podpisałam jakieś papiery. Z uśmiechem wyszłam ze sklepu. Skierowałam się w stronę kawiarni. Nagle zatrzymałam się przed sklepem z ubraniami.
Może ten tleniony palant miał rację? Może faktycznie straciłam swoją kobiecość? Przez 10 lat małżeństwa nie miałam nawet czasu na takie problemy. Spojrzałam na swoje obgryzione paznokcie i zniszczone skórki. Z bólem serca zauważyłam, że faktycznie, mój wełniany sweterek i spódnica nadawałyby się dla mojej babci…  Może najwyższy czas coś ze sobą zrobić? 
Weszłam do sklepu i zaczęłam spacerować między wieszakami. Musiałam patrzeć na rzeczy, których nie chciałabym kupić i właśnie je kupić.
W końcu z całym naręczem odkrytych bluzek i krótkich kolorowych spódniczek poszłam do przebieralni. W duchu podziękowałam Bogu za to, że po ciąży się nie roztyłam i wciąż mogłam pochwalić się zgrabną figurą. Założyłam pierwszy zestaw i przyjrzałam się sobie w lustrze.
Różowa bluzka na ramiączkach z koronkowym gorsetem do tego ładna i czarna dżinsowa spódniczka.  Wyglądałam jak idiotka, ale o to chyba chodziło. Spojrzałam na skórzane pantofle i mimowolnie się skrzywiłam. Kolejny element garderoby do wymiany….
Zabrałam ciuchy i szybko za nie zapłaciłam.
W sklepie obok zaczęłam przymierzać różne buty, w końcu zdecydowałam się na czarne szpilki. 
Ku mojemu zdziwieniu, podobały mi się moje nowe rzeczy i to jak w nich wyglądałam. 
Wyszłam z wielkiego molocha i ruszyłam do samochodu. Pora wrócić do domu i zrobić obiad dla Jass.
Chociaż… Może faktycznie poszłabym do fryzjera? No bo czemu nie?
Tak też zrobiłam. Nie chciałam, żeby mój mąż przeżył zawał na mój widok, toteż tylko podcięłam końcówki i zlikwidowałam przedziałek na środku. Fryzjerka uparła się żeby mi je delikatnie wyprostować więc w końcu się zgodziłam. Efekt był … ciekawy. Wyglądałam zupełnie jak nie ja. I to mi się podobało.

- Kochanie, idź się pobaw na górę. Mamusia musi się położyć – powiedziałam do Jass i dałam jej buziaka w czubek głowy. Dziewczynka pobiegła do swojego pokoju, a ja położyłam się na kanapie w salonie z komputerem na kolanach.  Odruchowo najpierw sprawdziłam pocztę.

Do: white.whitchs@mag.com
Od : heart.breaker@mag.com

Droga white.whitchs
Sam mam podobny problem. Muszę coś kupić synowi i nie mam pojęcia co.
Muszę ci powiedzieć, że to był okropny dzień… Nienawidzę swojej pracy. Teraz mamy zmiany etatowe, normalnie tylko skakać ze szczęścia. Będę teraz pracował z jakąś nieogarniętą starą panną.
Muszę się napić Whisky…. Też chcesz?
                                                                                                                              Pozdrawiam,
                                                                                                                                         heart.breaker

Oj tak, co ja bym dała teraz za lampkę Whisky…
Pocieszył mnie fakt, że nie tylko ja będę miała nowe towarzystwo w pracy i to na pewno nie takie jakiego bym sobie życzyła.
Pamiętam jak poznałam Hearta. Akurat przyszła do mnie Ginny i zaczęła mi opowiadać o jakimś cudownym nieznajomym, którego poznała przez internet. Jej małżeństwo z Harrym również wisiało na włosku, Harry zmienił się nie do poznania. Woda sodowa uderzyła mu do głowy.
Ginny pokazała mi tę niesamowitą stronę i kazała mi się zarejestrować. Byłam ciekawa, więc chętnie przystanęłam na ten rozkaz. Niestety wszyscy faceci na których trafiałam oferowali tylko jedno. Aż któregoś razu trafiłam na heart.breaker’a. Okazał się naprawdę miłym facetem. Piszę z nim tak już od jakiś 3 miesięcy i muszę przyznać, że jest świetny. Zabawny, miły, potrafi pocieszyć i wesprzeć. Gdyby tylko mój mąż był chociaż w połowie taki jak on… 

Do: heart.breaker@mag.com
Od: white.whitchs@mag.com

Drogi heart.breaker
Uwierz mi, wiem co czujesz. Sama miałam małe przemeblowanie w pracy i trafiłam na seksistowskiego pijaka… Musisz być dzielny :D Ja mam zamiar pokazać temu dupkowi gdzie jego miejsce i nie dać się zrujnować psychicznie.
A co do Whisky – chętnie.
                                                                                                                                   Pozdrawiam,
                                                                                                                                    white.whitchs

Od: heart.breaker@mag.com
Do: white.whitchs@mag.com

Droga white.whitchs
Współczuję i życzę powodzenia :D
Skoro oboje mamy ochotę na dobrą Whisky, to może byśmy się gdzieś spotkali? Proponuję jutro o 19 w „Dragon’s Hell”, to przy skrzyżowaniu Highway Street i Forward’u.
                                                                                                                               Pozdrawiam,
                                                                                                                                          heart.breaker

Zamarłam. Szybko chwyciłam telefon.
- Ginny! On chce się spotkać ! – powiedziałam z niedowierzaniem, gdy ruda już odebrała.
- To super! Może nie okaże się takim idiotą jak ten mój – prychnęła.
- Ginny! Co ja mam zrobić… Jutro pracuję do późna, a przecież ten palant Malfoy mnie nie puści!
Chciałam iść. Zobaczyć kim jest ten tajemniczy heart.breaker, poznać go…
- To przełóż spotkanie – zaproponowała.
- Nie, wtedy pomyśli, że się migam.  Gin, zrób coś ! – błagałam ją przez telefon.
- Pójdę za ciebie – westchnęła.
- Dziękuję! Dzięki dzięki dzięki! – zawołałam, czując się jak szczęśliwa nastolatka, mimo prawie 30.
- Nie ma sprawy. Gdzie i o której? – zapytała. Podałam jej adres z maila.
- Wpadnę do ciebie do biura godzinkę wcześniej i ustalimy co i jak. Muszę kończyć, DJ płacze – rzuciła i się rozłączyła. DJ był w wieku Jass, ale mimo to był dużo wrażliwszy i nadal widoczna była różnica w ich zachowaniu. 

Do: heart.breaker@mag.com
Od: white.whitchs@mag.com

Drogi heart.breaker
Z przyjemnością się z tobą spotkam. Jutro o 19 byłoby idealnie .
                                                                                                                                           Pozdrawiam,
                                                                                                                                                            white.whitchs

Podekscytowana pobiegłam na górę, szykować sobie  ubrania na jutrzejszy dzień. Robiło się już późno, musiałam jeszcze naszykować ubranka i położyć ją spać. Ron zapewne znów wróci w nocy albo prześpi się u Pottera.


