piątek, 21 marca 2014

Rozdział 17


Bez słowa odsunęłam się od Conora, gdy tylko wylądowaliśmy na ziemi.
Starałam się nie myśleć o tym co zaszło na miotle, za wszelką cenę nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli.
- Hope... Ja rozumiem. - powiedział Conor, splatając nasze palce razem. Miał dużą i silną dłoń, jego dotyk... uspokajał.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością, nie mogąc nawet uwierzyć że to dzieję się naprawdę. 
- Conor, nie chcę żeby dzisiaj coś poszło nie tak. Jest wigilia...
- Hej, słoneczko, rozchmurz się - uśmiechnął się Conor i wyjął z kieszeni papierosy. - Zapal skarbie.
- Ej, to są moje! - zauważyłam, pokazując mu różowego skręta.
- Fakt - zachichotał Conor, odpalając jednego. - Zrobię ci nowe, obiecuję.
- Trzymam za słowo - mruknęłam, ściskając w ustach papierosa i odpalając go moją ukochaną zapalniczką.
Poczułam natychmiastową ulgę, gdy dym podrażnił mi gardło. Spojrzałam na Conora i wypuściłam dym z ust, patrząc na niego z uśmiechem.
- A tak umiesz? - zachichotał chłopak i zaczął robić kółka z dymu.
- A umiem - zaczęłam się cicho śmiać i również wypuściłam kilka kółek. - A tak? - nabrałam dymu w płuca i wypuściłam go nosem.
- Popisujesz się - roześmiał się Conor i objął mnie ramieniem, prowadząc w stronę domu.
- Może - potwierdziłam, szturchając go w bok i również go obejmując.
- Gdzie wyście byli?! - wrzasnął Draco, stając przed nami w garniaku. - Nie ma was od dwóch godzin!
- Hej, spokojnie, Dracuś. - rzuciłam, mijając go w drzwiach. Chichotałam jak wariatka, tak samo jak Conor.
- Właśnie, DRACUŚ! - roześmiał się chłopak i oparł się nonszalancko o ścianę.
- Och, już wróciliście! - odwróciłam się w stronę zatroskanej matki Dracona. - Biegnijcie się przebrać!
- Chodź, królewno! Uratuję cię przed potwornym smokiem! - wrzasnął Conor i porwał mnie na ręce, wywołując tym samym kolejną salwę śmiechu. Pędziliśmy na górę, aż w końcu Conor wpadł do mojej tymczasowej sypialni i rzucił się ze mną na łóżko.
- Przestań! - zawyłam, gdy Conor zaczął mnie łaskotać, doprowadzając mnie tym do łez.
- Ale tylko dlatego że za chwilę będzie tu cała rodzina - mruknął, ściągając mnie z łóżka i prowadząc do szafy.
- Zaraz coś tu znajdziemy - rzucił, otwierając szafę. Była pusta.
- Idealna! - krzyknął, wyjmując z szafy wieszak. Roześmiałam się jeszcze bardziej, gdy Conor przyłożył do mnie wieszak - Będzie leżeć idealnie!
Zanim się zorientowałam, Conor wyciągnął różdżkę i zaczął nią wymachiwać przed wieszakiem.
- Jak ci się podoba? - zapytał, rozkładając zieloną sukienkę w całej jej okazałości. Kolejne machnięcie - sukienka już była na mnie. Leżała idealnie. Była bez rękawów, miała dekolt w kształcie serca, sięgała mi nieco nad kolano. Była prosta, i to chyba był jej największy atut.
- Co teraz... Buty! - Conor ponownie zamachał nade mną różdżką i na moich nogach nagle pojawiły się niebotycznie wysokie, czarne szpilki. Zmiana obuwia z trampek na szpilki była na tyle nagła, że gdyby nie szybka reakcja Conora, wylądowałabym na tyłku.
- Jeszcze tylko... - mamrotał sobie pod nosem, kręcąc się dookoła mnie i machając różdżką.
Po chwili w jego ręku spoczęło czarne pudełko.
Conor stanął przede mną i otworzył szkatułkę. Na czarnym aksamicie leżał okrągły wisiorek, czarny kamień na srebrnym łańcuszku. Był przepiękny.
- To akurat był naszyjnik mojej mamy. Dostała go od ojca na 10 rocznicę ślubu. To kamień z północnego nieba. O północy zaczyna lśnić, zupełnie jakby w środku były gwiazdy.
- Nie mogę go przyjąć, Conor, naprawdę... - zamilkłam, gdy chłopak zapiął mi go na szyi.
- Ja już go raczej nie założę. - uśmiechnął się, poprawiając mi włosy.
- Dziękuję. Jest prześliczny. - powiedziałam wzruszona, czując jak oczy zaczynają mnie piec.
