piątek, 27 grudnia 2013
Rozdział 13
Autorka ostrzega o treściach nie przeznaczonych dla osób poniżej 18 roku życia, oraz nie ponosi odpowiedzialności za omylne zrozumienie rzekomego przesłania.
A tak po polsku, to znaczy – NIE BIERZCIE PRZYKŁADU Z TEGO OPOWIADANIA, INTERNET ROBI SIECZKE Z MÓZGU I NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU !
Nie jestem specjalnie dumna z tego jakim przykładem tu świecę… Mam nadzieję że ogólnego bulwersu nie będzie i nie przyjdziecie pod mój dom z pochodniami i widłami że demoralizuję młodzież… Osobiście jestem zagorzałą przeciwniczką alkoholu i innych używek, o czym niektórzy moi znajomi boleśnie się przekonali, ale nie o tym teraz. Pamiętajcie moi drodzy – bawić się można bez takich świństw ! Matko Boska, ile ja gadam… No dobra, bez zbędnych spekulacji, macie rozdziała i się cieszajcie.
Zmęczona oparłam się o blat, huczało mi w głowie zupełnie jakby rozgrywała się tam prywatna dyskoteka.
- Chcesz bucha? – usłyszałam w prawym uchu i natychmiast się odwróciłam.
- Nie. Conor, weź się ogarnij z tym – wskazałam na blanta w jego dłoni.
- Chilloucik mała – roześmiał się i zniknął mi z oczu, wtapiając się w tłum. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, nad głupotą tego czarodzieja.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia. Zauważyłam szklane drzwi prowadzące do ogrodu.
Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, muzyka i krzyki zniknęły, nastała błoga cisza. Gorące i cuchnące potem powietrze zastąpił delikatny wiatr. Jak na listopadową noc, była wyjątkowo ciepło.
Usiadłam na brzegu wielkiej kamiennej fontanny, wsłuchując się w ciszę. Po chwili położyłam się na lodowatym marmurze, próbując znaleźć jakieś konstelacje gwiazd.
Byłam właśnie przy Wielkim Wozie, gdy zobaczyłam nad sobą Blond Bonda.
- Znudziła ci się impreza? – zapytał, wyciągając w moją stronę szklankę z wodą.
- Głowa mnie zaczęła boleć – uśmiechnęłam się i upiłam łyk orzeźwiającej wody. Malfoy pokiwał głową ze zrozumieniem i wskazał na gwiazdy.
- Wielki Wóz. – rzucił.
- Zdążyłam zauważyć – prychnęłam i szturchnęłam go łokciem.
- Mały Wóz – wskazałam a Draco pokiwał głową z uznaniem.
- Widziałaś może Conora? – zagadnął po chwili. Z wyrazu jego twarzy odczytałam że się martwił o kuzyna.
- Niestety tak. Może ty chcesz bucha? – zaironizowałam, naśladując ton głosu chłopaka.
- On już taki jest. – westchnął żałośnie Malfoy.
- Weź się nie przejmuj. Jest dorosły, sam za siebie odpowiada. To jego głupota.
- Ale mimo wszystko jesteśmy rodziną. Kiedyś taki nie był, wiesz? – warknął rozzłoszczony.
- Spokojnie, co? To nie moja wina że twój kuzyn to ćpun.
- Nie jestem ćpunem, kochanie. Marihuana to nie narkotyki – usłyszałam. Za mną stał Conor z fajką w ręku.
- W ogóle, bo po co. – warknęłam i wstałam. – Wiecie co, radźcie sobie sami. Mam dość tych twoich wiecznych pretensji o wszystko Malfoy. Przepraszam że spieprzyłam ci życie, przepraszam że cię poznałam, przepraszam że się w ogóle urodziłam! – wrzasnęłam, zupełnie nad sobą nie panując.
Malfoya zamurowało, nie pofatygował się żeby mi odpowiedzieć, za to jego narwany kuzyn objął mnie ramieniem.
- Dracuś już taki jest, złotko. Biedaczysko nie wie czego chce i rani wszystkich wokół. Przykro mi – powiedział przepraszającym tonem.
- Hope, ja wcale nie…. – zaczął Draco ale machnęłam na niego lekceważąco ręką.
- Daruj sobie Malfoy. – warknęłam i odsunęłam od siebie Conora, po czym szybko wróciłam do budynku. Skrzywiłam się słysząc dzikie wrzaski i ogłuszającą muzykę.
Łokciami utorowałam sobie drogę do kominka podłączonego do Sieci Fiuu i zgarnęłam trochę proszku z pudełka.
- Hogwart. Gdzieś gdzie można odetchnąć. – szepnęłam i sypnęłam proszkiem. Obejrzałam się za siebie po raz ostatni, zobaczyłam dwóch Malfoy’ów idących w moją stronę i poczułam znajome szarpnięcie w okolicach żołądka.
W następnej chwili stałam już w kominku… Dumbledore’a.
- Dobry wieczór, panno Florence – powiedział starzec, wstając z fotela.
- Przepraszam że przeszkadzam, profesorze. Nie wiem czemu kominek wyrzucił mnie akurat tutaj. – odpowiedziałam nieco speszona.
- Żaden uczeń nigdy mi nie przeszkadza, Hope. Usiądź – wskazał na stary, czerwony fotel.
- Coś cię męczy – stwierdził po prostu, gdy usiadłam. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Nawet nie próbuj zaprzeczać – uśmiechnął się – Zawsze coś nas trapi, nawet gdy o tym nie wiemy. Czasem są to błahe rzeczy, na przykład co zjeść na obiad, a czasem bardzo poważne. Przez całe życie się wahamy, Hope. Musimy dokonywać trudnych wyborów, które potem zaważą na naszej przyszłości. Wszystko co zrobiłaś dzisiaj, odbije się jutro. Ale pamiętaj, że wybór zawsze należy do ciebie. – dyrektor przyglądał mi się uważnie spod swoich okularów-połówek.
- Dziękuję profesorze. – uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
- Ależ nie ma za co. Lubię pomagać młodym ludziom odnaleźć właściwą drogę. Może gorącej czekolady? – zaproponował, wyciągając z szafki porcelanowy czajniczek.
- Chętnie, dziękuję – dyrektor wstał i obszedł biurko dookoła, po czym wyjął z szuflady dwa duże kubki w pasiaste wzory i nalał do nich czekolady z czajniczka.
- Na zdrowie – uśmiechnął się i podał mi kubek.
-To chyba najlepsza gorąca czekolada jaką w życiu piłam – zawołałam nagle szczęśliwa.
- Bardzo miło mi to słyszeć.
- Panie profesorze… - zaczęłam po kilku minutach ciszy. – Co pan myśli o Malfoy ’u? – zapytałam w końcu.
Dyrektor widocznie się zmieszał i poprawił sobie okulary.
- Moja droga… To co o nim myślę, może nie być zgodne z tym jaki jest. Ważniejsze jest chyba co ty o nim myślisz. Często widzimy ludzi nie takimi jacy są, ale takimi jak inni ich postrzegają. Musimy patrzeć swoimi oczami Hope, bo inaczej świat zmieniłby się w bezkształtną, szarą papkę.
Spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę że rozmawiam z prawdopodobnie najmądrzejszym czarodziejem wszechczasów. Kimś, kto naprawdę dokonał wielkich rzeczy.
- Dziękuję profesorze – powiedziałam po chwili.
- Może jeszcze czekolady? – zapytał a ja kiwnęłam głową. – Wiesz co, zmieniłem zdanie. Weź ten czajnik. – powiedział i podał mi naczynie które okazało się zadziwiająco lekkie.
Podniosłam porcelanową pokrywkę i było… puste. Idealnie białe w środku, bez grama kurzu czy osiadłej czekolady. Spojrzałam zdziwiona na dyrektora.