Weszłam pewnym krokiem do ministerstwa. Wiedziałam, że nikt mnie nie pozna, z moją sekretarką włącznie. Sama też bym siebie nie poznała. Miałam na sobie czarną spódniczkę, szafirową, koronkową bluzkę na ramiączka i czarną marynarkę z rękawami do łokci. Specjalnie wstałam pół godziny wcześniej żeby wyprostować włosy i zrobić sobie makijaż (nie ukrywam faktu, że gdy w końcu znalazłam kosmetyczkę, była mocno zakurzona) , jakiego nie miałam nawet na ślubie. Użyłam czerwonej szminki, tuszu do powiek, podkładu i różu. Efekt był muszę przyznać taki jaki sobie zamierzyłam. Postanowiłam również zdjąć starą złotą obrączkę – jedyny dowód, który sprawiał, że miałam męża.  Zastąpiłam ją srebrnym pierścionkiem z zielonym oczkiem, na drugiej ręce pobrzękiwały mi bransoletki. Stukot wysokich obcasów dodawał mi pewności siebie, a bardzo jej teraz potrzebowałam. 
Uśmiechnęłam się w duchu, widząc jak kilku facetów patrzy na mnie z zalotnym spojrzeniem.
- Na które piętro, panno… - zapytał niejaki doradca prezesa Urzędu Transportu Magicznego.
- Granger. Na 5 poproszę . – uśmiechnęłam się delikatnie. Facet stwierdził, że robię sobie z niego żarty, bo nie miał najmniejszego zamiaru uwierzyć, że jestem sobą.
- Dzięki Bary – powiedziałam, puszczając mu oczko gdy wysiadałam z windy. Bary’emu szczęka opadła do samej ziemi gdy zorientował się że faktycznie jestem Hermioną Granger. No, Weasley.
Wiedziałam gdzie mieści się mój nowy gabinet, poprosiłam Lucy o przeniesienie mi tam wszystkich niezbędnych rzeczy. Miałam pracować dokładnie naprzeciwko Malfoya. Tak naprawdę, cały czas mogłam go widzieć, bo ściany łączące gabinet z korytarzem były przeszklone, podobnie jak ta która wychodziła na miasto. Była to elegantsza część Ministerstwa, zwłaszcza odkąd Malfoy się tu dorwał…
Niestety, musiałam się sama przed sobą przyznać, że cieszył mnie ten awans. Im bliżej stanowiska prezesa jestem, tym lepiej.  A jako asystentka Malfoya, mogę go stąd wywalić na zbity pysk. Przecież kto by winił biedną asystentkę za nieudacznictwo szefa? No i zawsze nadarzy się opcja żeby napluć mu do kawy…
- A pani do kogo? – zapytał ochroniarz, zastępując mi drogę. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Ja tu pracuję – powiedziałam – właśnie zostałam asystentką pana prezesa Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów. Moje nazwisko Granger. – umyślnie użyłam panieńskiego nazwiska, nikt nie mógł się przyzwyczaić do Weasley. Chyba już do końca życia będę Granger.
- Najmocniej przepraszam. – mruknął ochroniarz, sprawdzając mój dowód. Już po chwili przesunął się na bok, gestem dłoni wskazując żebym szła dalej.  Uśmiechnęłam się promiennie do mojej nowej sekretarki, która … no cóż, wyglądała raczej jak kolejna dziwka Malfoya, nie sekretarka.
- Witam, szefowo! – przywitała się ze mną entuzjastycznie.
- Czy pan Malfoy już zaszczycił nas swoją obecnością? – zapytałam nieco sarkastycznie. Dziewczyna nieco się speszyła.
- Emm.. Pana Malfoya jeszcze nie ma. 
- Dziękuję. Czy mogłabyś przekazać temu palantowi, żeby ruszył swój kościsty zadek do mojego biura gdy już raczy przyjść? – zapytałam. Musiałam od razu przyzwyczaić moją sekretarkę do nieskrywanej niechęci do mojego szefa. Inaczej mogłaby się mocno zdziwić widząc mnie i Malfoya wrzeszczących na siebie, a następnie Malfoya opuszczającego mój gabinet przez okno.  A tak będzie tylko w lekkim szoku.
- O-oczywiście – wydusiła z siebie.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się do dziewczyny i weszłam do swojego nowego miejsca pracy. Musiałam przyznać że ten gabinet był dużo bardziej przestronny i elegancki. Nawet idiota musiałby to przyznać. W końcu, w starym gabinecie nie miałam wielkiej, skórzanej sofy, eleganckiego stolika do kawy i barku z alkoholem pod ścianą… 
Usiadłam w fotelu i puściłam w ruch metalowe kulki stojące na biurku. Możliwe ,że mi się tu spodoba, o ile ten idiota „mój szef” nie będzie zbyt często zaszczycał mnie swoją obecnością.
Zauważyłam na biurku zdjęcie mojej malutkiej córeczki która śmiała się do mnie z huśtawki. Moja kochana Lucy poustawiała mi wszystko na biurku tak jak w starym gabinecie. Nie zapomniała nawet mojej starej podstawce pod kubek .
Zerknęłam na elegancki stosik papierów. Było ich cztery razy mniej niż co godzinę w starym gabinecie.  Szybko przejrzałam dokumenty. Prośby o rozpatrzenie, opisowe podania…. Takie rzeczy można załatwić w pół godziny.
Tak, zdecydowanie polubię tę pracę.

- Pani Granger, pan Malfoy wzywa do siebie – moja sekretarka wsunęła głowę za drzwi. Natychmiast wstałam i ruszyłam do gabinetu tego patafiana.
- Dziękuję … Holly. – rzuciłam, ukradkiem zerkając na jej identyfikator.
Stanęłam pod drzwiami. Wdech, wydech. Granger, pamiętaj, że chcesz zatrzymać tę pracę, żeby wykopać stąd tego dupka, pomyślałam i weszłam do gabinetu. Malfoy stał do mnie tyłem, oglądając jakiś bohomaz wiszący na ścianie.
- Malfoy – powiedziałam, próbując panować nad głosem, aby nie okazywać mojej nienawiści do niego.
- Witaj Granger. Jak ci się podoba nowe biuro? – zapytał, nawet na mnie nie patrząc.
- Myślałam że będzie raczej przypominało jaskinię pełną nietoperzy, ale tak też może być.  – mruknęłam. Malfoy odwrócił się do mnie i na mój widok uśmiechnął się perfidnie.
- Widzę że wzięłaś sobie do serca moją prośbę – powiedział, taksując mnie od góry do dołu. Starałam się ignorować fakt, iż szczególnie uważnie przyjrzał się mojemu dekoltowi . W przeciwnym razie natychmiast rzuciłabym na niego szczególnie paskudne zaklęcie.
- Owszem – powiedziałam słodko. Granger, pamiętaj, że przelew krwi nie zapewni ci awansu…
- Wyglądasz całkiem nieźle. Prawie nie zauważyłem tych obgryzionych paznokci. – prychnął i machnął różdżką w moją stronę. Tak jak podejrzewałam, moje nowiutkie paznokcie pokrywał czarny lakier.
- Siadaj. Kawy? – zapytał przymilnie.  Skinęłam głową. Malfoy usiadł po drugiej stronie biurka i nonszalancko wskazał na elegancką filiżankę .
- Dziękuję – upiłam łyk kawy – Skąd wiedziałeś jaką piję? – zapytałam zdziwiona. Machnął lekceważąco ręką.
- Ja wiem wszystko o wszystkich. – zaśmiał się.  Delektowałam się pyszną kawą, starając się nie myśleć o paradoksie jakim było to, że Malfoy za pierwszym razem przygotował mi taką kawę jaką lubię a mój mąż, po 10 latach małżeństwa nadal ma z tym problem. 
- Słuchaj Granger. Ja wiem co ty kombinujesz. Nie rób takiej zdziwionej miny, nie jestem idiotą. Nie wykopiesz mnie z tego stanowiska, chyba, że zostaniesz nową kochanką Kingsleya. I zanim teraz wyrzucisz mnie przez to okno, to posłuchaj. Mam propozycję. – powiedział, patrząc na mnie badawczo. Opanowałam swoje emocje po wzmiance o mojej rzekomej zdradzie Rona.
- Mów zanim wyciągnę różdżkę. – mruknęłam.
- Zróbmy tak. Ja cię nie zniszczę na tym stanowisku, a ty będziesz po prostu dobrą asystentką. – uśmiechnął się. Odwzajemniłam jego uśmiech.
- Albo po prostu zrobię co w mojej mocy żebyś wyleciał stąd na zbity pysk, a ty nic na to nie poradzisz. Nigdy w życiu nie dopuszczę żebyś został chociażby szoferem Ministra. – powiedziałam, wciąż się do niego uśmiechając. Malfoy wstał i podszedł do barku. Wyciągnął z niego butelkę Ognistej i bez słowa napełnił dwie szklanki. Podszedł do mnie i wcisnął mi szklankę do ręki. Następnie pchnął mnie na fotelu w stronę szyby. Przysunął mnie tak blisko okna jak tylko to było możliwe i położył mi dłonie na ramionach.
- Spójrz – powiedział i rozległym ruchem ręki pokazał miasto przed nami. – Widzisz? To, to wszystko może być nasze. – powiedział mi prosto do ucha. Zadrżałam, czując jego oddech na swojej szyi.
- Całe miasto może paść nam do stóp. Razem. Twój upór i inteligencja, i mój spryt i przebiegłość mogą sprawić, że cały ten pokręcony świat będzie nam jadł z rąk. Ty i ja. – szeptał, niemal dotykając mojego ucha swoimi wargami. Był zdecydowanie za blisko, poczułam jak serce mi wali.
Nie bije szybko, tylko powoli i mocno, jakby ogromny młot tłukł mi w piersiach.
Nagle otrząsnęłam się z tego i oblałam Malfoya jego Whisky. Facet zaklął siarczyście, a ja poderwałam się z fotela.
- Wiesz Malfoy, jeden potwór w Ministerstwie nam wystarczy. Ja się nim nie stanę – warknęłam i ruszyłam w stronę drzwi. Blondyn chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął mnie do siebie.
Teraz, to już był zdecydowanie ZA BLISKO. Wpatrywał mi się uporczywie w oczy, jakby próbując mnie prześwietlić .
- Puść mnie – zażądałam, a on tylko prychnął pogardliwie. – Czy też teraz wyzywasz mnie od szlam?
Wpatrywałam się w niego z nieskrywaną odrazą.
- Nie, moja asystentko. Ten etap już za mną, dojrzałem. Ty zresztą również. – mruknął, przyglądając mi się z jakimś ogniem w oczach.
- Jesteś takim samym bydlakiem jakim byłeś kiedyś. – warknęłam i szarpnęłam się w jego ramionach. Blondyn okazał silniejszy niż można było podejrzewać.
- Daj spokój. Jesteśmy przecież dorośli. – mruknął. Miałam wielką ochotę na niego napluć, a następnie wypchnąć przez okno
- Widzę jak bardzo chciałabyś mnie teraz zabić Granger – uśmiechnął się .
Blondyn poluzował trochę uścisk i mogłam już ruszyć ręką. Powoli, uważnie na niego patrząc czy aby niczego nie podejrzewa, sięgnęłam po moją różdżkę. 
Szarpnęłam różdżkę z podszewki i dźgnęłam nią Malfoya w pierś. Tleniony natychmiast mnie puścił z miną zdziwienia, jednak szybko się otrząsnął. Podniósł ręce w geście poddaństwa i powoli się cofnął.
Przyparłam go do szklanej ściany.
- Masz okazję mnie wykończyć – powiedział cicho, nadal patrząc mi w oczy.
Wciąż celowałam w niego różdżką, jednak teraz ręka nieco mi opadła.
- Szkoda mi spędzić 25 lat w Azkabanie za zabicie kogoś takiego jak ty. – mruknęłam i opuściłam różdżkę. Następnie szybko wycofałam się z jego biura i trzasnęłam drzwiami, nakładając na nie wszystkie możliwe bariery. 
Z poczuciem beznadziei opadłam na skórzaną kanapę i ponownie machnęłam w stronę szklanych ścian które natychmiast pokryły się sztucznym szronem. 
- Accio Szampan – mruknęłam i chwyciłam butelkę. Nalałam sobie ekskluzywnego alkoholu do kieliszka i upiłam spory łyk. Ten Malfoy będzie mi kiedyś płacił za terapeutę…