- Hej, tylko się nie rozklejaj - Conor szybko przyciągnął mnie do siebie. Objęłam go za szyję, wtulając się w niego tak mocno jak tylko mogłam.
- No już, kwiatuszku. Nie masz powodu do płaczu skarbie. Chyba że aż tak bardzo ci się nie podoba.
- Podoba mi się bardzo - uśmiechnęłam się, odrobinę się cofając.
- Moja królewna - mruknął Conor, pochylając się nade mną. Zanim jednak zdążył mnie pocałować, wyjęłam różdżkę z jego kieszeni i dźgnęłam go nią w brodę.
- Nie chcemy żeby ktoś nas zobaczył, pamiętasz - przypomniałam mu, uśmiechając się pocieszająco.
- No tak. Draco by mnie zabił. - Conor wywrócił oczami i zabrał mi różdżkę. - Na czym to skończyliśmy...
Gdy w końcu wyszliśmy z pokoju, miałam wspaniale spięte włosy i delikatny makijaż, natomiast Conor wyczarował sobie cudowny, czarny smoking z zielonymi akcentami.
- Gotowa na rzeźnię? – zapytał, przystając na ostatniej kondygnacji schodów. – Ostrzegam cię, że tam na dole czekają na ciebie prawdziwie diabelskie stworzenia.
- Obronisz mnie w razie czego? – zachichotałam, podając mu ramie.
- Innej opcji nie ma, moja Wężowa Królewno. – Conor posłał mi naprawdę rozbrajający uśmiech.
Pewnym krokiem ruszyłam na dół, troszkę przerażona wizją poznania całego klanu Malfoy’ów.
- Chcesz ostatniego bucha? – zapytał Conor, stając przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami prowadzącymi do salonu. Klamki były w kształcie głowy węża, zamiast oczu lśniły w nich szmaragdy.
- Możesz dać. – mruknęłam, a mój towarzysz od razu podał mi niedopałek z paczki.
Machinalnie dopaliłam resztkę papierosa która zniknęła gdy została sama końcówka.
- Idziemy – zarządził Conor, popychając drzwi. Nerwy powoli zaczęły mnie opuszczać, zaczęłam się delikatnie uśmiechać i nieco poluźniłam uścisk w którym uczepiłam się Conora.
- Conor, kochaneczku! – zanim zdążyliśmy choćby otworzyć usta, natychmiast dopadła do nas jakaś starsza pani w zielonej sukni wyszywanej milionem cekinów. Na ramionach miała równie błyszczący szal, natomiast na głowie miała ogromny kapelusz z pawimi piórami.
- Witaj, ciociu Cornelio – Conor zmusił się do uśmiechu i ucałował oba policzki kobiety.
- A kto to taki? Twoja narzeczona? – zaskrzeczała podekscytowana ciotka, porywając mnie w ramiona – Tak się cieszę że mogę cię w końcu poznać, złociutka!
- Ciociu, to nie jest moja narzeczona. – Conor wydawał się zażenowany, gdy oboje zdaliśmy sobie sprawę że wszyscy się na nas gapią.
- Nazywam się Hope. Hope Florence. – przedstawiłam się, starając się zdusić głupi chichot.
- I tak bardzo miło nam cię poznać. Chodź kochaniutka, zaraz ci wszystkich przedstawię! – zawołała kobieta i pociągnęła mnie za sobą. Zauważyłam mordującego wzrokiem Dracona, stał obok swojej matki która podejrzanie się uśmiechała. Dalej stał Lucjusz, Blaise i Pansy…
- To jest Mara, cioteczna kuzynka od strony Gerty, bratanicy wuja Kleofasa…. – ciotka Cornelia kluczyła między ludźmi, pokazując mi wszystkich w ekspresowym tempie.
- Ciociu, wydaję mi się że już wystarczy tego przedstawiania – usłyszałam, gdy tylko mijaliśmy Draco. Blondyn szybko pożegnał ciocię i objął mnie ramieniem.
- Hope, skarbie… - zaczął cukierkowym tonem, odciągając mnie nieco od tłumu. Przez cały czas uśmiechał się uroczo do mijanych członków rodziny – Co ty odstawiasz?
- O co ci chodzi? – zapytałam, również się uśmiechając.
- Znikasz z tym kretynem, Salazar wie gdzie się włóczycie i co robicie, a potem jakby nigdy nic zjawiacie się uchachani od ucha do ucha. I co ty masz na sobie? – zapytał, podnosząc czarny naszyjnik.
- To prezent. – mruknęłam, wyjmując mu go z ręki.
- Ach tak. – syknął, odsuwając się ode mnie. – Hope, ja nie wiem co Conor chce osiągnąć, ale masz trzymać się od niego z daleka.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić – powiedziałam, patrząc mu odważnie w oczy.