- Jest jeszcze wiele rzeczy które musisz poznać. – uśmiechnął się. – A teraz wybacz, ale muszę nakarmić Fawkesa. – wskazał na płomiennego feniksa siedzącego na eleganckim drążku.
- Rozumiem. Dobranoc profesorze – uśmiechnęłam się ciepło i wyszłam z gabinetu.
Muszę przyznać, że to najbardziej zdumiewający człowiek jakiego poznałam. Mądrościami sypał jak z rękawa, a potęga magii jaką dysponował była już chyba legendarna. Żywa legenda. Gdyby chciał, nawet bez skinięcia palcem mógłby zostać Ministrem Magii.
Schodziłam powoli do lochów, podziwiając piękno starego zamku. Mimo upływu lat, Hogwart wciąż pozostał twierdzą, majestatyczną i dumną w każdym calu. Każdy fragment tych murów, fundamentów czy marmurowych zdobień trwał na swoim miejscu, wpędzając nas w poczucie mniejszości.
Spacerując opustoszałymi korytarzami wróciłam do Pokoju Wspólnego.
- Hope! – zawołał Blaise na mój widok, podrywając się z fotela.
- Blaise – rzuciłam oficjalnym tonem i minęłam go bez słowa, kierując się w stronę sypialni.
- Hope, zaczekaj – powiedział i pociągnął mnie za nadgarstek, tak że niemal na niego wpadłam.
- Nie mamy o czym rozmawiać Zabini – warknęłam i zaczęłam się szarpać – Puść mnie!
- Kochanie… - szepnął Blaise i momentalnie jego usta znalazły się tuż przy moich. Czuć było od niego wódkę.
- Przestań! – wrzasnęłam, rzucając się w jego ramionach. Chłopak okazał się zupełnie obojętny na moje protesty, przyciskając mnie do siebie i wręcz brutalnie całując.
- Drętwota! – usłyszałam i Blaise jak nieżywy padł na podłogę. – W porządku?
Odwróciłam się do mojego wybawcy i się skrzywiłam.
- Czego tu chcesz. – warknęłam wrogo, lustrując wzrokiem Pottera.
- Chciałem pogadać. Serio, głupio mi z powodu tego zamieszania… - speszył się.
- Weź się nie ośmieszaj. – prychnęłam pogardliwie i wyciągnęłam różdżkę. Tak na wszelki wypadek.
- Spokojnie – chłopak podniósł ręce obronnym gestem – Przecież jesteśmy rodziną.
- Nie, nie jesteśmy, Potter. A teraz wynoś się stąd zanim użyję Cruciatusa. – zagroziłam, celując w niego końcem różdżki.
- Ten kretyn namieszał ci w głowie – syknął wściekle – Jeszcze się przekonasz jaki ten twój Malfoy jest. – zawołał z gniewem w głosie, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Spojrzałam z obrzydzeniem na Blaise’a.
- Jesteś taki sam jak on – mruknęłam i wróciłam do swojej sypialni, podnosząc czajniczek z podłogi.
Towarzystwa nie będzie do poniedziałku, a i to nawet nie jest pewne czy do tego czasu wrócą.
Rzuciłam się na łóżko i włączyłam plazmowy telewizor.
Wróć.
Co robił telewizor plazmowy w moim dormitorium?!
Rozejrzałam się po całej sypialni. Oprócz telewizora, zauważyłam również sprzęt stereo, mikrofalę i… rurę. Srebrną rurę biegnącą od podłogi po sam sufit. Co to ma do cholery być?!
Muszę sobie porozmawiać z Pansy jak wróci…
Niestety musiałam przyznać że nudno tu było bez Pans, Malfoya, Dev i całej reszty.
Po godzinie ogłupiania się perypetiami kota i myszy tłukących się po głowie każdym narzędziem kuchennym jakie im wpadnie w ręce, wyłączyłam telewizor i zaczęłam rozważać powrót na imprezę.
Żałowałam tego co powiedziałam Malfoyowi, że wywołałam awanturę i wyszłam.
Zamknęłam pokój na klucz i wróciłam do pokoju wspólnego. Blaise’a już nie było.
- Salon Malfoya – mruknęłam i sypnęłam garść proszku do kominka, po czym wkroczyłam w zielone płomienie.
Impreza przygasła, muzyka była trochę ciszej, a wcześniej dziki i nieokrzesany tłum w większości leżał nieprzytomny na podłodze. Czeka ich jutro Poranek Skacowanego, nie ma co. Wyszłam z kominka, zamykając przejście.
- Malfoy! Pansy! – zawołałam, rozglądając się po pokoju.
- Po co ci ten przygłup? - usłyszałam i spojrzałam z politowaniem na Conora.
- Potrzebny. Widziałeś Draco czy jesteś tak zaślepiony ćpaniem że już go nie dostrzegasz? – zapytałam zgryźliwie.
- Hmm, no nie wiem. Szukałaś w zoologicznym? Pod nazwą Fretka Biała. – odgryzł się a ja mimowolnie się zaśmiałam.
- Nie, jeszcze tam nie szukałam. A poważnie, widziałeś go?
- Niestety nie. Po twoim dramatycznym wyjściu mój kuzyn postanowił zrobić z siebie jeszcze większego debila i polazł się urżnąć.
- Myślałam że to twoja specjalność. – uniosłam jedną brew w geście zdziwienia.
- Tylko na wyjątkowe okazje, ma cherie. – uśmiechnął się uroczo.
- Malfoy, padalcu! – wrzasnęłam w myślach, licząc na szybką odpowiedź. Zamiast tego wyczułam słaby impuls płynący… gdzieś spod stołu. Szybko podeszłam i odgarnęłam obrus, zastając obraz nędzy i rozpaczy. Pijany w trzy dupy Malfoy zawodził sobie cicho „Wojenko, Wojenko”, myląc co drugie słowo.
Chwyciłam go za kołnierz i postawiłam na nogi.
- Jaaaa…. Umrzy-łem – czknął żałośnie i zachwiał się, w ostatniej chwili go podtrzymałam, inaczej poleciałby jak długi na twarz.
- Zaraz umrzysz bo cię zabije , debilu. Ty – wskazałam palcem na Conora – Pomóż mi z tym ćwokiem.
- Anio-łek – czknął – Siiichaaa noccc…. Śfieeentaaa noooc – wył. Conor wywrócił teatralnie oczami i capnął chłopaka pod ramię, wlekąc go do sypialni.
- Jestem trzeźwy – usłyszałam mentalne warknięcie blondyna.
- Oczywiście że tak. I dlatego musimy cię holować - sarknęłam.
- Bo mnie upili! To wina tego popaprańca! – wrzasnął wściekle.
- Nie tłumacz się. I przestań fałszować kolędy, błagam – jęknęłam, gdy zaczął wyć „W żłobie leży”
- Nie panuję nad tym wiesz – mruknął niezadowolony.
Conor prowadził mnie i Malfoya przez czeluści rezydencji , plątaniną korytarzy i kondygnacjami schodów. Przypuszczam że nawet jeżeli od tego zależałoby moje życie, nie potrafiłabym odtworzyć drogi jaką przebyliśmy, zanim doszliśmy do sypialni Malfoya.
- Uważaj na tego palanta, bo ja ci nie pomogę – ostrzegł mnie Draco, gdy Conor rzucił go na łóżko.
- Lepiej z nim zostanę – mruknęłam niechętnie, widząc jak blondyn jęczy boleśnie, wiercąc się na łóżku.
- Serio chcesz słuchać tego zdechlaka? – prychnął Conor.
- Tak, a bo co ? – obruszyłam się, siadając na łóżku, obok zdychającego Malfoya.
- Mam lepszy pomysł – uśmiechnął się cwaniacko Conor. – Pokażę ci okolicę.