- Pani Granger, ma pani gościa. – usłyszałam połączenie od Holly.
- Wpuść ją – powiedziałam, przytrzymując guzik. Już po chwili do mojego biura wpadła szczęśliwa Ginny.
- Aleś się urządziła! – zawołała z wejścia i rzuciła się na kanapę. 
Uśmiechnęłam się delikatnie i usiadłam po drugiej stronie stolika.
- To co, już dzisiaj dowiemy się kto jest twoim księciem z bajki? – zapytała, uśmiechając się promiennie. 
- Boję się Gin. – mruknęłam.
- Ale to chyba ja idę na spotkanie jakiegoś psychola z piłą łańcuchową.  – zaśmiała się.
- Właśnie, co mam mu powiedzieć? – dopytywała.
- Nie wiem. Zależy, kto to. Jeśli w porządku to po prostu się wczuj. Możesz grać mnie ile chcesz, możesz go sobie nawet wziąć, bo mnie ten palant wykończy w ciągu tygodnia – mruknęłam.
- Widzę że szefuńcio daje w kość? Spokojnie, to przecież Malfoy to jego życiowe powołanie. 
Przytaknęłam jej bez entuzjazmu.
- Na pewno wiesz gdzie to jest? – zapytałam.
- Tak. Sprawdziłam to w MagNecie i okazało się, że to najlepsza knajpa w Londynie. Musi być nadziany. 
- Oj Gin – westchnęłam.  Zerknęłam w stronę odczarowanych drzwi. Malfoy właśnie wychodził z biura i pospiesznie ruszył w stronę kominka podłączonego do sieci Fiuu. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 19, a ten palant już się zmywał z roboty. 
- Gin, leć już bo się spóźnisz. – powiedziałam, a dziewczyna zerwała się na równe nogi.
- Powodzenia – rzuciłam, a ona wyściskała mnie i pobiegła w stronę kominka. 
Ze zrezygnowaniem opadłam na kanapę.
ZARAZ.
- Ginny stój! – wrzasnęłam i pobiegłam za rudowłosą.
- Gin! – krzyczałam a rudowłosa stanęła tuż przed kominkiem.
- Stój – powiedziała. – Malfoy.
- No Malfoy i co z nim. – zapytała zdziwiona.
- Poszedł – uśmiechnęłam się przebiegle.
- No to co tu jeszcze stoisz, leć ! – zawołała – Ja powiem tej twojej sekretareczce co i jak. – zaśmiała się i niemal wepchnęła mnie do kominka.  Uśmiechnęłam się promiennie i pomachałam do rudej.
- Dragon’s Hell – powiedziałam i poczułam jak wir wciąga mnie i przenosi w pobliże lokalu.
Wylądowałam w eleganckim holu. Ściany były kremowe i złoto zdobione , przepych to drugie imię tej restauracji. Zerknęłam na swój strój i momentalnie wyciągnęłam różdżkę. Zastąpiłam moje ubranie czerwoną, elegancką sukienką a szpilki zmieniłam w złote sandałki. Poprawiłam jeszcze detale w postaci makijażu, lakieru do paznokci i biżuterii, tak aby wszystko chociaż względnie do siebie pasowało. Podeszłam do czarodzieja stojącego przy bramce.
- Witam. W czym mogę pomóc? – zapytał, patrząc na mnie wyniośle.
- Jestem tu z kimś umówiona – powiedziałam.
- Naturalnie, nazwisko rezerwacji poproszę. – powiedział i podszedł do złotej księgi.
- Breaker. – powiedziałam. Czarodziej przesunął palcem po karcie i w końcu zatrzymał się przy poszukiwanym nazwisku.
- Proszę za mną, madame . – powiedział i wskazał na salę. Była to piękna, przepiękna sala pełna złota i kryształów, jakby rodem wyjęta z jakiegoś włoskiego zamku.
Stres niemal odebrał mi dech. Bałam się tego, kogo zobaczę przy tym nieszczęsnym stoliku.  Serce waliło mi jak oszalałe.
- Proszę bardzo, madame – powiedział i odszedł. Miejsca tutaj były można by rzec zabudowane, tak więc każdy z gości miał odrobinę prywatności. Na drżących nogach zrobiłam kilka kroków w stronę miejsca , jak się okazało mój partner siedział tyłem do mnie, więc oboje mieliśmy niespodziankę.
- Nie wierzę, że to ty – powiedziałam, gdy ten stanął naprzeciwko mnie.
- A jednak. Też ciężko mi uwierzyć, że tak interesująca kobieta to ty. – powiedział, kłaniając mi się.
- Daruj sobie. Wybacz, ale chyba wrócę do pracy, zapomniałam czegoś – mruknęłam i zrobiłam krok w tył. 
- Proszę, zostań. – powiedział i przysunął się w moją stronę. – Chociaż daj mi szansę.
Nie wierzę, że to robię…
Pozwoliłam się posadzić naprzeciw Dracona.
- Więc… White Whitchs? – zapytał z uśmiechem.
- Heart Breaker? – zaśmiałam się. Widziałam po jego minie, że się starał.
Jestem pewna, absolutnie pewna że gdyby na 5 roku Hogwartu, ktoś powiedział Malfoyowi, że za paręnaście lat będzie siedział w eleganckiej restauracji ze mną to chyba by go rzucił na pożarcie piraniom. Wygłodzonym i zmutowanym.
- Wiesz, nigdy bym nie powiedział, że można z tobą normalnie porozmawiać. A co dopiero pokazać się w eleganckiej knajpie – powiedział.
- To samo mogę powiedzieć o tobie. Swoją drogą, co na to twoja żona?
- Pansy wyjechała do Buenos Aires. – mruknął niezadowolony.
- A co z twoim synem? – zapytałam zdziwiona.
- Siedzi z mamką. Mam zaufaną kobietę, która bardzo go lubi.
- Współczuję. Moja Jass chodzi do mugolskiego przedszkola.
- Odważna decyzja – mruknął. – A jak tam twoje relacje z małżonkiem?
- Nawet nie wspominaj. Ron ciągle do późna siedzi gdzieś z Charlie.
- Z kim? – zapytał, unosząc jedną brew.
- Ze swoją przyjaciółką. – odparłam, odważnie patrząc mu w oczy.
- Żartujesz. Twój mąż ma przyjaciółkę i ty na to pozwalasz? – zapytał, dziwnie akcentując słowo przyjaciółka. 
- Słuchaj, daj spokój, proszę cię… 
- Spokojnie, Hermiono. Napij się – powiedział i przesunął w moją stronę szklaneczkę Ognistej. Upiłam łyka obrzydliwego alkoholu i natychmiast ją odstawiłam. 
- Oj Hermiona, Hermiona… Czemu tak dajesz sobą pomiatać?
- Ja wcale nie… - zaczęłam, ale Draco zbył mnie machnięciem ręki. 
- Oczywiście. Czy ty zanegujesz wszystko co ja powiem?
- Ja nie neguję wszystkiego.. – umilkłam. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę, robię właśnie na odwrót. Draco najwyraźniej zauważył moje zmieszanie, bo uśmiechnął się z zadowoleniem.
Blondyn wstał i podszedł do mnie z cwaniackim uśmieszkiem.
- Zatańczysz? – zapytał, wyciągając do mnie rękę. Przyjrzałam mu się z wahaniem, ale podałam mu dłoń.
Mój szef (nigdy się nie przyzwyczaję, że to właśnie Malfoy nim został…) pociągnął mnie na parkiet i zdecydowanym ruchem obrócił mnie wokół własnej osi.
 - Kiedy ostatnio wyszłaś gdzieś z tym Wieprzlejem? – zapytał.
- Zamkniesz się kiedyś? – mruknęłam, mimowolnie się uśmiechając.  Malfoy przyciągnął mnie do siebie i objął mnie w pasie. Przytuliłam go niepewnie, czując jak blondyn prowadzi mnie do walca.


