Bez słowa odsunęłam się od Conora, gdy tylko wylądowaliśmy na ziemi.
Starałam się nie myśleć o tym co zaszło na miotle, za wszelką cenę nie
chciałam dopuścić do siebie tej myśli.
- Hope... Ja rozumiem. - powiedział Conor, splatając nasze palce razem. Miał
dużą i silną dłoń, jego dotyk... uspokajał.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością, nie mogąc nawet uwierzyć że to dzieję się
naprawdę.
- Conor, nie chcę żeby dzisiaj coś poszło nie tak. Jest wigilia...
- Hej, słoneczko, rozchmurz się - uśmiechnął się Conor i wyjął z kieszeni
papierosy. - Zapal skarbie.
- Ej, to są moje! - zauważyłam, pokazując mu różowego skręta.
- Fakt - zachichotał Conor, odpalając jednego. - Zrobię ci nowe, obiecuję.
- Trzymam za słowo - mruknęłam, ściskając w ustach papierosa i odpalając go
moją ukochaną zapalniczką.
Poczułam natychmiastową ulgę, gdy dym podrażnił mi gardło. Spojrzałam na Conora
i wypuściłam dym z ust, patrząc na niego z uśmiechem.
- A tak umiesz? - zachichotał chłopak i zaczął robić kółka z dymu.
- A umiem - zaczęłam się cicho śmiać i również wypuściłam kilka kółek. - A tak?
- nabrałam dymu w płuca i wypuściłam go nosem.
- Popisujesz się - roześmiał się Conor i objął mnie ramieniem, prowadząc w
stronę domu.
- Może - potwierdziłam, szturchając go w bok i również go obejmując.
- Gdzie wyście byli?! - wrzasnął Draco, stając przed nami w garniaku. - Nie ma
was od dwóch godzin!
- Hej, spokojnie, Dracuś. - rzuciłam, mijając go w drzwiach. Chichotałam jak
wariatka, tak samo jak Conor.
- Właśnie, DRACUŚ! - roześmiał się chłopak i oparł się nonszalancko o ścianę.
- Och, już wróciliście! - odwróciłam się w stronę zatroskanej matki Dracona. -
Biegnijcie się przebrać!
- Chodź, królewno! Uratuję cię przed potwornym smokiem! - wrzasnął Conor i
porwał mnie na ręce, wywołując tym samym kolejną salwę śmiechu. Pędziliśmy
na górę, aż w końcu Conor wpadł do mojej tymczasowej sypialni i rzucił się ze
mną na łóżko.
- Przestań! - zawyłam, gdy Conor zaczął mnie łaskotać, doprowadzając mnie tym
do łez.
- Ale tylko dlatego że za chwilę będzie tu cała rodzina - mruknął, ściągając
mnie z łóżka i prowadząc do szafy.
- Zaraz coś tu znajdziemy - rzucił, otwierając szafę. Była pusta.
- Idealna! - krzyknął, wyjmując z szafy wieszak. Roześmiałam się jeszcze
bardziej, gdy Conor przyłożył do mnie wieszak - Będzie leżeć idealnie!
Zanim się zorientowałam, Conor wyciągnął różdżkę i zaczął nią wymachiwać przed
wieszakiem.
- Jak ci się podoba? - zapytał, rozkładając zieloną sukienkę w całej jej
okazałości. Kolejne machnięcie - sukienka już była na mnie. Leżała idealnie.
Była bez rękawów, miała dekolt w kształcie serca, sięgała mi nieco nad kolano.
Była prosta, i to chyba był jej największy atut.
- Co teraz... Buty! - Conor ponownie zamachał nade mną różdżką i na moich
nogach nagle pojawiły się niebotycznie wysokie, czarne szpilki. Zmiana obuwia z
trampek na szpilki była na tyle nagła, że gdyby nie szybka reakcja Conora,
wylądowałabym na tyłku.
- Jeszcze tylko... - mamrotał sobie pod nosem, kręcąc się dookoła mnie i
machając różdżką.
Po chwili w jego ręku spoczęło czarne pudełko.
Conor stanął przede mną i otworzył szkatułkę. Na czarnym aksamicie leżał
okrągły wisiorek, czarny kamień na srebrnym łańcuszku. Był przepiękny.
- To akurat był naszyjnik mojej mamy. Dostała go od ojca na 10 rocznicę ślubu.