- Owszem, będę! Conor to zwykły kutas, chce cię zaliczyć i tyle! – zdenerwował się blondyn.
- Nie masz prawa tak o nim mówić Draco! – zawołałam, odsuwając się od niego.
- Mam, bo znam go dużo dłużej od ciebie! To ćpun i kryminalista, nic nie warty dziwkarz!
Zanim zdążyłam pomyśleć nad tym co robię, moja ręka wystrzeliła z prędkością rakiety i z całej siły strzeliłam blondyna w twarz.
- Nie masz żadnego prawa obrażać moich przyjaciół. Będę go bronić, tak jak broniłabym ciebie, i gówno ci do tego! – syknęłam, nie chcąc podnosić głosu, żeby przypadkiem nie zwrócić na nas niepotrzebnej uwagi.
Draco tylko patrzył na mnie z ogniem w oczach, trzymając się za bolące miejsce.
- Załatwimy to po kolacji – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu – Sama się przekonasz kim jest mój kuzynek. – rzucił i pociągnął mnie do stołu.
- Puść mnie – warknęłam, gdy za wszelką cenę chciał mnie posadzić między sobą a Narcyzą.
- Jakiś problem? – wtrącił nagle ktoś stojący za nami. Nie musiałam się nawet odwracać żeby wiedzieć kto to.
- Może ty masz jakiś problem? – zapytał prowokacyjnie Draco, mierząc wściekłym spojrzeniem Conora.
- Uspokój się – rozkazałam, delikatnie odpychając blondyna.
- Hope, jeśli ten bufon ci się naprzykrza, to wystarczy jedno słowo i zrobię z nim porządek – zaoferował Conor, patrząc na mnie z niemym błaganiem. Widziałam w jego oczach jak bardzo chciałby wlać Draco, i wiedziałam że blondyn nie pozostawałby mu dłużny.
- Jesteście jak małe dzieci – powiedziałam zrezygnowana i minęłam obu Malfoyów, nie zaszczycając ich spojrzeniem.
- Pans, mogę tu usiąść? – zapytałam, wciskając się między Blaise’a i ją.
- Jasne. Na twoim miejscu już dawno bym ich zostawiła – uśmiechnęła się, siadając po mojej prawej.
- Hope, w coś ty się wkręciła? – zapytał Blaise, zerkając na dwóch zdenerwowanych chłopaków rwących się do bójki. W tej samej chwili obok nich zjawił się Lucjusz, łapiąc Dracona za mankiet i sadzając między ciotką Muriel i jej wnukiem. Przynajmniej 10 miejsc stąd.
- Nie mam pojęcia. – westchnęłam zrezygnowana – Ale wydaję mi się że to się źle skończy.
- Wydaję mi się że Draco jest po prostu zazdrosny. – powiedziała Pansy. Miała rację.
- Bo jest – zaśmiał się Blaise – I to jak jasna cholera.
- Ja tego nie rozumiem, naprawdę. Conor jakoś może zaakceptować to że się przyjaźnimy, nie robi mi wyrzutów z powodu Draco. – powiedziałam, przykładając palce do skroni. Chciałam żeby ta kolacja już się skończyła, a przecież nawet się nie zaczęła.
- Conor to Conor. Draco sądzi że skoro się całowaliście, to coś między wami jest…
Spuściłam wzrok, modląc się żeby tylko się nie zarumienić. Conor też ma prawo tak sądzić…
Pansy zamilkła, wpatrując się w Blaise’a z niedowierzaniem. Oboje milczeli, najwyraźniej czekając na moją reakcję.
- Hope.. – zaczęła podejrzliwym tonem dziewczyna – Czy ja o czymś nie wiem?
- Może.. – mruknęłam, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- O jasna cholera! – jęknął Blaise, w tej samej chwili co Pansy.
- To był przypadek! – powiedziałam szybko – To nie było specjalnie !
- Hope, jeżeli Draco się o tym dowie.. – Pansy schowała ręce w dłoniach.
- Nie dowie się – powiedziałam szybko, patrząc badawczo na Pansy i Zabiniego.
- Ja mu nie powiem. – rzucił Blaise – Sam się dowie, prędzej czy później.
- Hope, nie chce cię krytykować ani nic, ale nie możesz się nimi tak bawić, do cholery! – zdenerwowała się Pans. Całkowicie rozumiałam jej złość, mnie samą również to nieco dobijało.
Nie potrafiłam tego racjonalnie wytłumaczyć, ale do obu coś czułam. Draco był ze mną od początku roku, bronił mnie przed Potterem, pomagał zawsze gdy go potrzebowałam… A Conor.. Conor po prostu był sobą, zawsze mnie rozśmieszał, potrafił sprawić że byłam szczęśliwa. Rozumiał mnie jak nikt inny. Pewnie, miał wady, ale każdy je ma.