- Może wrócimy bardziej mugolskim sposobem? Co powiesz na spacer? – zaproponował Draco, puszczając mnie w drzwiach.
- Z przyjemnością. – rzuciłam. Wyszliśmy na dwór. Zrobiło się dużo chłodniej, a ja z przykrością zauważyłam że nie mam żadnej kurtki. Zadrżałam gdy chłodny wiatr przeszył mnie na wylot. Blondyn zerknął na mnie z ukosa i podał mi marynarkę, otulając mi nią ramiona. Marynarka była przyjemnie ciepła i pachniała jego wodą kolońską.
- O dziwo, dobrze się bawiłam – powiedziałam, patrząc blondynowi w oczy.
- Ja również – powiedział  i wystawił mi swoje ramię które z przyjemnością ujęłam.  
Szliśmy w milczeniu, co jakiś czas zerkając na siebie. To była całkiem przyjemna cisza.
Pokonaliśmy jakieś 20 ulic i skierowaliśmy się do parku.
Szliśmy powoli, ciesząc się pięknym krajobrazem. Księżyc w pełni, rozgwieżdżone niebo i kwitnące kwieciste krzewy. Przychodziłam tu często z Jass, lubiła spacerować wśród różanych alejek. Niedaleko stąd jest nasz dom.
- Hermiono… - zaczął Draco, gdy stanęliśmy niedaleko mojego domu.  – dziękuję.
- Za co? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Za ten wieczór. Za to że white.whitchs podtrzymywała mnie na duchu przez tak długi czas, gdy moja żona biegała po pokazach mody. No i za to że w ogóle mnie nie zabiłaś mimo tych wszystkich głupich rzeczy, które robiłem w przeszłości.
Zatkało mnie. Draco Malfoy, największy łajdak na Ziemi, największy narcystyczny i egoistyczny dupek dla którego liczą się tylko pieniądze i dziwki, właśnie mi podziękował.
- Ja.. też dziękuję. Za to samo. – powiedziałam, czując jak rumieniec wpełza na moje policzki.
Draco spojrzał na mnie dziwnie i ujął moją twarz w swoje dłonie, po czym delikatnie pocałował mnie w policzek.
- Dobrej nocy, Granger. – wyszeptał. Spojrzałam na niego z bliżej nieokreślonym uczuciem.
- Dobrej nocy – odpowiedziałam po chwili i weszłam do mieszkania, wciąż czując jak w głowie mi huczy.
- Gdzie byłaś?! – zapytał zdenerwowany Ron w wejściu.
- W pracy. – powiedziałam i minęłam go, kierując się do kuchni.
- Nie było cię w pracy. Dzwoniła twoja sekretarka, że wcześniej wyszłaś i zostawiłaś torebkę. – warknął wkurzony Ron.
- Poszłam z Gin na kawę. Poza tym, co cię to obchodzi?! – warknęłam. Kim on był, żeby robić mi wyrzuty?
- To, że jestem twoim mężem! – powiedział, głośniej niżby wypadało. Zerknęłam na zegarek, było dobrze po 23.
- Zamknij się, obudzisz małą!
- Nie zamknę się do cholery! – wrzasnął. – Jesteś moją żoną i powinnaś siedzieć w domu i na mnie czekać!
- Obudzisz Jassmine! - zawołałam.
- Trudno! Co to za łach?! – wrzasnął wściekle i wskazał na marynarkę… O cholera.
- Marynarka. – powiedziałam spokojnie.
- Czyja! – darł się, robiąc się czerwony na twarzy.
- Toma, przyjaciela Gin. Dał mi, bo mi było zimno. – odpowiedziałam, cofając się do tyłu.
- To dla niego się tak odstawiłaś?! – zawołał, wskazując na sukienkę.
- Nie! Posłuchaj, przeginasz, masz natychmiast się uspokoić.
- Nie będziesz mi mówić co mam robić!
- Owszem będę! Kim ty jesteś żeby robić mi awantury o takie rzeczy?! Ronuś ma zły dzień bo Charlie nie chciała iść do łóżka?! – wrzasnęłam, naprawdę wściekła. Miałam dość takiego zachowania Rona. Przesadzał.
- Ty dziwko! – wrzasnął i zanim zdążyłam zareagować uderzył mnie w twarz. Upadłam na podłogę i dopiero teraz zauważyłam stojącą w drzwiach Jassmine.
- Mamusiu – powiedziała cichutko i podbiegła do mnie, niemal zasłaniając mnie swoim malutkim ciałkiem.
- Odsuń się od tej wywłoki! – darł się mój mąż. Mała Jass tylko mocniej się we mnie wtuliła, na co Ron jeszcze bardziej się wściekł.
- Jeszcze będziesz jej bronić?! Jesteś taka sama jak twoja matka! – wrzasnął i wyciągnął rękę w stronę mojej córki. W stronę mojego dziecka. Chciał ją skrzywdzić, chciał skrzywdzić moją maleńką córeczkę.
- Drętwota! – krzyknęłam i Ron zwalił się na podłogę. Objęłam Jass w pasie i w mgnieniu oka się teleportowałam. Jass płakała mi w koszulę gdy wylądowałyśmy przed domem Potterów.
Z trudem podniosłam się na nogi i zapukałam do drzwi. Światła w ich salonie wciąż się paliły, już po paru sekundach w drzwiach stanął Harry.
- Na Godryka , co ci się stało?! – zawołał, podtrzymując mnie pod ramie. Mała Jass rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Czy.. mogłybyśmy tu przenocować? – zapytałam, czując jak robię się czerwona na twarzy. Ginny wyszła z kuchni i upuściła talerz na nasz widok.
- Jasne, że tak. Mój dom to twój dom. – powiedziała – Daj, położę małą . – zaproponowała i wzięła płaczącą Jassminę. Harry poprowadził mnie do salonu i delikatnie posadził na kanapie.
- Co się stało? – zapytał z troską w głosie.
- Ron. Znowu sobie coś ubzdurał – westchnęłam, czując jak piecze mnie dolna warga. 
- On się robi coraz gorszy. Mimo, że to mój przyjaciel, nie możesz pozwolić żeby cię tak traktował! – oburzył się.
- A co ja mam zrobić twoim zdaniem? Zostawić go? Jass potrzebuje ojca. Kocha go, nie rozumie jeszcze pewnych rzeczy.
- Twoja córka jest dużo rozumniejsza niż ci się wydaje. I może potrzebuje ojca, ale nie może oglądać takich scen jakie on urządza. Myślisz, że to dla niej dobre?
- Harry, ja wiem, ale… - zacięłam się. Nie wiedziałam co mu powiedzieć.
Prawda była taka, że już dawno chciałam odejść od Rona, ale się bałam. Bałam się zmian, tego czy sobie poradzę. Harry miał rację, Jassmine nie może dorastać w takim domu. 
- Widzisz. Teraz lepiej się połóż, marnie wyglądasz. Sypialnia gościnna zawsze jest do twojej dyspozycji. – powiedział i pomógł mi wstać. Uśmiechnęłam się do niego blado, dziękując Bogu że mam tak wspaniałych przyjaciół.