To kamień z północnego nieba. O północy zaczyna lśnić, zupełnie jakby w środku
były gwiazdy.
- Nie mogę go przyjąć, Conor, naprawdę... - zamilkłam, gdy chłopak zapiął mi go
na szyi.
- Ja już go raczej nie założę. - uśmiechnął się, poprawiając mi włosy.
- Dziękuję. Jest prześliczny. - powiedziałam wzruszona, czując jak oczy
zaczynają mnie piec.
- Hej, tylko się nie rozklejaj - Conor szybko przyciągnął mnie do siebie.
Objęłam go za szyję, wtulając się w niego tak mocno jak tylko mogłam.
- No już, kwiatuszku. Nie masz powodu do płaczu skarbie. Chyba że aż tak bardzo
ci się nie podoba.
- Podoba mi się bardzo - uśmiechnęłam się, odrobinę się cofając.
- Moja królewna - mruknął Conor, pochylając się nade mną. Zanim jednak zdążył
mnie pocałować, wyjęłam różdżkę z jego kieszeni i dźgnęłam go nią w brodę.
- Nie chcemy żeby ktoś nas zobaczył, pamiętasz - przypomniałam mu, uśmiechając
się pocieszająco.
- No tak. Draco by mnie zabił. - Conor wywrócił oczami i zabrał mi różdżkę. -
Na czym to skończyliśmy...
Gdy w końcu wyszliśmy z pokoju, miałam wspaniale spięte włosy i delikatny
makijaż, natomiast Conor wyczarował sobie cudowny, czarny smoking z zielonymi
akcentami.
- Gotowa na rzeźnię? – zapytał, przystając na ostatniej kondygnacji schodów. –
Ostrzegam cię, że tam na dole czekają na ciebie prawdziwie diabelskie
stworzenia.
- Obronisz mnie w razie czego? – zachichotałam, podając mu ramie.
- Innej opcji nie ma, moja Wężowa Królewno. – Conor posłał mi naprawdę
rozbrajający uśmiech.
Pewnym krokiem ruszyłam na dół, troszkę przerażona wizją poznania całego klanu
Malfoy’ów.
- Chcesz ostatniego bucha? – zapytał Conor, stając przed ogromnymi, drewnianymi
drzwiami prowadzącymi do salonu. Klamki były w kształcie głowy węża, zamiast
oczu lśniły w nich szmaragdy.
- Możesz dać. – mruknęłam, a mój towarzysz od razu podał mi niedopałek z
paczki.
Machinalnie dopaliłam resztkę papierosa która zniknęła gdy została sama
końcówka.
- Idziemy – zarządził Conor, popychając drzwi. Nerwy powoli zaczęły mnie
opuszczać, zaczęłam się delikatnie uśmiechać i nieco poluźniłam uścisk w którym
uczepiłam się Conora.
- Conor, kochaneczku! – zanim zdążyliśmy choćby otworzyć usta, natychmiast
dopadła do nas jakaś starsza pani w zielonej sukni wyszywanej milionem cekinów.
Na ramionach miała równie błyszczący szal, natomiast na głowie miała ogromny
kapelusz z pawimi piórami.
- Witaj, ciociu Cornelio – Conor zmusił się do uśmiechu i ucałował oba policzki
kobiety.
- A kto to taki? Twoja narzeczona? – zaskrzeczała podekscytowana ciotka,
porywając mnie w ramiona – Tak się cieszę że mogę cię w końcu poznać,
złociutka!
- Ciociu, to nie jest moja narzeczona. – Conor wydawał się zażenowany, gdy
oboje zdaliśmy sobie sprawę że wszyscy się na nas gapią.
- Nazywam się Hope. Hope Florence. – przedstawiłam się, starając się zdusić
głupi chichot.
- I tak bardzo miło nam cię poznać. Chodź kochaniutka, zaraz ci wszystkich
przedstawię! – zawołała kobieta i pociągnęła mnie za sobą. Zauważyłam
mordującego wzrokiem Dracona, stał obok swojej matki która podejrzanie się
uśmiechała. Dalej stał Lucjusz, Blaise i Pansy…
- To jest Mara, cioteczna kuzynka od strony Gerty, bratanicy wuja Kleofasa…. –
ciotka Cornelia kluczyła między ludźmi, pokazując mi wszystkich w ekspresowym
tempie.