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić czy powiedzieć, kuzyn Malfoya chwycił mnie za nadgarstek i nas teleportował. Wylądowaliśmy w jakiejś ciemnej uliczce.
- Gdzie my do cholery jesteśmy!? – wrzasnęłam wściekle.
- W sercu Londynu – szczerzył się po czym pociągnął mnie w głąb ulicy.
- Natychmiast wracam do domu! – warknęłam i ku mojemu przerażeniu nic się nie stało.
- Ups – mruknął złowieszczo – Chyba zepsułem ci teleportację.
- Ty.. ty…
- Ja, ja, już się nie wysilaj złotko. Słuchaj – Conor stanął naprzeciwko mnie i spojrzał na mnie dziwnie.
- Z tym przychlastem, moim kuzynem, nie zrobisz nic ciekawszego niż picie whisky w jego sypialni. Naturalnie ze mną w sypialni to co innego – uśmiechnął się a ja wywróciłam oczami, podpierając się pod boki. – Ale do rzeczy. Mogę pokazać ci świat, o którym ci się nie śniło. Widzę że cię ciągnie w tę stronę. – mruczał kuszącym tonem.
Spojrzałam w jego niebieskie jak zachmurzone niebo oczy i powoli skinęłam głową.
- Chodź – szepnął mi do ucha i pociągnął mnie za rękę. Wyszliśmy na nieco bardziej oświetloną ulicę, po czym ponownie skręciliśmy w boczną alejkę.
Zatrzymał się przed obrzydliwymi, obdrapanymi drzwiami z numerem 314, po czym zaczął metodycznie w nie walić.
- Conor! – wrzasnął wesoło jakiś mężczyzna, na oko 25 letni.
- Siema Finn. Ta mała, to Hope. Jest ze mną – rzucił i wszedł do środka, zostawiając mnie na dworze.
Z lekkim wahaniem weszłam za nim.
Wnętrze domu, kawalerki, było równie obskurne wewnątrz jak i na zewnątrz. Stara, odłażąca farba odpadała całymi płatami, podłoga ze starych desek wyła powyginana i prowizorycznie przymocowana na gwoździe. Meble w równie opłakanym stanie…
Jedyną nową rzeczą w całym pomieszczeniu, była zgrzewka wódki stojąca przy sofie.
Towarzystwo w domu było ludzkim odzwierciedleniem wnętrza.
- Chodź tu – Conor przywołał mnie machnięciem ręki i jednym ruchem posadził mnie na sofie.
- Nie chcę tu być – powiedziałam gniewnie, widząc jak zabawia się towarzystwo. Blunty kręciły się szybciej niż włosy na lokówce….
- Po jednym na lepszy humor i spadamy, bez obaw – uśmiechnął się szelmowsko.
- Ja nie. – zaprzeczyłam natychmiast.
- Ty też. Oj daj spokój, nie bądź taką sztywniarą! Chociaż bucha weź! Jak ci się nie spodoba to nie weźmiesz więcej – uspokoił mnie i podał mi papierosa, po czym go odpalił.
- Nie chcę. – powiedziałam z mniejszym przekonaniem co chłopak najwyraźniej wyczuł.
- Dawaj. Raz. – zachęcał i wcisnął mi do ręki skręta. Spojrzałam na niego niepewnie i powoli zbliżyłam fajkę do ust.
- No, siup. – zaśmiał się i sam porządnie zaciągnął się swoim.
Zaciągnęłam się głęboko i poczułam jak drapiący dym zalewa moje gardło i płuca. Zaczęłam się dusić i przeraźliwie kaszleć a Conor podał mi szklankę wody .
- Dobrze było, jak na pierwszy raz. Spróbuj jeszcze raz – zachęcał Conor. Zaciągnęłam się ponownie, tym razem było lepiej.
- I co? – zapytał gdy wypuściłam powietrze z płuc.
- Nie najgorzej – mruknęłam – Możemy już iść? – zapytałam z nutą nadziei w głosie.
- Jasne, tylko wypale i zgarnę ekipę. – uśmiechnął się po czym zaciągnął się głęboko i zgasił blunta po czym wstał. Nagle poczułam że to bardzo zabawne że tak wstaje i siada…
- Dzisiaj coś dużego. Bierzemy Dom Towarowy Clippsa. – powiedział i kilka osób zaczęło się głupio cieszyć.
- Ona idzie z nami? – jakaś dziewczyna patrzyła na mnie z wyraźną niechęcią.
- Jakiś problem? – syknął gniewnie Conor a laska umilkła.
- Tom, Buch, Jassie i Nina. Idziecie ze mną do serca, a Smith i Finn obczajają psiarskie. Kumacie? – zapytał a wymienione osoby zaczęły się zbierać.
- O co chodzi? – zaśmiałam się wesoło.
- Idziemy się pobawić – uśmiechnął się chłopak i pociągnął mnie na dwór.
- Patrz, umiem latać! – pisnęłam i poczułam nagle że mogę wszystko. Skoczyłam w górę najwyżej jak umiałam, wydawało mi się że lecę.
- Będą z nią same kłopoty – warknęła jakaś dziewczyna do Conora.
- Biorę za nią odpowiedzialność. Jest nowa, jej największy grzech to nie umycie zębów przed snem. – prychnął Conor i objął mnie w pasie.
- Zejdź na ziemię, motylku – zaśmiał się i złamał mnie w pasie po czym uniósł mnie nad głowę, jakbym ważyła tyle co piórko. Rozpostarłam szeroko ręce i zaczęłam nimi machać.
- Latam, latam! – pisnęłam gdy Conor zaczął tak ze mną biegać po ulicy.
- Dokładnie – zaśmiał się i nagle mnie puścił. Pisnęłam przerażona po czym wylądowałam z powrotem w jego ramionach.
- Motylek – szepnął czule i postawił mnie na ziemi.
- Poleć ze mną – zachichotałam i wyrwałam mu się z objęć, pędząc co sił w nogach przed siebie, rozrzucając ręce na boki.
Całe towarzystwo wyraźnie poweselało i zaczęło się wydurniać tak jak ja i Conor.
Po chwili podleciał do nas jakiś chłopak, chyba Smith i zaczął mnie łaskotać a ja z piskiem zaczęłam mu się wyrywać. Conor postanowił mnie wyratować i ponownie porwał mnie na ręce, kręcąc piruety po całej ulicy.
Naszym oczom ukazał się Dom Towarowy i wszyscy polecieli w różne strony.
- Bierz co chcesz – uśmiechnął się złowrogo i wskazał budynek – Nasz największy skok, skarbie.
Conor pociągnął mnie do środka i wskazał na sklep z biżuterią.
- Wybierz sobie coś ładnego. Poproś tą babę żeby pokazała ci jak najwięcej rzeczy, potem działaj na instynkt. No idź – pchnął mnie wesoło w stronę dużego jubilera. W podskokach pobiegłam do sklepu i zaczęłam rozglądać się po wystawach.
- Czym mogę służyć? – zapytała uprzejmym, lecz zmęczonym tonem ekspedientka.
- Poproszę to, to, to, to i to – zaświergotałam, wskazując na różne naszyjniki. Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie i powoli zdjęła z manekina biżuterię. Gdy już ją położyła na blacie, do sklepu wszedł zakapturzony Conor. Rozejrzała się po pokoju a ja zachichotałam, widząc jak niemal niezauważalnie macha różdżką w stronę kamery po czym wyciąga z kurtki pistolet.
- Dawaj kasę ! – wrzasnął celując w kobietę a ja się roześmiałam. Podeszłam do największej wystawy i z rozmachem w nią uderzyłam. Szkło rozprysło się na milion kawałków, a ja zaczęłam się histerycznie śmiać, widząc krew na mojej ręce i zgarnęłam wszystko jak leci do kieszeni, upychając oby więcej.