- Mogę? – zapytał Draco, wsuwając głowę za drzwi mojego gabinetu. Kiwnęłam głową i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Co cię sprowadza? – zapytałam, gdy usiadł naprzeciwko mnie.
- Tak chciałem pogadać. Kawy? – zaproponował. Pokręciłam głową. Nie mogłam pić gorącego ze względu na pękniętą wargę która wciąż niemiłosiernie bolała. W duchu podziękowałam Merlinowi za zaklęcia tuszujące.
- Draco, to nie jest najlepsza chwila … - powiedziałam, dając mu do zrozumienia, że chcę aby wyszedł.
- Rozumiem. Jakby co, daj znać. – uśmiechnął się i wyszedł. Na korytarzu zatrzymał się zdziwiony i z niedowierzaniem pokręcił głową, po czym wrócił do siebie. W tej samej chwili zatrzeszczała moja elektroniczna sekretarka.
- Ma pani gościa – powiedziała Holly.
- Wpuść. – jęknęłam, czując jak zaczyna mnie boleć głowa.
Gdy do mojego gabinetu wszedł Ron z ogromnym bukietem róż, zerwałam się na równe nogi.
- Hermionko… - zaczął niepewnie. – Przepraszam cię kochanie.
Ron podszedł do mnie i padł na kolana, patrząc na mnie ze łzami w oczach.
- Kochanie, tak strasznie cię przepraszam. Jestem idiotą. Wybacz mi, błagam. – szlochał cicho, wpatrując się we mnie z miną męczennika.
- Ron, wstawaj – westchnęłam i położyłam róże na biurku. Ron poderwał się na równe nogi i wziął mnie w ramiona.
- Jesteś aniołem, Mionuś! – zawołał i pocałował mnie w usta. Głośno syknęłam, czując jak ból promieniuje mi z rany. Mój mąż natychmiast się zreflektował i zaczął przepraszać po czym najdelikatniej jak umiał dotknął moich warg.
- Wrócisz do domu z małą? – zapytał ze strachem.
- Jass chce nocować dzisiaj u cioci. Wymyśliły sobie babski wieczór.
- Ale ty wrócisz? – zapytał i kiwnęłam głową. W końcu nie mogę uciekać przed własnym mężem…
- Kocham cię, mój aniele. – szepnął i mocno mnie przytulił. Objęłam go za szyję, mając nadzieję, że już naprawdę ostatni raz muszę utykać się z tym ogromnym bukietem róż, które Ron mi wręczał po kłótni.  
- Idę, już ci nie przeszkadzam w pracy – uśmiechnął się i wyszedł z mojego biura. Gdy tylko zniknął mi z oczu, z głośnym westchnieniem usiadłam za biurkiem, chowając twarz w dłoniach.
Zerknęłam przez palce na róże. Były piękne, jak zawsze. Podniosłam bukiet i cicho krzyknęłam, czując jak ostry kolec przebija mi skórę. Cisnęłam bukiet jak najdalej od siebie i sięgnęłam po apteczkę.
- Daj, pomogę – usłyszałam i niemal krzyknęłam na widok Malfoya stojącego tuż przede mną.
Blondyn delikatnie ujął moją dłoń i machnięciem różdżki wyleczył mi ranę.
- Czym takim nagrabił sobie twój mąż? Przesolił zupę? – prychnął, wskazując na bukiet leżący na podłodze. Poczułam łzy wzbierające mi w oczach, ale szybko się opanowałam.
- Zgadłeś. Draco, proszę cię, daj mi spokój. – poprosiłam cicho, a on tylko wpatrywał się w moje usta.
- Granger.. – zaczął powoli i chwycił mnie za podbródek . Opuszkiem palca dotknął opuchniętej wargi, na co mimowolnie zadrżałam.
- Sukinsyn – warknął i machnął różdżką. Warga ponownie mnie zapiekła. Wiedziałam, że zdjął wszystkie zaklęcia rzucone na obolałe miejsce, i wiedziałam co zobaczył.
- Oj Granger… - westchnął i po prostu mnie przytulił. Objęłam go i pozwoliłam łzom wypłynąć. Wszystkie łzy które dzielnie hamowałam przy Gin i Jassmine, teraz swobodnie płynęły po mojej twarzy. 
- To stąd te wszystkie chwasty które ciągle zalegały po kątach twojego biura – mruknął.
- Daj spokój, błagam. Nie drąż. – wyszeptałam.
- Granger ty idiotko! – zawołał oburzony moją postawą. Chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną delikatnie. – Nie możesz dać się mu katować!
- Nie daję. Ron żałuje. Zawsze płacze gdy mnie przeprasza, kocha mnie – powiedziałam. To zdanie powtarzałam sobie za każdym razem gdy wieczorem kładłam się obok mojego męża, tak długo aż w końcu zaczęłam w nie wierzyć.
Draco prychnął lekceważąco.
- Posłuchaj, ten palant nie ma prawda cię tak traktować! Co z twoją córką?! Jeśli i na nią podniesie rękę? Co wtedy? – zapytał podchwytliwie, mimo, że chyba znał odpowiedź na to pytanie.
- Wtedy, pożałuje, że kiedykolwiek choćby o tym pomyślał – powiedziałam odważnie. Nie zawahałabym się użyć Avady gdyby tylko podniósł rękę na moją córkę.
- A wiesz, że może do tego dojść. Hermiono, on nie jest wart twojej miłości. Kochasz go w ogóle? Nie, nie kłam. Heart Breaker już zna odpowiedź – uśmiechnął się a ja powoli pokiwałam głową.
- Więc co cię trzyma?
- Ja… boję się – szepnęłam. – Boję się, że sobie nie poradzę. Z wychowaniem Jass, z utrzymaniem. Gdzie pójdziemy? Mieszkanie jest Rona…
 - Jesteś Gryfonką. Ty się niczego nie boisz, Granger. Pamiętasz jak w 3 klasie mnie znokautowałaś?
Zaśmiałam się na tamto wspomnienie. Wtedy, prędzej bym umarła niż bym zbliżyła się do Malfoya, teraz czułam ciepło bijące od jego ciała.
Oparłam głowę o jego pierś. To wszystko, to była prawda.
- Dam mu ostatnią szansę – zdecydowałam. – Każdy na nią zasługuje.
- Masz rację. – przytulił mnie i pogłaskał po włosach. Odetchnęłam z dziwną ulgą, czując się tak dobrze w jego ramionach. Nigdy bym nie pomyślała, że u najgorszego wroga znajdę spokój i ukojenie.
Draco odsunął mnie kawałek i spojrzał mi w oczy. Zapatrzyłam się w jego srebrne oczy, nawet nie zauważyłam gdy delikatnie przytknął swoje wargi do moich. Jego usta były cudownie chłodne, miękkie niczym aksamit.
Gdy oddałam jego pocałunek, cudowne ciepło rozlało się po całym moim ciele, zaczęłam drżeć. Byłam przerażona tym jak na niego reaguje, ale postanowiłam zaryzykować. W końcu nadeszła pora żeby przyznać się przed samą sobą, że ten platynowy przystojniak był cholernie pociągający nie tylko z wyglądu. Poznając Heart’a, poznałam prawdziwe oblicze tego na pozór oziębłego i podłego drania, który w rzeczywistości był spragniony czułości i ciepła drugiej osoby. 
Draco objął jedną dłonią w pasie, a drugą wplótł w moje włosy. Przylgnęłam do niego, chcąc aby ta chwila trwała jak najdłużej.
- Granger – wyszeptał w moje usta – Chyba się zakochałem.