- Ciociu, wydaję mi się że już wystarczy tego przedstawiania – usłyszałam, gdy
tylko mijaliśmy Draco. Blondyn szybko pożegnał ciocię i objął mnie ramieniem.
- Hope, skarbie… - zaczął cukierkowym tonem, odciągając mnie nieco od tłumu.
Przez cały czas uśmiechał się uroczo do mijanych członków rodziny – Co ty
odstawiasz?
- O co ci chodzi? – zapytałam, również się uśmiechając.
- Znikasz z tym kretynem, Salazar wie gdzie się włóczycie i co robicie, a potem
jakby nigdy nic zjawiacie się uchachani od ucha do ucha. I co ty masz na sobie?
– zapytał, podnosząc czarny naszyjnik.
- To prezent. – mruknęłam, wyjmując mu go z ręki.
- Ach tak. – syknął, odsuwając się ode mnie. – Hope, ja nie wiem co Conor chce
osiągnąć, ale masz trzymać się od niego z daleka.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić – powiedziałam, patrząc mu odważnie w
oczy.
- Owszem, będę! Conor to zwykły kutas, chce cię zaliczyć i tyle! – zdenerwował
się blondyn.
- Nie masz prawa tak o nim mówić Draco! – zawołałam, odsuwając się od niego.
- Mam, bo znam go dużo dłużej od ciebie! To ćpun i kryminalista, nic nie warty
dziwkarz!
Zanim zdążyłam pomyśleć nad tym co robię, moja ręka wystrzeliła z prędkością
rakiety i z całej siły strzeliłam blondyna w twarz.
- Nie masz żadnego prawa obrażać moich przyjaciół. Będę go bronić, tak jak
broniłabym ciebie, i gówno ci do tego! – syknęłam, nie chcąc podnosić głosu,
żeby przypadkiem nie zwrócić na nas niepotrzebnej uwagi.
Draco tylko patrzył na mnie z ogniem w oczach, trzymając się za bolące miejsce.
- Załatwimy to po kolacji – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu – Sama się
przekonasz kim jest mój kuzynek. – rzucił i pociągnął mnie do stołu.
- Puść mnie – warknęłam, gdy za wszelką cenę chciał mnie posadzić między sobą a
Narcyzą.
- Jakiś problem? – wtrącił nagle ktoś stojący za nami. Nie musiałam się nawet
odwracać żeby wiedzieć kto to.
- Może ty masz jakiś problem? – zapytał prowokacyjnie Draco, mierząc wściekłym
spojrzeniem Conora.
- Uspokój się – rozkazałam, delikatnie odpychając blondyna.
- Hope, jeśli ten bufon ci się naprzykrza, to wystarczy jedno słowo i zrobię z
nim porządek – zaoferował Conor, patrząc na mnie z niemym błaganiem. Widziałam
w jego oczach jak bardzo chciałby wlać Draco, i wiedziałam że blondyn nie
pozostawałby mu dłużny.
- Jesteście jak małe dzieci – powiedziałam zrezygnowana i minęłam obu Malfoyów,
nie zaszczycając ich spojrzeniem.
- Pans, mogę tu usiąść? – zapytałam, wciskając się między Blaise’a i ją.
- Jasne. Na twoim miejscu już dawno bym ich zostawiła – uśmiechnęła się,
siadając po mojej prawej.
- Hope, w coś ty się wkręciła? – zapytał Blaise, zerkając na dwóch
zdenerwowanych chłopaków rwących się do bójki. W tej samej chwili obok nich
zjawił się Lucjusz, łapiąc Dracona za mankiet i sadzając między ciotką Muriel i
jej wnukiem. Przynajmniej 10 miejsc stąd.
- Nie mam pojęcia. – westchnęłam zrezygnowana – Ale wydaję mi się że to się źle
skończy.
- Wydaję mi się że Draco jest po prostu zazdrosny. – powiedziała Pansy. Miała
rację.
- Bo jest – zaśmiał się Blaise – I to jak jasna cholera.
- Ja tego nie rozumiem, naprawdę. Conor jakoś może zaakceptować to że się
przyjaźnimy, nie robi mi wyrzutów z powodu Draco. – powiedziałam, przykładając
palce do skroni. Chciałam żeby ta kolacja już się skończyła, a przecież nawet
się nie zaczęła.