Kobieta stała przyszpilona do ściany i z przerażeniem na nas patrzyła.
- Wiejemy! – zawołał Conor i wyciągnął mnie ze sklepu, ciągnąc za sobą do wyjścia a ja śmiałam się jeszcze bardziej.
- Jesteś niesamowita ! – krzyknął i podniósł mnie ponad metr nad ziemię, kręcąc się ze mną dookoła. Wsparłam się dłońmi na jego ramionach i zaczęłam radośnie piszczeć.
- Było ekstra! – krzyknęłam.
- Wracamy gdzieś gdzie jest cieplej – uśmiechnął się i w mgnieniu oka nas teleportował.
- Gdzie jesteśmy? – rozejrzałam się ciekawie. Mieszkanie było czyste, zadbane i eleganckie.
- W moim domu. Raczej moich zmarłych rodziców. – uśmiechnął się i wskazał na fotel z aksamitnym obiciem.
- Ładny. – pochwaliłam, chłonąc widoki.
Był to naprawdę ładny apartamentowiec z widokiem na Londyn. Cała ściana była przeszklona, widok był fantastyczny. Meble były eleganckie ale nowoczesne, niektóre były w stylu pop-art. Kolorystyka była żywa, wesoła. Od razu mi się spodobało.
- Trzeźwiejesz – zauważył – Masz normalne białka – powiedział, klękając przede mną i wskazując na moje oczy.
Dziwne, już mnie tak wszystko nie bawiło.
- Nie jesteś taki zły – przyznałam i uśmiechnęłam się do niego ciepło, po czym poczochrałam jego czarną grzywkę która i tak już sterczała na wszystkie strony.
- Taak? – mruknął i zaczął czochrać całą moją głowę. Zaczęłam się śmiać, lecz nagle coś dziwnego mignęło mi na jego ręce. Momentalnie spoważniałam i szybko odgarnęłam włosy z twarzy.
- Co.. – zaczęłam, powoli chwytając jego dłoń i unosząc do góry. Chłopak się skrzywił i zaczął cofać rękę, lecz stanowczo go przytrzymałam. Położyłam całe jego przedramię na moich kolanach, wewnętrzną stroną do góry i zamarłam.
Bez słowa patrzyłam na pokrytą bliznami skórę, opuszkiem palca wodząc po największej z nich, sięgającej od nadgarstka prawie do łokcia, w poprzek ręki. Blizn były dziesiątki, większość była prawie niezauważalna, lecz kilka z nich wyraźnie rysowała się na ręce Conora.
Chłopak spuścił głowę, opierając ją na moim ramieniu.
- Dlaczego? – zapytałam cicho. Czarnowłosy cicho się zaśmiał.
- To nieistotne. To tylko przeszłość. – uśmiechnął się, patrząc mi w oczy.
W wyrazie jego twarzy dostrzegłam wymuszoną odwagę. W jego oczach krył się strach i nadmiar tłumionych dotąd uczuć.
- Przeszłość, która zostanie w przyszłości – powiedziałam i podwinęłam rękaw bluzki do połowy łokcia.
- Widzisz? – szepnęłam, wskazując na gładką skórę.
- Nie? – westchnął zdezorientowany. Wyciągnęłam różdżkę i powoli zatoczyłam nią kilka kół i elips tuż przy skórze. Powoli zaczęły pojawiać się cienkie i grube linie, tworzące siatkę blizn.
- Dlaczego? – zapytał, lecz pokręciłam przecząco głową.
- To tylko przeszłość – odparłam sarkastycznie i zsunęłam się z fotela, siadając obok niego.
- Mogę? – zapytał z lekkim wahaniem, wskazując na moją rękę. Skinęłam głową.
Conor delikatnie ujął mój nadgarstek i przejechał po nim palcem. Po chwili pochylił się i delikatnie musnął wargami najbrzydszą bliznę. Zadrżałam pod dotykiem jego ust.
- Powiesz teraz dlaczego? – zapytał ponownie, delikatnie kładąc moją rękę na moim brzuchu.
- To było na początku tego roku – zaczęłam cicho, po kilku minutach milczenia. – Nie chcę o tym mówić – mruknęłam, odwracając wzrok.
- Powiedz. Ulży ci, serio – powiedział delikatnie Conor i objął mnie ramieniem.
- Nie chcę, zrozum – jęknęłam, czując łzy w oczach. Wtuliłam się w chłopaka i pozwoliłam łzom swobodnie spłynąć…
- To było w marcu. Zaraz po śmierci babci…
- Spokojnie. To już nie wróci, wiem o tym. Takie są prawa życia. Piękne chwile nie wracają, ale te złe również. – powiedział kojąco a ja rozpłakałam się na dobre. Wszystkie łzy które do tej pory skrzętnie ukrywałam, płynęły powoli po mojej twarzy, zostawiając po sobie mokre ślady.
- A ty? Dlaczego? – zapytałam po kilkunastu minutach.
- Po śmierci rodziców, dwa lata temu w grudniu. Tylko że ja poszedłem na całość i chyba tylko cud sprawił że mnie odratowali w Mungu. – odpowiedział obojętnym tonem.
- Czy mój szanowny kuzynek o tym wie? – zagadnął, wskazując na moją rękę.
- Nie. Nikt nie wie, oprócz ciebie. Nie mów nikomu – poprosiłam, odsuwając się od Conora.
- Nie powiem pod warunkiem że ty też nie powiesz. Dobra, koniec tych łez – chłopak wstał i podciągnął mnie w górę.
- Musimy wracać do domu – powiedziałam z nutą niechęci.
- A gdzie jesteśmy? Widzę że padasz na twarz, jest 4 nad ranem złotko. – uśmiechnął się przekornie i wskazał białe drzwi. – Tam będziesz spać. To sypialnia mojej mamy.
Conor otworzył przede mną drzwi i machnął ręką w kierunku ogromnej białej szafy z przesuwanymi drzwiami pokrytymi lustrem.
- Weź sobie coś. Ja raczej nie będę tego nosić – wyjął z niej różową, koronkową bluzkę.
- Czuj się jak u siebie w domu. Dobranoc – uśmiechnął się ciepło i wyszedł. Usiadłam na łóżku.
Ten pokój można było określić jednym słowem : uroczy.
Białe, drewniane meble z przeróżnymi bibelotami i ozdóbkami, obrazy z kwiatową fototapetą, dywan z różowymi frędzlami czy choćby pluszaki na łóżku wskazywały raczej na to że był to pokój nastolatki, nie dorosłej kobiety. Przejechałam dłonią po miękkiej narzucie z pudrowo-różowych kwadratów zszytych ze sobą.
Nagle zauważyłam że meble i ściany nie były białe. Były delikatnie kremowe.
Wstałam i rozsunęłam szafę. Były w niej drogie futra, suknie do ziemi, ale też dresy i luźne koszulki.
Wyjęłam czarne dresy a la pumpy i miętową bluzkę na ramiączka z koronkową wkładką z przodu. Wróciłam do łóżka i wsunęłam się pod cieplutką, miękką kołdrę, delikatnie odkładając pluszaki na szafkę nocną. Rozejrzałam się za swoją różdżką, uświadamiając sobie równocześnie, że została w domu. Z cichym westchnieniem zgasiłam lampkę nocną i opadłam na puchową poduszkę. Niemal od razu zasnęłam.
- Wstawaj, śpiąca królewno – usłyszałam i powoli otworzyłam oczy. Zamajaczyła mi sylwetka Conora. Mruknęłam coś cicho, w ramach protestu i przekręciłam się na drugi bok, nakrywając na głowę kołdrą.