To wyznanie podziałało na mnie jeszcze mocniej niż mogłabym przypuszczać. Nie zważając na obolałą wargę wpiłam się w jego usta jeszcze mocniej, zmniejszając dzielącą nas odległość do setnych milimetra. 
- Ty pieprzona kurwo! – usłyszałam. Odskoczyłam od Dracona najszybciej jak to było możliwe, ale ten był szybszy. Machinalnie zasłonił mnie sobą.
Moje serce stanęło, gdy rozwścieczony Ron wparował do biura. Zaczęłam trząść się z przerażenia, mimo, że teraz Draco trzymał mnie jedną ręką za sobą.
- Pierdolona dziwko! – wrzasnął i wyciągnął różdżkę, na co Malfoy zareagował tym samym.
- Wynoś się stąd Wieprzlej – warknął blondyn, napinając wszystkie mięśnie.
- To twój kochanek?! Ty zdziro! – darł się. – Odsuń się ty zapluty śmieciu!
- Wyjdź stąd – rozkazał blondyn, tonem mordercy.
- Bez niej nigdzie nie wyjdę! Ona jest moja! – wrzeszczał w amoku.
- Nie, nie jest.  Nudzisz mnie swoim wrzaskiem, więc wynocha. Nie powtórzę po raz kolejny.
- TY dziwko, ty pierdolona szmato, żebyś ty i twoja pieprzona córcia zdechły gdzieś jak najszybciej, ty… - wrzeszczał Ron i machnął w naszą stronę różdżką, starając się użyć zaklęcia niewerbalnego.
- „Expeliarmus”! – wrzasnął Malfoy i z jego różdżki wystrzelił czerwony płomień z siłą błyskawicy. Wrzasnęłam przeraźliwie, widząc jak Ron przelatuje przez cały hall i gabinet Malfoya, tłukąc wszystkie szyby. Siła, niemal boska, tego zaklęcia wyrzuciła Rona w powietrze tak mocno, że zbił sobą ostatnią napotkaną barierę i wypadł z gmachu Ministerstwa.
Poczułam łzy w oczach, widząc jak ciało mojego męża znika nam z oczu. Wszędzie zapanował chaos, ludzie z przerażeniem krzyczeli nie wiedząc co się dzieje. Wyrwałam się blondynowi i pobiegłam do jego gabinetu, zatrzymując się tuż przed rozwaloną w drobny mak szybą. Spojrzałam w dół i poczułam jak tracę równowagę. Silne dłonie natychmiast oplotły mnie w pasie i pociągnęły w tył.
Zobaczyłam ciało mojego męża rozrzucone na chodniku, zmienione w krwawą miazgę.
- Nie patrz na to. – poprosił cicho Draco, obracając mnie w swoją stronę. Wtuliłam się w niego i pozwoliłam poprowadzić w głąb pomieszczenia. Słyszałam wrzaski dobiegające z korytarza i z dworu. 
- Praca skończona, idziemy do domu – powiedział Malfoy i szybko nas teleportował.
Wylądowaliśmy w salonie mojego domu. Wszędzie panował bałagan, meble były poprzewracane, szkła walały się po podłodze. Nasz dom przypominał pobojowisko.
Draco zaniósł mnie do sypialni i posadził na łóżku.
- Już dobrze, spokojnie … - szeptał, kołysząc mnie w ramionach.
Ciężko było mi opisać szargające mną uczucia. Była to ulga, strach, rozpacz. Resztka miłości do Rona jaką w sobie miałam rozkazała mi rozpaczać, natomiast nienawiść na jaką zapracował przez ostatni rok, świętowała swoje małe zwycięstwo.
Po kilkunastu minutach rozdzwonił się mój telefon. Draco sięgnął po niego i odebrał.
- Tak, jestem jej przyjacielem, nie jest w stanie rozmawiać. Tak… Rozumiem… Dziękuję. – Draco rzucił telefon na łóżko.
- Hermiono, on żyje – powiedział. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- On żyje – powtórzył, a ja wypuściłam powietrze z płuc.
- Dzięki Bogu… - westchnęłam. Malfoy uniknie sprawy za morderstwo.
Draco przygarnął mnie do siebie, a ja wtuliłam się w niego z wdzięcznością.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz. – wyszeptał.
- Muszę złożyć papiery… - mruknęłam.
- Pomogę ci. – zaproponował. – Sprawa wtedy szybciej pójdzie – puścił mi oczko. Zaśmiałam się cicho, znów widząc ten jego cwaniacki uśmieszek.
- Co teraz będzie? – zapytałam po chwili. 
- Nie mam pojęcia. Ale razem przez to przejdziemy – Draco spojrzał mi w oczy. Widziałam w nich czułość i miłość. Poczułam falę ciepła do tego pajacowatego blondyna. Uświadomiłam sobie w tej chwili, jak bardzo mi na nim zależało. 
- A co z twoją żoną? – zapytałam, bojąc się odpowiedzi.
- Wiesz… zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj dostaliśmy pismo z urzędu, że oficjalnie nie jesteśmy już małżeństwem. 
- A co z … - zamilkłam. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia jak się nazywa jego syn.
- Moim synem? Został ze mną. Mały James nienawidził matki. – uśmiechnął się.
- James? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
- Tak. Przed Potterem bym się do tego nie przyznał, ale imponowali mi jego rodzice. Te poświęcenie na jakie się zdobyli…
- Oj Draco – uśmiechnęłam się z czułością.
- Wiesz jak ma Jass na drugie imię? – zagaiłam, uśmiechając się do niego.
- Lily? – zapytał, a ja pokręciłam głową.
- Narcyza. Zawsze lubiłam twoją matkę, a podczas wojny wiele poświęciła. Harry mi powiedział, że uratowała go, narażając życie, byle tylko dowiedzieć się czegoś o tobie. Wiele razy nadstawiała za ciebie głowę. – powiedziałam.
- Moja matka to wspaniała kobieta. Zmarnowała sobie życie u boku tego potwora, jakim był mój ojciec. – skrzywił się na wspomnienie Lucjusza. Jego ojciec był tyranem, który wykańczał psychicznie swoją rodzinę. 
- Wiesz… pomyślałem, że moglibyśmy razem spędzić święta… - zaproponował nieśmiało.
- Muszę porozmawiać z Jass. Zobaczę jak to przyjmie.. Muszę szybko znaleźć jakieś lokum, bo nie dam rady tu spędzić ani chwili.
- Wprowadź się do Malfoy Manor. Jest tam wystarczająco dużo miejsca, mała miałaby się z kim bawić. – zaproponował z nadzieją w głosie.
- Zgoda – odparłam po chwili zastanowienia. Wstałam i ostrożnie podeszłam do szafy. Machnięciem różdżki zmniejszyłam wszystko i zapakowałam do torebki. To samo zrobiłam ze wszystkimi innymi ważnymi rzeczami swoimi i Jassmine. 
- Idziemy po małą – zarządziłam i teleportowaliśmy się pod drzwi domu Ginny. Zapukałam i otworzyła mi przyjaciółka.
- Gin, przedstawiam ci mojego psychopatę z piłą mechaniczną – wskazałam na Dracona, który spojrzał na mnie wilkiem. Ginny otrząsnęła się z szoku i wskazała żebyśmy weszli do środka.
- Wiem o Ronie – powiedziała cicho.
- Tak… Jutro składam papiery rozwodowe. – mruknęłam.
- To dobrze. W razie czego, możecie zostać z małą ile chcecie – zaproponował Harry, stając przy drzwiach.