- Conor to Conor. Draco sądzi że skoro się całowaliście, to coś między wami
jest…
Spuściłam wzrok, modląc się żeby tylko się nie zarumienić. Conor też ma prawo
tak sądzić…
Pansy zamilkła, wpatrując się w Blaise’a z niedowierzaniem. Oboje milczeli,
najwyraźniej czekając na moją reakcję.
- Hope.. – zaczęła podejrzliwym tonem dziewczyna – Czy ja o czymś nie wiem?
- Może.. – mruknęłam, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- O jasna cholera! – jęknął Blaise, w tej samej chwili co Pansy.
- To był przypadek! – powiedziałam szybko – To nie było specjalnie !
- Hope, jeżeli Draco się o tym dowie.. – Pansy schowała ręce w dłoniach.
- Nie dowie się – powiedziałam szybko, patrząc badawczo na Pansy i Zabiniego.
- Ja mu nie powiem. – rzucił Blaise – Sam się dowie, prędzej czy później.
- Hope, nie chce cię krytykować ani nic, ale nie możesz się nimi tak bawić, do
cholery! – zdenerwowała się Pans. Całkowicie rozumiałam jej złość, mnie samą
również to nieco dobijało.
Nie potrafiłam tego racjonalnie wytłumaczyć, ale do obu coś czułam. Draco był
ze mną od początku roku, bronił mnie przed Potterem, pomagał zawsze gdy go
potrzebowałam… A Conor.. Conor po prostu był sobą, zawsze mnie rozśmieszał,
potrafił sprawić że byłam szczęśliwa. Rozumiał mnie jak nikt inny. Pewnie, miał
wady, ale każdy je ma.
- Pans, wiem… - jęknęłam.
- Nie dołuj jej tak – wtrącił Blaise, broniąc mnie, za co byłam mu wdzięczna.
- Przepraszam. – mruknęła Pansy, odwracając wzrok.
Nagle naszą uwagę zwrócił Lucjusz stojący u szczytu stołu. Obok niego stała
Narcyza, w swojej cudownej, renesansowej sukni. Wyglądała jak żywcem wyjęta z
XIX wieku.
- Witajcie – zaczęła pogodnym tonem Narcyza – Kolację czas zacząć.
Powiem szczerze, nie tego się spodziewałam. Liczyłam na jakieś przemowy,
życzenia świąteczne, jakiś opłatek…
Na stole pojawiły się parujące dania, kurczaki w pomarańczach, kaczki w winie,
ryby, galarety… Wszystko, co można było sobie wyobrazić. Nigdy nie widziałam
równie suto zastawionego stołu, nawet w Hogwarcie.
Wszyscy zaczęli nakładać sobie różne potrawy, ja natomiast, ku przerażeniu
moich sąsiadów, sięgnęłam po wino.
- Hope, nie wiem czy to dobry pomysł – powiedział Blaise, widząc jak duszkiem
opróżniam kieliszek.
- Oj daj mi spokój – mruknęłam, popijając drugi kieliszek.
Zanim się zorientowałam, kolacja zmieniła się w popijawę alkoholików.
Wiedziałam już po kim Draco odziedziczył zamiłowanie do Ognistej. Prawie
wszyscy mężczyźni przy stole byli już zupełnie pijani, jedynie kilku staruszków
i ojciec Draco był trzeźwy. Nie widziałam Draco ani Conora, ale pewnie leżeli
już gdzieś pod stołem. Kilka kobiet również było podciętych, lecz w większości
panie przeniosły się do innej części domu, prawdopodobnie bawialni.
- Kocham cię Pansy – wybełkotałam, odkręcając butelkę Whisky.
- Jesteś napruta gorzej niż wuj Leon. – wymamrotała dziewczyna, zabierając mi
szklankę.
- Oddaj – jęknęłam, na co dziewczyna pokręciła głową. Uśmiechnęłam się i
przyłożyłam butelkę do ust.
- Sam się z nią użeraj Blaise – usłyszałam i po chwili Pans zniknęła mi z pola
widzenia. Kręciło mi się w głowie, zupełnie jakbym była na karuzeli. Wszystko
mi się rozmywało.
Nagle poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w pasie i unoszą w powietrze.
- Coni? – wybełkotałam, obejmując kogoś za szyję.