- Wstajemy! – zaśmiał się chłopak i poczułam że kołdra ze mnie spada. Usiadłam zdezorientowana i przypomniałam sobie że mam na sobie ubranie, na co odetchnęłam z ulgą.
- Zdajesz sobie sprawę która godzina? – prychnął rozbawiony i podparł się pod boki.
- Wczesna – mruknęłam i wciągnęłam kołdrę z powrotem na łóżko.
- 14 po południu. Wstawaj, bez gadania. Śniadanie na stole – rzucił i zostawił mnie samą. Mruknęłam z aprobatą i wstałam, poprawiając pościel. Zauważyłam czarne kapcie w kształcie łap potwora więc szybko je założyłam i wyszłam z pokoju, przeczesując dłonią roztrzepane włosy.
- Siadaj – Conor uśmiechnął się i wskazał na szklany stół. Usiadłam na metalowym krześle obitym w czarny aksamit. Chłopak postawił przede mną ogromny biały talerz i kilka sztućców, do tego duży kieliszek zdobiony srebrem.
- Smacznego – rzucił, siadając naprzeciwko mnie po czym wyciągnął różdżkę i machnął nią w kierunku garnków.
- Jajecznicy z bekonem? – zaproponował, a gdy skinęłam głową patelnia z drewnianą łychą podleciała do mnie i zaczęła nakładać mi na talerz niebotyczne wręcz ilości jedzenia.
- Starczy, dziękuję – powiedziałam, gdy patelnia nie miała zamiaru przestać. Patelnia odleciała do Conora, który sam sobie nałożył, po czym przywołał talerz z chlebem posmarowanym masłem.
- Wina? Koniaku? – kusił, przywołując różne butelki.
- Do śniadania wolę herbatę. – prychnęłam. Conor wzruszył ramionami i na stole pojawiły się dwie szklanki pełne parującej herbaty. Sięgnęłam po jedną z nich tak jak Conor i upiłam łyk gorącego płynu.
- Co z Malfoyem? – zapytałam.
- Zapewne zdycha na kacu. Chyba nie chcesz spędzić reszty weekendu niańcząc tego głąba? – prychnął – Nie, ten weekend jest nasz, złotko. Wybawisz się za wszystkie czasy zanim wrócisz do tej zabitej dechami nory jaką jest Hogwart.
- Właściwie czemu nie chodzisz z nami do szkoły? – zagadnęłam.
- Teraz kończyłbym naukę, w zeszłym roku mnie wywalili. – wzruszył ramionami i uniósł szklankę do ust.
- Wróć do szkoły. Dumbledore ci pozwoli. Będzie fajnie – zachęcałam.
- Nie wiem, zastanowię się. – uśmiechnął się tajemniczo – Zjadaj i leć się przebrać, mamy dużo do zrobienia. – zarządził i sam zaczął dokańczać śniadanie.
- Dobre było – rzuciłam przez ramię, gdy odchodziłam od stołu. Poszłam do pokoju i zgarnęłam ubrania.
- Gdzie jest łazienka? – zapytałam, rozglądając się po korytarzu.
- Drugie drzwi po lewej – skinął głową w odpowiednią stronę.
Łazienka nie różniła się niczym od salonu – prosta, elegancka i urządzona ze smakiem.
Wzięłam szybki prysznic i umyłam zęby. Swoją drogą to ciekawe że Conor trzyma nowe, zapasowe szczoteczki do zębów… Nie jest taki zły jak mi się wydawało, jest całkiem fajny.
Jasne, ma nałogi, ale mimo to jest dobrym człowiekiem. Po prostu w niewłaściwym momencie wpadł w złe towarzystwo.
Ubrałam się i związałam włosy w luźnego koka po czym wyszłam do zniecierpliwionego już Conora.
- Gotowa? – zapytał. Przytaknęłam i chłopak ujął mnie pod ramie.
- Przyzwyczajaj się do teleportacji – mruknął i przeniósł nas na ulicę którą już widziałam.
- Gdzie idziemy?
- Najpierw do Finna, potem powkurzamy Londyńczyków i zwijamy na imprezę. – odparł, pukając do drzwi.
- Wbijaj – drzwi otworzył jakiś ciemnoskóry chłopak, przepuszczając nas w drzwiach.
- Cześć – rzuciłam, wchodząc.
- Finn, daj coś delikatnego – mruknąć cicho Conor.
- Conor, przestań – rozkazałam – Nie będziemy niczego brać!
- Wczoraj ci się podobało – zauważył z zawadiackim uśmiechem.
- Wczoraj było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj! I jak powiedziałam że nie, to znaczy że nie! – fuknęłam na niego i skierowałam się do drzwi .
- Miałaś się mnie słuchać – Conor wyrósł przede mną – Oj daj spokój, jak wrócisz do szkoły to prędko tego nie zobaczysz. Nie uzależnisz się od dwóch czy nawet trzech razy. Serio. – przekonywał a ja zmrużyłam oczy.
- Nie jestem pewna czy to dobry pomysł – mruknęłam, widząc jak chłopak się rozpromienia.
- A ja owszem – zaśmiał się i odwrócił do Finn’a.
- Naprawdę delikatne. – powiedział i Finn zniknął za drzwiami łazienki, która na ich własne potrzeby zamieniła się w magazyn.
Po chwili wrócił z paczką papierosów i rzucił ją Conorowi.
- Musiałbyś wypalić chyba z cztery paczki żeby coś poczuć – uśmiechnął się Finn a Conor zbył go machnięciem ręki.
- Spadamy. Dzięki Finn – zawołał Conor i wyprowadził mnie na dwór.
- Co teraz? – zapytałam.
- Teraz sobie zapalimy a potem… coś wymyślimy – powiedział spokojnym tonem, lecz dostrzegłam w jego oczach tajemnicze błyski. Czarnowłosy odpalił dwie fajki z czego jedną podał mi.
- Na zdrowie – mruknął i zaciągnął się głęboko. Zrobiłam to samo, pozwalając aby dym przyjemnie zadrapał mnie w gardło.
- Wyrabiasz się – prychnął rozbawiony chłopak i pociągnął mnie w stronę centrum.
- Idziemy do centrum handlowego – uświadomił mnie i w mgnieniu oka teleportował nas do Harrodsa*1 .
- Oklepane, ale zawsze efektowne – uśmiechnął się i podszedł do ściany na której wisiały głośniki.
- Długo tu będziemy stać? – zapytałam, po kilku minutach oczekiwania.
- Spokojnie. Jeszcze moment – wyszczerzył się od ucha do ucha i poklepał ścianę.
- Właściciel czerwonego Audi A4 o numerze rejestracyjnym ******** jest proszony do informacji…
Conor wrzasnął przeraźliwie i rzucił się na podłogę, rzucając się jak ryba bez wody i drąc się w niebogłosy. Z
- Te głosy! – krzyczał – Te głosy wróciły ! – Conor zaczął walić rękami i nogami o podłogę a ludzie zatrzymywali się przy nim, pytając czy wszystko w porządku. Roześmiałam się serdecznie, łapiąc za bolący brzuch.
Kobieta z informacji powtórzyła komunikat jeszcze dwukrotnie, za każdym razem Conor darł się coraz głośniej, a gdy umilkła, po prostu podniósł się z podłogi i chwycił mnie za rękę, ciągnąc na pierwsze piętro.
Śmiałam się jak wariatka, gdy wpadliśmy do jakiegoś sklepu z ubraniami. Ekspedientka spojrzała na nas nieprzychylnie, gdy skierowaliśmy się w stronę przymierzalni.
Chłopak wciągnął mnie do jednej kabiny i zasłonił mi usta ręką.
- Współpracuj – zachichotał i mnie puścił, po czym przyłożył ucho do drzwi.