- Przykro mi, ale fuchę szlachetnego księcia już zająłem – uśmiechnął się Draco i objął mnie ramieniem. Ginny i Harry spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Mama! – pisnęła Jass i rzuciła mi się na szyję. Podniosłam mój skarb z ziemi i mocno ją przytuliłam.
- Kochanie, musimy porozmawiać o tatusiu. – powiedziałam. Draco wyczuł, że powinien nas zostawić, więc poszedł z Harrym i Ginny do salonu. Postawiłam córkę na podłodze i kucnęłam przed nią.
- Jass, posłuchaj mnie. Wyprowadzamy się od taty i zamieszkamy gdzieś indziej.
- U tego śmiesznego pana? – zapytała, wskazując na blondyna.
- Tak, dokładnie – uśmiechnęłam się.
- To dobrze. – mała przytuliła się do mnie – Tatuś cię uderzył, a mamusi nie wolno bić.
Nie spodziewałam się, że Jass przyjmie to tak lekko. Spodziewałam się łez i krzyków, a tymczasem ona chętnie na to przystanęła. 
- Mamusiu… Nie płacz już, proszę – poprosiła, widząc łzę płynącą po moim policzku.
- To łzy szczęścia. Cieszę się, że cię mam kochanie – powiedziałam i wtuliłam się w Jassmine.
Po chwili moja córka wyrwała mi się i pognała do salonu po czym wskoczyła Draco na kolana.
- Cześć – rzuciła – Jestem Jassmine.
Oparłam się o framugę drzwi, z uśmiechem patrząc na blondyna.
- Jestem Draco. Jesteś elfem? – zapytał, łaskocząc ją w bok. Mała roześmiała się radośnie.
- Tak! – zapiszczała i pokazała nam swoje spiczaste uszka. – Ciocia Gin mi zrobiła!
- Zmusiła mnie! – zaczęła się bronić ruda. 
- Do twarzy ci – powiedziałam i przytuliłam się do Draco. Jassmine szybko ułożyła się między nami. 
Draco objął mnie ramieniem, a ja wygodniej się w niego wtuliłam.
- Chyba szybko się przyzwyczaiła. – powiedziałam, głaszcząc główkę Jass. Mała położyła się wygodnie na moich i Draco nogach.
- Zasnęła – zauważył Draco.
- Nie chciała dziś spać. Czekała na ciebie – powiedziała Ginny.
- Będziemy się zbierać. Może zdążymy na kolacje. – zaproponował Draco . Przytaknęłam.
- Wpadnijcie na święta. Może pierwszego dnia? – rzuciła Ginny, gdy wstaliśmy .
Zerknęłam na Draco. W końcu to też jego decyzja.
- Pewnie. – uśmiechnął się. Cmoknęłam go w policzek i podniosłam małą z łóżka. 
- Dziękuję za wszystko, naprawdę. Nie wiem co bym bez was zrobiła – powiedziałam.
- Ja również dziękuję, za to że się nią opiekowaliście przez tak długi czas. – Draco objął mnie w pasie.
- Nie macie za co, naprawdę. Hermiona to prawie moja siostra. – powiedziała rudowłosa, uśmiechając się promiennie.
- Do widzenia – Draco uśmiechnął się do mnie i poczułam mrowienie na skórze. Mocniej złapałam Dracona i wylądowaliśmy w salonie na dworze Malfoyów.
- Daj, zaniosę małą do sypialni gościnnej. – zaproponował Draco i delikatnie wziął Jass na ręce.
Rozejrzałam się po salonie. Nie wiele się zmieniło odkąd ostatnim razem tu byłam. Nagle zauważyłam małego chłopca, patrzącego na mnie dużymi srebrnymi oczami.
- Cześć. Jestem Hermiona – przywitałam się z malcem.
- Nazywam się James Blaise Malfoy. – powiedział po chwili chłopiec. Oczy miał po tatusiu, co do tego nie było wątpliwości, natomiast dłuższe czarne włoski odziedziczył po Pansy.
- Bardzo miło mi cię poznać James. Lubisz ciasteczka? – zapytałam, a chłopiec pokiwał głową. Wyciągnęłam różdżkę i zaklęciem teleportowałam tu talerz ciasteczek, które wczoraj upiekłam.
- Częstuj się. To czekolada i rodzynki. – zachęciłam go i James wziął jedno.
- Pycha! – uśmiechnął się i natychmiast sięgnął po drugie ciastko.
- James – usłyszałam kobiecy głos z głębi korytarza. Podniosłam oczy na elegancką kobietę idącą w naszym kierunku i natychmiast się podniosłam.
- Babcia! – zawołał chłopczyk i podbiegł do kobiety z talerzem ciastek. – Są pycha!
- James, idź do kuchni popić ciastka, bo jeszcze się zakrztusisz.
Chłopiec pobiegł gdzieś korytarzem.
- Dzień dobry – powiedziałam. Narcyza Malfoy spojrzała na mnie uważnie.
- Witam. Co pani tu robi? – zapytała uprzejmie.
- Mamo! – zawołał Draco, stając obok mnie. – Jak się cieszę, że już się poznałyście.
- Draconie , wyjaśnij mi co się tu dzieje. I dlaczego jakieś dziecko leży w sypialni gościnnej?
- Mamo, musimy porozmawiać. – powiedział Draco i wskazał gestem na kanapę. Narcyza obrzuciła nas podejrzliwym spojrzeniem i usiadła naprzeciwko nas.
- Posłuchaj… Musisz wiedzieć, że Hermiona jest dla mnie ważna – mówiąc to, splótł nasze palce razem. – I potrzebuję jej, tak samo jak ona mnie. Jej mąż, teraz już były, był sukinsynem. Zgotował jej i jej córce piekło, musiałem je z tego wyciągnąć. Hermiona i Jassmine zamieszkają z nami. Kocham Hermionę.
Spojrzałam na twarz Draco. Każdy jej fragment potwierdzał jego słowa.
Wpatrywał się w matkę z napięciem, jakby od jej reakcji zależało jego życie. Spojrzałam nieśmiało na kobietę. Miała poważny wyraz twarzy, wyraźnie nad czymś myślała.
W następnej chwili roześmiała się serdecznie co natychmiast rozładowało atmosferę.
- Ale mieliście miny! Jakbym miała was za chwilę pożreć! – zaśmiała się i podeszła do nas.
- Kochanie, twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze, wiesz przecież. – powiedziała, siadając obok mnie. – Mam nadzieję że mimo przykrych wspomnień, poczujesz się tu jak w domu. – uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Chwilę później do pokoju wpadł roześmiany James, a za nim biegła krzycząca Jassmine. Jass gdy tylko zobaczyła starszą panią zatrzymała się jak zaczarowana i schowała się za Jamesem. 
- Witaj kochanie. Jestem Narcyza, babcia Jamesa. – powiedziała, uśmiechając się życzliwie. Mała wychyliła się nieśmiało zza chłopca i uśmiechnęła się do Narcyzy jednym ze swoich uroczych uśmiechów ukazujących dołeczki.
- To może być też twoja babcia – powiedział James. James jak na siedmiolatka był niesamowicie dojrzałym dzieckiem.
- Tak? – zapytała Jass, a mama Draco kiwnęła głową. Jass uśmiechnęła się szerzej i podeszła do Narcyzy. – Babcia – powiedziała, jakby smakując nowe słowo i objęła kobietę za szyję.
- Urocza mała – powiedziała Narcyza, obejmując nową wnuczkę. Spojrzałam na rozjaśnioną twarz Draco. Teraz już wszystko miało być tak jak powinno.