- Tak, królewno – powiedział chłopak, wynosząc mnie z salonu.
- Zatańszmy – czknęłam, przytulając się do niego.
- Nie. – usłyszałam w odpowiedzi i przymknęłam oczy. Gdy je ponownie
otworzyłam, leżałam w swoim łóżku, a Conor siedział obok mnie.
- Prześpij się, to może zdążysz na prezenty – uśmiechnął się.
- Coni… - wymamrotałam – Przytul…
Conor posłusznie położył się obok mnie i objął mnie ramieniem. Resztką sił
wczołgałam się na niego i ułożyłam się wygodnie na jego piersi.
*Draco*
Rozejrzałem się po salonie, nigdzie nie widziałem Hope. Ani Conora.
- Gdzie ona jest? – zapytałem Blaise’a, siedzącego samotnie przy stole.
- Conor ją wyniósł. Sama by się co najwyżej stoczyła pod stół. – uśmiechnął się
cierpko.
- Oczywiście, Conor bohater… - mruknąłem, natychmiast opuszczając salon.
Szybko ruszyłem na górę, prosto do naszego pokoju. Jeżeli Hope tam nie będzie,
lub coś będzie nie tak, własnymi rękami wykastruję tego szmaciarza.
Otworzyłem i stanąłem jak wryty. Hope smacznie spała, wtulając się w tą podłą
godzinę, która miała czelność bezczelnie ją tulić i głaskać po włosach.
- Wynoś się stąd – wycedziłem, wskazując wyjście. Hope poruszyła się
niespokojnie a Conor rzucił mi kpiące spojrzenie.
- Radzę ci się zamknąć, młody – powiedział cicho.
- Wynoś się stąd! – wrzasnąłem, podchodząc do łóżka. Hope otworzyła
półprzytomnie oczy i uniosła głowę.
- So się … - wymamrotała cichutko.
- Nic królewno, śpij. – Conor pogładził dziewczynę po głowie, układając ją na
łóżku.
Gdy tylko Hope leżała spokojnie na łóżku, chwyciłem gnoja za kołnierz i
zerwałem z łóżka. W ciągu kilku sekund wywlokłem go z pokoju.
- Ty pieprzony.. – syknąłem, pchając go na ścianę. Conor jedynie uśmiechnął się
bezczelnie.
- Co, zazdrosny? – zaśmiał się – Jesteś tylko pieprzonym arystokratą,
dziecinnym paniczykiem!
Krew we mnie zawrzała, całą swoją złość przelałem w jeden, szybki cios prosto w
szczękę mojego kuzyna.
- Nawet bić się nie umiesz! – roześmiał się perliście Conor i sam się na mnie
rzucił. Usłyszałem trzask, gdy jego pięść rąbnęła mnie w nos, poczułem jak krew
spływa mi gorącym strumieniem po ustach.
- Za to ty umiesz tylko to! – wrzasnąłem, wyprowadzając kolejny cios, przed
którym mój kuzyn zrobił szybki unik.
- Zwykła ciota z ciebie! – odwrzasnął, pchając mnie na ścianę.
- Ja przynajmniej mam rodziców – syknąłem z niemal namacalnym jadem w głosie. W
następnej sekundzie, obraz mi się zamazał, wszystko przysnuła ciemna mgła.
Zgiąłem się wpół, wypluwając krew na podłogę. Ten skurwiel uderzył mnie z całej
siły w brzuch.
- Jesteś szmatą, Malfoy – Conor splunął na podłogę, tuż obok mnie.
Bezsilnie opadłem na podłogę, próbując złapać oddech.
Nienawidzę tego sukinsyna. Zrobię wszystko co w mojej mocy żeby Hope trzymała
się od niego z daleka.
*Hope*
Obudziły mnie jasne promienie słońca, niemal wypalające mi oczy. Naciągnęłam
kołdrę na głowę i odwróciłam się na drugi bok.
- Wstawaj w końcu – usłyszałam i poczułam jak ktoś ściąga ze mnie kołdrę.
- Wynocha – jęknęłam, nakrywając się na głowę poduszką.
W głowie szalało mi tornado z grupą rockową w środku – poranku skacowanego,
witaj!
- Wstawaj! – krzyknęła Pans i złapała mnie za kostkę, ściągając mnie z łóżka.
Cicho krzyknęłam i wylądowałam na tyłku. Spojrzałam na przyjaciółkę z rządzą
mordu w oczach.