- Gotowa? – zapytał bezgłośnie na co skinęłam głową. Conor zajęczał głośno i walnął otwartą dłonią w drzwi. Zasłoniłam sobie usta ręką, dławiąc się ze śmiechu.
Chłopak zaczął jęczeć i sapać coraz głośniej, drzwi od sąsiedniej kabiny otworzyły się z hukiem i jakaś kobieta zaczęła wrzeszczeć coś o dzisiejszej młodzieży.
- Ty bestio! – pisnęłam cienko i uderzyłam w ściankę ręką, dostając wypieków na całej twarzy.
Conor spojrzał na mnie z bananem na twarzy i zaryczał basowo na co zasłoniłam oczy ręką, próbując nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Cała się trzęsłam i strasznie rozbolał mnie brzuch, a gdy Conor zaczął się obijać o drzwi i ściany od kabiny, poczułam łzy rozbawienia w oczach.
- Proszę opuścić przebieralnię! – krzyknęła jakaś oburzona kobieta, tłukąc w drzwi.
Conor złapał mnie za rękę i teleportował.
Gdy tylko znaleźliśmy się przy fontannie na głównym hallu, przestałam się hamować i zaczęłam się śmiać, Conor również. Już po chwili zaczęło mi brakować tchu, a brzuch rozbolał mnie jeszcze bardziej.
- To było boskie – zawołał roześmiany chłopak, próbując się uspokoić. Poszłam w jego ślady i zamknęłam oczy, próbując wyrównać oddech.
Gdy je otworzyłam, o mało nie padłam na ziemię. Conor stał przede mną rozebrany prawie do naga i właśnie zdejmował buty.
- Co ty robisz? – wydusiłam z siebie, lecz ten zamiast odpowiedzieć wskoczył do fontanny, rozbryzgując wodę dookoła. Chłopak zaczął tańczyć jakiś dziki taniec i nagle zatrzymał się w pół kroku.
- Nie. Nie zrobisz te.. – pisnęłam cienko, gdy lodowata woda chlusnęła mi prosto w twarz.
- Nie żyjesz! – krzyknęłam i wskoczyłam za chłopakiem. Conor zaczął uciekać, co chwila odwracając się do mnie i chlapiąc. Ubrania zaczęły mi ciążyć, co mnie znacznie spowolniło, więc po chwili część mojej garderoby leżała na podłodze obok ciuchów Conora.
Woda była lodowata, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Czarnowłosy zaczął się śmiać gdy poślizgnęłam się i cała wylądowałam w wodzie, lecz podszedł do mnie zatroskany.
- W porządku? – zapytał, wciąż chichocząc i wyciągnął do mnie rękę którą od razu chwyciłam.
- Teraz tak – mruknęłam i z całej siły pociągnęłam go na dół. Conor zwalił się obok mnie a ja zaczęłam się śmiać, widząc jak mokre włosy oblepiają mu twarz.
- Co to ma znaczyć! Proszę wyjść z fontanny! – wrzasnął ochroniarz, podchodząc do brzegu. Spojrzałam na Conora który skinął głową. Jednocześnie rzuciliśmy się na mężczyznę i wciągnęliśmy go do wody. Facet zaczął wrzeszczeć i przeklinać, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Conor złapał mnie na ręce i zaczął uciekać. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu że jesteśmy cali mokrzy i że jestem w samej bluzce. Nagle poczułam jak tracimy równowagę i wylądowałam na podłodze.
- Wiejemy mała – mruknął chłopak i podniósł nas na nogi, po czym ciągnąc mnie za rękę wybiegliśmy na dwór.
- Zimno! – wrzasnęłam przenikliwie , czując mroźny wiatr. Conor zaczął sinieć i szybko objął mnie ramieniem.
- O cholera! – wydarł się – Nie mam różdżki ! Została w spodniach!
Zamarłam.
- Czyli że na piechotę?! – krzyknęłam przerażona. Chłopak spojrzał na mnie przepraszająco.
- Wrócę po rzeczy i zaraz jestem – powiedział w końcu, gdy zaczęłam dygotać z zimna.
Błagam, szybciej! Przestępowałam z nogi na nogę, tracąc czucie w palcach u stóp.
Gdy zachwiałam się, tracąc równowagę ( lewa noga całkiem skostniała ) z molocha wybiegł Conor z naszymi ubraniami.
- Przepraszam że tak długo – mruknął i znaleźliśmy się w jego salonie.
- Czyżbyś zmarzła? – zaśmiał się, delikatnie mnie podtrzymując. – Zaczekaj tu – rozkazał, otulając mnie jakimś kocem.
Conor zniknął za drzwiami łazienki , po czym niemal od razu z niej wyszedł.
- Chodź – chłopak wystawił mi swoje ramie, na wypadek gdybym miała upaść, po czym wprowadził mnie do łazienki.
- Zaraz wracam – rzucił i wyszedł. Ściągnęłam z siebie mokre ciuchy i rzuciłam je w kąt, rozglądając się za pidżamą, którą mogłabym przysiąc że tu zostawiłam. Skóra zaczęła mnie niemal parzyć, gdy zetknęła się z gorącym powietrzem, które Conor podgrzał. Jest. Wciągnęłam na siebie dresy, biustonosz i bluzkę. Usiadłam na grubym dywaniku a Conor zniósł do łazienki całe naręcze kołder, koców i poduszek które ułożył w wannie.
- Mi też nie jest najcieplej – westchnął i podniósł mnie, pomagając wleźć do ogromnej wanny. Chłopak usiadł obok mnie, niemal mnie przygniatając i nakrył nas po samą brodę. Natychmiast się do niego przytuliłam, przypominając sobie kilka zasad survivalu.
1. Jeżeli odmrozisz sobie jakąś część ciała, nie wsadzaj jej do gorącej wody. Ogrzewaj stopniowo.
2. Dziel się swoim ciepłem. Temperatura twojego ciała to 36,5 oC, jesteś lepszy niż przenośny grzejnik.
Conor oplótł mnie szczelnie ramionami, wciąż dygocąc.
- Jak się czujesz? – mruknął, szczękając zębami.
- Bywało lepiej – powiedziałam, siląc się na uśmiech.
- Zaraz cię rozgrzejemy – westchnął i wyciągnął różdżkę spod warstw przykryć. Machnął nią kilkakrotnie i do łazienki wleciała butelka czerwonego wina z kieliszkami. Nalał do obydwu naczyń i podał mi jedno z nich. Podsunęłam się do góry i upiłam spory łyk. Wino było słodkie, całkiem dobre, nawet jak na mój gust. No i natychmiast poczułam jak rozgrzewa moje wnętrze. Było niczym pochodnia, rozpalająca ogniska w każdej części ciała, od ust po żołądek.
- Nasze zdrowie – uśmiechnął się Conor i stuknął swoim kieliszkiem o mój, po czym niemal duszkiem wypił cały kieliszek. Zrobiłam to samo, ograniczając się do dwóch dużych łyków, po czym odstawiłam do połowy pełny kieliszek na podłogę.
- Malfoy pewnie się martwi – powiedziałam po kilku minutach przyjemnej ciszy.
- Oj weź go olej. Stęskniłaś się za nim? – prychnął, szturchając mnie w bok.
- Nie specjalnie. Ale jestem ciekawa co z nim.
- Wytrzyma bez ciebie do jutra. – stwierdził Conor – Jutro rano cię odstawie do jego chaty. – poinformował mnie.
- Dzięki – mruknęłam bez entuzjazmu.
- No masz co chciałaś – zaśmiał się – Tak w ogóle, to jak tam w tej twojej budzie? W ogóle to słyszałem że Smrotter jest twoim kuzynem.
- Niestety. Debil.
- Znam ten ból. Oboje mamy porąbane kuzynostwo – uśmiechnął się głupkowato i sięgnął po paczkę papierosów leżącą na szafce. Wyciągnęłam rękę z pod kołdry i z całej siły strzeliłam go po łapie.