* Epilog*

W salonie było nareszcie tak jak być powinno. Radośnie, ciepło, rodzinnie. Była Wigilia, przyjechali do nas Blaise z Ginny i Harry z Mią. W ciągu tych trzech tygodni, odkąd zamieszkałam z Draco, wiele się zmieniło w życiu naszych przyjaciół i naszym również.
Harry i Ginny rozstali się w zgodzie. Oboje tego chcieli, nie zmieniło to jednak faktu, że pozostali przyjaciółmi, prawdziwymi przyjaciółmi, którzy zawsze mogą na siebie liczyć. Kilka dni po mojej przeprowadzce do Malfoy Manor, odwiedziła nas Ginny i tak się dziwnie zdarzyło że był u nas akurat Blaise. Od razu się w sobie zakochali, potracili dla siebie głowy. Harry natomiast już dawno poznał Mię. Teraz oboje naprawdę byli szczęśliwi.
James i Jassmine bawili się nowymi zabawkami, a my siedzieliśmy na 3 kanapach, wesoło rozmawiając i popijając szampana.
Nagle Draco podniósł się z kanapy i stanął przede mną. Wszyscy umilkli, patrząc na nas z ciekawością. 
- Hermiono Jean Granger. – powiedział, powoli przede mną klękając – Kocham cię do szaleństwa. Nie wyobrażam sobie choćby jednego dnia bez ciebie i Jassmine. Kocham ją jak córkę, bo właśnie nią dla mnie jest. Jesteś dla mnie światłem, prowadzącym mnie przez życie. Bez ciebie, straciłoby ono sens. Jesteś najjaśniejszą gwiazdą na niebie, która wskazuje mi drogę we właściwym kierunku. Teraz dopiero widzę, że bez ciebie, błądziłem bez celu po tym świecie, szukając właśnie ciebie..
- Oświadcz się rzesz w końcu ! – zawołał zniecierpliwiony Blaise, wywołując tym salwę śmiechu.
- Wyjdziesz za mnie? – zapytał, otwierając pudełeczko z pierścionkiem .
Wszyscy patrzyli na mnie w napięciu, a ja czułam jak łzy wzruszenia i czystego szczęścia napływają mi do oczu.
- Tak. – powiedziałam z czułością, a Draco natychmiast porwał mnie w ramiona, kręcąc się ze mną dookoła po całym salonie.  Gdy w końcu mnie postawił, złączyliśmy nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Myślę, że to dobra chwila żeby ci o czymś powiedzieć – powiedziałam cicho, a Draco spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jestem w ciąży. – powiedziałam i zobaczyłam jak niepohamowana radość ogarnia mojego przyszłego męża.
- No nie ! – zawołała Ginny – Ukradła nam pomysł!
Spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Jak to? – zapytałam.
- Też jestem w ciąży – powiedziała i spojrzała na Blaise’a.
- Czemu wszyscy tu są w ciąży, a ja nie mogę?! – zawołał Zabini. Ginny spojrzała na niego z wyrzutem.
- Blaise ty podła małpo. Miałeś się zacząć cieszyć! – mruknęła rudowłosa.
- To to ze mną?! – wrzasnął zdziwiony, a ona zamachnęła się na niego poduszką.
- Nie, z pewnym idiotą, który nie umie się zabezpieczać. No i kocham do szaleństwa.
- Który to?! – krzyknął zrywając się na równe nogi. – Zamorduję drania!
Nagle uświadomił sobie, że Ginny mówi o nim.
- Będziemy mieli małe wiewiórzątka! – zawołał nagle, gdy uświadomił sobie, że to o nim mówi panna Weasley. Natychmiast porwał moją przyjaciółkę w ramiona.
- Moja Wiewiórka! – zawołał szczęśliwy i podrzucił ją w powietrze po czym sprawnie złapał.
Draco poklepał przyjaciela po plecach.
- Powodzenia stary – uśmiechnął się.
- Tobie też. Masz w domu taką lwicę, że bym się bał lwiątka dotknąć żeby mnie nie pożarła – zaśmiał się Zabini. Fuknęłam na niego i zrobiłam obrażoną minę.
- I tak ją kocham – mruknął i pocałował mnie w nos, po czym porwał nasze dzieci na ręce.
- To jak cieszycie się z rodzeństwa? – zapytał nasze pociechy. Jassmine energicznie pokiwała głową, natomiast James wydawał się nieco przygaszony.
- Hej, synu co jest? – zapytał Draco.
- Wiesz tato… Jeżeli to będzie dziewczyna, to ja chyba nie wyrobię. Nie mogę być bohaterem na dwa etaty.. – mruknął, a ja zaczęłam się śmiać. James wczoraj oznajmił nam, że ma zamiar być najlepszym starszym bratem na świecie i że będzie zawsze bronił Jassmine.
- Oj synku… - rozczulił się Draco .
- Cały tatuś. Zawsze bronił uciśnionych i słabszych – westchnęłam, a wszyscy w pokoju roześmiali się jeszcze bardziej.
- Chyba nie w tym wcieleniu – wychrypiał Blaise. 
- Kochanie, jak ty mnie dobrze znasz – mruknął Draco i przytulił mnie mocno.
Wtuliłam się w niego z całej siły.
- Obiecaj, że do końca życia będziesz tylko mój – szepnęłam.
- Nie mogę. Są jeszcze nasze dzieci – odszepnął i pocałował mnie czule. 

*Chwila porodu*
- Obiecaj – wycharczałam przez zaciśnięte zęby, kurczowo trzymając się dłoni blondyna.
- Obiecuje – powiedział, niemal miażdżąc moje dłonie. Wkrótce potem lekarze wypędzili mojego męża z sali operacyjnej.


*Draco*
Siedziałem na tym cholernym korytarzu już 3 godzinę. Co oni tam robią tyle czasu! Co się do jasnej cholery dzieje! Nagle zauważyłem lekarza idącego w moim kierunku. Zerwałem się na równe nogi.
- Co z moją żoną? Co z dzieckiem? – zapytałem przerażony. Lekarz spojrzał na mnie umęczonym spojrzeniem.
- Ma pan śliczną córkę – uśmiechnął się lekarz i wskazał na białe drzwi na końcu korytarza. Pędem rzuciłem się we wskazanym kierunku.
Hermiona leżała na łóżku z maleńkim, różowym zawiniątkiem na rękach. Gdy tylko mnie zobaczyła, uśmiechnęła się promiennie. Podszedłem do niej powoli i spojrzałem na moją córeczkę.
- Malutka – szepnąłem rozczulony i dotknąłem policzka mojego śpiącego aniołka. Hermiona spojrzała na mnie z miłością.
- Jak ją nazwiemy? – zapytała cicho. Zerknąłem na buzię dziecka i nagle mała otworzyła oczy.
- Ma twoje oczy. Dokładnie takie same – wyszeptałem, czując łzy szczęścia.
- Nasze włosy. Ma złote włoski – westchnęła moja żona.
- Scarlett – powiedziałem cicho, i mała przeniosła na mnie swoje spojrzenie.
- Podoba się jej. Witaj mała Scarlett Ginewra Malfoy. – uśmiechnęła się Hermiona.
- Dzieci chcą zobaczyć bobaska – powiedziałem, przypominając sobie o naszych maluchach siedzących z babcią w bufecie. Jak na zawołanie drzwi powoli się otworzyły i stanęła w nich nasza parka z babcią.
Gestem pokazałem im aby podeszli.
- James, Jassmine, oto wasza siostrzyczka. Scarlett. – przedstawiłem im nowego członka rodziny.
- To możemy mieć też pieska? – zapytała Jass. Zaśmiałem się cicho.
- Możemy – wymieniłem z żoną krótkie spojrzenia.
- Wiesz, że na Sali obok Ginny właśnie urodziła trojaczki? Dwóch chłopaków i dziewczynkę. Starszy chłopiec nazywa się Dominic Dracon Zabini, młodszy Fillius Fred Zabini, a córka nazywa się Mara Hermiona Zabini – powiedziała moja mama. Zacząłem się śmiać.
- Tylko Blaise mógł nazwać syna Dominic – prychnąłem. Hermiona spojrzała z miłością, delikatnie ją pocałowałem.
Rodzina w komplecie.




Powiem szczerze,  że ta miniaturka, jest moim arcydziełem. Ubóstwiam ją. Jestem z niej dumna jak nie wiem. Tylko nie wiem czy wstawię epilog. Jest według mnie zbędny.

____________
Coś ode mnie, czyt. Panny Malfoy. Jak dla mnie kolejny epilog nie jest potrzebny. Miniaturka świetna - jednym słowem. Aha i jest zbetowana przeze mnie więc rewelacyjna. :)