- Która godzina? – zapytałam, wstając z podłogi.
- 15. Mamy pierwszy dzień świąt, i tylko przez ciebie wszyscy czekają na
otwarcie prezentów. – oskarżyła mnie Pans, rzucając we mnie poduszką.
- No już, idę – mruknęłam, zakładając szlafrok.
- Szybciej, szybciej – pospieszała mnie Pansy. – No pośpiesz się!
- Przecież się spieszę! – zawołałam, wybiegając z pokoju.
Wpadłyśmy jak burza do salonu. Stół już zniknął, zastąpiły go sofy i kanapy,
które zajmowali najbliżsi członkowie rodziny. Lucjusz i Narcyza siedzieli tuż
obok Draco, dalej był też Blaise, wyraźnie zainteresowany wnuczką ciotki
Corneli, która również siedziała w salonie. Część rodziny już wróciła do domu.
No i nigdzie nie było Conora.
- Wesołych świąt! – zawołałyśmy z Pans, wciskając się obok Blaise’a.
- Wystarczy takich bez kaca – roześmiał się Zabini – Jak główka, Hope?
- Dobrze, dziękuję – pokazałam chłopakowi język.
- Skoro już jesteśmy wszyscy, pora wziąć się za prezenty! – zawołała pogodnie
Narcyza, podchodząc do ogromnej choinki pod którą piętrzyły się prezenty.
- Lucjuszu – powiedziała oficjalnym tonem, podchodząc do męża z ogromnym pudłem
owiniętym w srebrny papier.
- Dziękuję, Narcyzo. -
odrzekł,
przenosząc prezent za pomocą zaklęcia na stół.
- Blaise, to dla ciebie, od Draco. – kolejny prezent pofrunął w naszą stronę.
Była to podłużna, płaska paczka.
- Ciociu, to ode mnie i Lucjusza.
- Draco… Od Hope. – uśmiechnęłam się, gdy na kolanach blondyna wylądowała mała,
krwisto czerwona paczka. Byłam ciekawa jak zareaguje.
- Nie musiałaś – mruknął bez entuzjazmu. Ciągle był obrażony za wczoraj.
- Nie otworzysz? – zapytałam nieco urażona, widząc jak odkłada paczkę na bok.
- Później to zrobię – Draco wzruszył obojętnie ramionami, a ja odwróciłam się
do niego plecami.
Część prezentów już była rozdana, Pansy dostała ode mnie zaczarowaną podwiązkę,
a Blaise magiczną szachownicę z kieliszkami wódki zamiast pionków. Wciąż
zastanawiałam się gdzie jest Conor.
- Hope, cukiereczku! To dla ciebie – zawołała Narcyza, wysyłając w moją stronę
największą paczkę która była za choinką. Miała prawie półtora metra szerokości
i niemal dwa metry wysokości.
- Dostałam trumnę? – zapytałam podejrzliwie, podchodząc do mojego prezentu. Nie
było żadnej karteczki od kogo, jedynie srebrny napis
Hope na czarnym,
lśniącym... drewnie?
- No otwórz ! – popędzała mnie podekscytowana Pansy.
Przez głowę przemknęła mi myśl że to Conor zapakowany do ogromnego pudełka… W
każdym razie to wyjaśniałoby jego nieobecność, jakkolwiek absurdalny to pomysł.
- No już – mruknęłam, starając się podważyć wieko. W końcu zrezygnowana
wyciągnęłam różdżkę i wysłałam ogromną płytę w kąt pokoju. W środku prezent
wyglądał równie tajemniczo co z zewnątrz, bo znalazłam tylko czarne drzwi
otwierane za pomocą jakiegoś dziwnego mechanizmu. W samym środku, na złączeniu
dwóch pięknie zdobionych skrzydeł, był mały, okrągły otwór, prawdopodobnie
miejsce na klucz.
- I co teraz? – zapytałam, gdy wszystkie zaklęcia odbiły się od zamka nawet go
nie ruszając.
- Nie masz klucza? Ktoś musiałby być idiotą dając ci prezent zapakowany na
klucz którego nie masz. – powiedziała Pansy, podchodząc do mnie.
- Wsadź palec, może się otworzy – zaproponował Blaise. Posłusznie spróbowałam,
wiedząc że to nic nie da. To by było stanowczo za proste.