- Starczy – powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu – Na dzisiaj limit wyczerpany.
- Złotko, jeśli masz zamiar mnie umoralniać, to możesz już skończyć. – mruknął niezadowolony, ale odłożył paczkę.
- Oj daj spokój. Wiesz co to robi z mózgiem? Wypala szare komórki. Niedługo nie będziesz pamiętał jak się nazywasz.
- Weź nie dramatyzuj – prychnął – Jeszcze żyje. Przecież to tylko lekarstwo, to udowodnione naukowo.
- Oczywiście. – wywróciłam oczami – A ja jestem królową Anglii.
- Miło poznać, Wasza Wysokość – uśmiechnął się zawadiacko i pokazał mi język.
- Która jest w ogóle godzina? – zapytałam nagle.
- Dochodzi 19.
- Niemożliwe! – zawołałam.
- A jednak. Magiczne właściwości tego tu maleństwa. Może minąć tydzień, a będziesz myślała że minęła godzina.
- Żartujesz – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Conor pokręcił głową.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc. Oparłam głowę o tors chłopaka i zamknęłam oczy.
No ładnie. W co ja się pakuję?
Obudziłam się w swoim tymczasowym łóżku, za oknem było już widno.
Zwlekłam się z łóżka i podreptałam do salonu.
- Dobry – mruknęłam sennie i otworzyłam lodówkę.
- Co ty taka nie w sosie – prychnął Conor, podchodząc do mnie.
- Nie wiem. Nie mogłam spać.
- Biedactwo. Masz, napij się – podał mi kieliszek wina który od razu wypiłam.
- Dzięki. – usiadłam na kanapie i podkuliłam nogi.
- Czyżbyś nie chciała wracać? – zaśmiał się i usiadł obok mnie.
- Nie wiem… - westchnęłam ciężko i oparłam głowę o zagłówek sofy – Beznadzieja.
- Nie martw się, nie pozwolę ci się tam zanudzić. Masz, taki prezent. Kombinowałem całą noc żeby to do ciebie dostosować. – Conor rzucił mi paczkę fajek. Wiedziałam co tam znajdę.
- Są bardzo delikatne. Nie będziesz miała jakiś odchyłów, po prostu humor ci się polepszy. Jak ci się skończą, wal do mnie. – uśmiechnął się zawadiacko i poruszył zabawnie brwiami. Zaśmiałam się i wyjęłam jednego papierosa, owiniętego w elegancki, biało-różowy papierek.
- Masz ogień? – zapytałam, wsadzając fajkę do ust. Czarnowłosy rzucił mi małe złote pudełeczko.
- Zatrzymaj ją sobie. To mamy. – powiedział.
Zapalniczka była złota, grawerowana w kwieciste wzory. Gdy ją odpaliłam, na gałązkach pojawiły się srebrne róże.
Zaciągnęłam się mocno i poczułam malinowy dym w gardle.
- Co to jest? – uśmiechnęłam się mile zaskoczona.
- Mój wynalazek. Chemii – zero. Naturalnych ziół – cała masa.
- Wariat – mruknęłam z uśmiechem.
- Która godzina? – zapytałam, gasząc niedopałek w popielniczce.
- Koło 12. Zbieramy się. – zarządził i wstał. – Możesz iść w tym, ogarniesz się na miejscu jak chcesz.
- Spoko, komendancie – prychnęłam i podałam mu rękę, wciskając pudełko i zapalniczkę do kieszeni.
Powietrze wokół nas zadrżało i znaleźliśmy się w ponurym salonie Malfoya.
- Może nie ma go w domu? – szepnęłam z nadzieją.
- Trzy… dwa… - szepnął Conor, robiąc głupią minę.
- CONOR!! – wrzasnął Draco, wbiegając do pokoju. – ZABIJE CIĘ!
- Siema młody – prychnął rozbawiony Conor – Odstawiam ci koleżankę.
- Ty jesteś nienormalny! Porwałeś ją w biały dzień! Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? – Malfoy stanął przede mną i delikatnie mną potrząsnął.
- Zgwałcił mnie i poćwiartował, a potem zakopał i odkopał, na koniec posklejał tasiemką. – prychnęłam – Poza tym, co cię to obchodzi.
- Ja zwariuję w tym domu! Ostrzegam cię, jeśli zrobiłeś jej coś złego, to …
- To co? Naskarżysz na mnie ? Nie masz komu, zapomniałeś? Spadam stąd. Trzymaj się młoda – Conor przyciągnął mnie do siebie i ostentacyjnie przytulił. Objęłam go za szyję i zachichotałam.
- Nie daj się temu capowi – szepnął mi do ucha na co się roześmiałam i go puściłam.
W mgnieniu oka Conor zniknął, zostawiając mnie z wściekłym Malfoyem i zaspanymi Pansy i Devonne, które właśnie weszły.
- Słuchaj Hope… - Draco położył mi dłonie na ramionach – Nie chciałem żeby to wszystko tak wyszło.
- Weź wyluzuj, bo wyglądasz jakby ci ktoś wsadził kija w dupę – prychnęłam i usiadłam w fotelu.
- Będziecie mnie teraz przesłuchiwać? – zapytałam, gdy cała trójka stanęła przede mną.
Malfoy spojrzał dziwnie na Pansy, która kiwnęła głową.
Zachichotałam, widząc ich dziwne miny. Devonne nagle wyszła, wlokąc za sobą Malfoya, a Pansy usiadła na kanapie.
- Malfoy przesadza – mruknęła.
- Prawda? – zgodziłam się z nią – Co takiego się stało że jeden weekend spędziłam z jego kuzynem?
- Nic. A co porabialiście? – zapytała niby od niechcenia Pans.
- Siedzieliśmy w domu, gadaliśmy. Wygłupialiśmy się. Odwiedziliśmy kumpla Conora. – wymieniałam obojętnie. – O co chodziło Draco?
- Nie wiem, chyba bał się że Conor źle cię traktował. No i chyba jest zazdrosny.
- Niby o co? Błagam cię. – prychnęłam.
- Jego się pytaj. Martwiliśmy się o ciebie, nie dawałaś znaku życia.
- Przepraszam. Ale wszystko w porządku. Tęskniłam za tobą – uśmiechnęłam się i podeszłam do Pans.
- Ja za tobą też – dziewczyna wstała i mnie objęła. Zauważyłam opanowanego już Malfoya i Devonne, wracających do salonu.
- Przepraszam za tamto na imprezie – mruknął speszony blondyn, a Devi trzepnęła go w głowę.
- I za dzisiaj też – kontynuował – I ogólnie to nie chcę się kłócić…
- Przygłup – mruknęłam i ominęłam Pansy. – Jesteś chory, psychiczny i wkurzający. Ale się stęskniłam.
Objęłam Malfoya i mocno go przytuliłam. Nieco zaskoczony Draco objął mnie w pasie i wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi.
- Też tęskniłem. Bardzo. Nie chciałem żeby ci się coś stało – wyszeptał.
- Z Conorem jestem bezpieczna, z tobą również. Lubię go.
- Ja też, ale on… Nie chcę żeby cię zmienił na gorsze. Rozumiesz? – zapytał, prostując się i patrząc mi w oczy.
Wiedziałam o co mu chodzi, i nie byłam z siebie dumna. Paczka w mojej kieszeni zaczęła mi niesamowicie ciążyć.
- Rozumiem. Trochę zaufania. – powiedziałam z uśmiechem, a tak naprawdę miałam ochotę się rozpłakać. W ten weekend złamałam wszystkie zasady jakie sobie kiedyś postawiłam, i najgorsze było to, że mi się podobało. Nawet bardzo.