- A może wsadź tam galeona? – nasz uroczy blondynek raczył się włączyć do
rozmowy.
- Otwór jest za mały, nie zmieści się – powiedziałam po szybkich oględzinach.
- Wiem ! – krzyknęła nagle Pansy, wyciągając różdżkę – Accio wisiorek Hope!
W jej ręce niemal natychmiast pojawił się mój czarny medalion, który wyciągnęła
w moją stronę.
- Na bank zadziała – cieszyła się jak dziecko, gdy w końcu wzięłam od niej
łańcuszek.
Spojrzałam na czarny kamień. Mógł pasować.
Powoli przyłożyłam medalion do zamka, pasował jak ulał. Delikatnie wsunęłam go
dalej, coś szczęknęło i nagle pęki róż którymi było pokryte zabezpieczenie
zaczęły się wić w różne strony, aż w końcu zupełnie zniknęły, w tej samej
chwili co wieko i pudło. W ostatniej chwili wyciągnęłam naszyjnik, inaczej
pewnie też by zniknął.
- Lustro? Dostałaś lustro? – zdziwiła się Pansy, przyglądając się podarunkowi.
Faktycznie było to lustro, w cudownej czarnej ramie w takie same róże jak te na
zamku.
- Najwidoczniej. – przytaknęłam, uważnie wpatrując się w taflę lustra.
Nagle Pansy wrzasnęła, odskakując od lustra jak poparzona.
- Co jest? – Draco nagle znalazł się tuż obok niej.
- T-to… To lustro.. – wyjąkała przerażona. Miała oczy wielkości galeonów, była
niemal biała na twarzy.
- Co z nim? – dopytywał Draco nagle zainteresowany – Hope, odsuń się od tego.
Ostrożnie zrobiłam krok w tył, wciąż wpatrując się w swoje odbicie.
- To… To pokazało ciebie.. – głos jej się załamywał, gdy ponownie spojrzała na
zwierciadło.
- Jestem taki straszny? – zapytał z ulgą w głosie. Pansy pokręciła przecząco
głową.
- Nie rozumiesz… Wyglądałeś… inaczej. Koszmarnie. – Dziewczyna zaczęła
gestykulować, nie mogąc znaleźć słów do opisania tego co zobaczyła. Ja oprócz
naszego odbicia nic nie widzę…
- Coś ci się musiało przewidzieć. – mruknął Draco, stając bliżej, prawie obok
mnie.
Pokaż mi, pomyślałam, świdrując wzrokiem własne odbicie.
Zakryłam usta dłonią, widząc jak obraz zaczyna się zmieniać, zanikać.
Najwidoczniej nikt inny tego nie widział, bo Draco patrzył na mnie jak na
wariatkę, tak jak reszta zgromadzonych w salonie. Powoli ruszyłam w stronę
lustra, aż stanęłam tuż przed nim. Obraz rozmazywał się coraz bardziej, aż w
końcu zamienił się w matową plamę a moja dłoń odruchowo uniosła się do góry.
Opuszkiem palca przejechałam po chłodnej powierzchni lustra, nie mogąc do końca
uwierzyć w to co widzę. Mój palec zostawił wyraźny ślad, zupełnie jakby lustro
zaparowało.
Szybko przejechałam dłonią po zwierciadle, aż w końcu pojawił się obraz.
Obraz w niczym nie przypominający salonu ani moich towarzyszy. Obraz, który
sprawił że łzy napłynęły mi do oczu a ciałem zaczęły wstrząsać niemal
spazmatyczne dreszcze.
Obraz, który miałam zapamiętać do końca życia.
~*~
No, co myślicie? Jak dla mnie rozdział okej, krótki ( 8 stron A4 ) ale treść całkiem mi się podoba. Zgadujcie, co zobaczyła w lustrze?
Ogólnie to mam niezły czas, już drugi rozdział w tym miesiącu xD A będzie
jeszcze 18 jak się wyrobię ^^ Postanowiłam że rozdziały będę dodawała w tym
samym czasie na obu blogach, więc dwa tygodnie na dwa rozdziały to chyba dobry
czas.
CZYTAM
/ DOCENIAM = KOMENTUJĘ
No i wchodźcie na drugiego bloga J
http://www.brooklyn-wild.blogspot.com/
Kocham was =3