*1 - Największy dom towarowy w Wielkiej Brytanii, jego powierzchnia handlowa to ponad 90 tys. m2 ! – jest to powierzchnia równa 11, dużych boisk do piłki nożnej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No. Więc oto rozdział 13, szczerze, bardzo mi się podoba.
Pisało mi się go lekko i przyjemnie, mam nadzieję że wam również on odpowiada :>
Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo mi przykro, że nie zdążyłam złożyć wam życzeń świątecznych. Jestem okropna, wiem. Ale nie miałam Internetu w komputerze, tylko w telefonie, a wybaczcie, ale nie dam rady przepisać rozdziału na komórkę.
Jeżeli pozwolicie, złożę wam natomiast życzenia noworoczne :
Z całego serca chcę wam życzyć, aby ten nowy rok, nie przyniósł ze sobą ani jednej łzy, ani jednego złamanego serca, aby nie odebrał nam nikogo kogo kochamy. Niech najjaśniejsza z gwiazd zawsze nad wami świeci i oświetla wam właściwą drogę, nawet gdy wszystkie inne światła gasną. Żeby udało wam się spełnić wszystkie marzenia i cele jakie sobie obierzecie, żebyście byli wytrwali i uparcie dążyli do celu. Ale nie za wszelką cenę. Pamiętajcie, zawsze pamiętajcie co tak naprawdę jest ważne i co warto poświęcić a czego już nie.
Życzę wam również, aby fałszywi przyjaciele odeszli i zostawili was w spokoju, a na ich miejsce wkroczyli nowi ludzie z otwartym dla was sercem. Gimnazjalistom i maturzystom życzę wysokich wyników w testach i wymarzonych szkół.
Niech ten 2014 rok będzie lepszy niż każdy poprzedni J
Pamiętajcie moi kochani – po każdej burzy zawsze wychodzi słońce. Gdy trochę to przemyślicie, sami dojdziecie do głębszych wniosków, co ja się będę tu produkować…
No. To tyle jeśli chodzi o życzonka xD
Tak po prawdzie, nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń…
No nie ważne. W każdym razie, mam nadzieję że wybaczycie tę krótką nieobecność na blogu ale miałam egzaminy, w ogóle przygotowania do Wigilii i takie tam pierdoły pochłonęły prawie całkowicie mój czas.
Nie powiem że jestem bez winy, bo jakimś dziwnym trafem napisałam 40 stron mojej książki i ani słowa w rozdziale, ale ćśśśś, zwalimy wszystko na UFO i będzie git.
I tym razem, mordeczki, mam mały szantażyk, pierwszy tutaj.
Chcecie nowy rozdział? Proszę bardzo – 20 komentarzy. I żadnego spamu ;)
Średnio post czyta około 250 osób, jeżeli 20 z nich skomentuje to chyba nie jest to dużo, a ja wiem czy wam się podoba przynajmniej ;>
Dlaczego ja się zawsze tu tak rozpisuję, no masakra jakaś.. Jestem gadułą, wiem.
Ale cieszcie się że pod rozdziałem a nie na początku xD
Rozdział był tworzony… nie wiem pod jakim wpływem. Nie podoba mi się na jakie prądy schodzi te opowiadanie, więc będę musiała nad tym popracować…
Ale to już na 14 rozdział zostawię.
Następnego rozdziału spodziewajcie się albo w Sylwestra, albo po Nowym Roku, co jest bardziej prawdopodobne.
Taka moja mała ambicja… dobić do 5 tys. odsłon do końca roku…. Ale to już taka moja fantazja.
No cóż, to chyba na tyle, co ja będę wam ględzić tutaj…
Kocham was ^^
Edit:
Laurel – Kochana moja Laurel. Wiedz że odwiedzam twojego bloga i jest świetny, gorąco wam wszystkim go polecam, historia ciekawa, inna od tych wszystkich. No i żaden standardowy zarys, wszystko jest świeże. Naprawdę, jestem dumna że jesteś moją czytelniczką, bo ja jestem twoją wierną fanką. Nie komentuję z tego względu że z telefonu nie mogę a jak mam już neta na kompie to dupa blada, nie mam czasu. Ale wiedz że jestem z tobą, i ten rozdział jest dla ciebie kochanie.
EDIT 2:
Rosemond, zmienię zmienię, przysięgam, tylko nie bij ! Na nowy rok go ustawie, chyba że uda mi się złożyć w końcu te zamówienie u ciebie xD Ale ja nic nie sugeruję. W ogóle.
Muszę przemyśleć koncepcję na dalsze dzieje bloga, bo mam parę niespodzianek, i historia nawet nie mam pojęcia jak się skończy ani co będzie za dwa lub trzy rozdziały więc jestem w kropce. Ciężko tu by było zrobić szablon, bo sama nie wiem jaki miałby być. Co chwila się wszystko zmienia, teraz Hope już nie będzie taką grzeczną dziewczynką, ale nie będzie też łobuziarą, sama nie wiem jaka będzie i to jest problem… Dobra, znowu się rozpisuję, kurczę no …
W każdym razie, jeśli uda mi się złożyć zamówienie i je przyjmiesz, to się automatycznie zmieni xD A jeśli nie to wstawie ten drugi. Ściskam i całuję xoxo
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No więc. ŁAŁ. Jak wiesz bardzo mi się podoba. Zajebisty. Moje klimaty, ale nie że ja taka jestem... nie żeby co. Conor też zajebisty i czekam na więcej akcji z nim :D Draco też fajny, troche zły, łobuz ale takiego lubie. no i oczywiście Hope wreszcie taka, taka fajna niegrzeczna. Piszten rozdzial 14, i kurde ludzie dajecie komentarze, bo co niewarto? Na takie cacko to z minute możecie poświęcić. Dziekuje.
OdpowiedzUsuńdla-milosci-warto-cierpiec.blogspot.com
Kochana, czy ta rura to jakaś aluzja do mojej skromnej osoby? ^^
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć *u* Najlepszy rozdział specjalnie dla mnie i fakt, że czytasz mojego bloga i jeszcze ci się podoba mnie przerasta XD Najlepszy ,,prezent'' jaki mogłam sobie wymarzyć :3 Mogę tylko powiedzieć dziękuję :*
OdpowiedzUsuńCudowny rodział ;D Wiecej nie moge ci powiedziec! Kochana czarownica. :)
OdpowiedzUsuńOMG! Jakie ja mam zaległości! O jeny, dawno mnie tu nie było xD ale po tym rozdziale stwierdzam że szybko nadrobie zaległości :D a! I rozdział był świetny! Jesteś genialna!
OdpowiedzUsuńCześć. trafiłam na twojego bloga przez przypadek i nie żałuję. Wszystkie rozdziały są fajne, ale ten najfajniejszy i chyba rozumiem Hope, bo jestem w trochę podobnej sytuacji do niej (chodzi mi o Conora..).
OdpowiedzUsuńA może byś dodała ten 14 rozdział teraz? Bo masz tu parę słałych czytelniczek np. mnie!
Mistrz! Draco i "W żłobie leży"!
OdpowiedzUsuńMotylek!
Ha,ha- czy jeśli tak zachowuję się na trzeźwo, to bardzo nie tak?
Nie lubię za to Conora- taki mały bubek.
Ale to dobrze, postaci powinny dać się darzyć uczuciami.
Duży plus za scenę w Harrodsie!
Naprawdę, jestem pod wrażeniem :)
Pozdrawiam :D
Ajajajajajajaaa Conor <3
OdpowiedzUsuńRozdział świetny!!! *-* błagam! Daj kolejny szybciej! :3
Pozdrawiam :* //Lav.
Cześć! Nominowałam Cię do Liebster Award! :*
OdpowiedzUsuńwww.mademoiselle-cassie.blogspot.com