- Pans, wiem… - jęknęłam.
- Nie dołuj jej tak – wtrącił Blaise, broniąc mnie, za co byłam mu wdzięczna.
- Przepraszam. – mruknęła Pansy, odwracając wzrok.
Nagle naszą uwagę zwrócił Lucjusz stojący u szczytu stołu. Obok niego stała Narcyza, w swojej cudownej, renesansowej sukni. Wyglądała jak żywcem wyjęta z XIX wieku.
- Witajcie – zaczęła pogodnym tonem Narcyza – Kolację czas zacząć.
Powiem szczerze, nie tego się spodziewałam. Liczyłam na jakieś przemowy, życzenia świąteczne, jakiś opłatek…
Na stole pojawiły się parujące dania, kurczaki w pomarańczach, kaczki w winie, ryby, galarety… Wszystko, co można było sobie wyobrazić. Nigdy nie widziałam równie suto zastawionego stołu, nawet w Hogwarcie.
Wszyscy zaczęli nakładać sobie różne potrawy, ja natomiast, ku przerażeniu moich sąsiadów, sięgnęłam po wino.
- Hope, nie wiem czy to dobry pomysł – powiedział Blaise, widząc jak duszkiem opróżniam kieliszek.
- Oj daj mi spokój – mruknęłam, popijając drugi kieliszek.
Zanim się zorientowałam, kolacja zmieniła się w popijawę alkoholików. Wiedziałam już po kim Draco odziedziczył zamiłowanie do Ognistej. Prawie wszyscy mężczyźni przy stole byli już zupełnie pijani, jedynie kilku staruszków i ojciec Draco był trzeźwy. Nie widziałam Draco ani Conora, ale pewnie leżeli już gdzieś pod stołem. Kilka kobiet również było podciętych, lecz w większości panie przeniosły się do innej części domu, prawdopodobnie bawialni.
- Kocham cię Pansy – wybełkotałam, odkręcając butelkę Whisky.
- Jesteś napruta gorzej niż wuj Leon. – wymamrotała dziewczyna, zabierając mi szklankę.
- Oddaj – jęknęłam, na co dziewczyna pokręciła głową. Uśmiechnęłam się i przyłożyłam butelkę do ust.
- Sam się z nią użeraj Blaise – usłyszałam i po chwili Pans zniknęła mi z pola widzenia. Kręciło mi się w głowie, zupełnie jakbym była na karuzeli. Wszystko mi się rozmywało.
Nagle poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w pasie i unoszą w powietrze.
- Coni? – wybełkotałam, obejmując kogoś za szyję.
- Tak, królewno – powiedział chłopak, wynosząc mnie z salonu.
- Zatańszmy – czknęłam, przytulając się do niego.
- Nie. – usłyszałam w odpowiedzi i przymknęłam oczy. Gdy je ponownie otworzyłam, leżałam w swoim łóżku, a Conor siedział obok mnie.
- Prześpij się, to może zdążysz na prezenty – uśmiechnął się.
- Coni… - wymamrotałam – Przytul…
Conor posłusznie położył się obok mnie i objął mnie ramieniem. Resztką sił wczołgałam się na niego i ułożyłam się wygodnie na jego piersi.



*Draco*

Rozejrzałem się po salonie, nigdzie nie widziałem Hope. Ani Conora.
- Gdzie ona jest? – zapytałem Blaise’a, siedzącego samotnie przy stole.
- Conor ją wyniósł. Sama by się co najwyżej stoczyła pod stół. – uśmiechnął się cierpko.
- Oczywiście, Conor bohater… - mruknąłem, natychmiast opuszczając salon.
Szybko ruszyłem na górę, prosto do naszego pokoju. Jeżeli Hope tam nie będzie, lub coś będzie nie tak, własnymi rękami wykastruję tego szmaciarza.
Otworzyłem i stanąłem jak wryty. Hope smacznie spała, wtulając się w tą podłą godzinę, która miała czelność bezczelnie ją tulić i głaskać po włosach.
- Wynoś się stąd – wycedziłem, wskazując wyjście. Hope poruszyła się niespokojnie a Conor rzucił mi kpiące spojrzenie.
- Radzę ci się zamknąć, młody – powiedział cicho.
- Wynoś się stąd! – wrzasnąłem, podchodząc do łóżka. Hope otworzyła półprzytomnie oczy i uniosła głowę.
- So się … - wymamrotała cichutko.
- Nic królewno, śpij. – Conor pogładził dziewczynę po głowie, układając ją na łóżku.
Gdy tylko Hope leżała spokojnie na łóżku, chwyciłem gnoja za kołnierz i zerwałem z łóżka. W ciągu kilku sekund wywlokłem go z pokoju.
- Ty pieprzony.. – syknąłem, pchając go na ścianę. Conor jedynie uśmiechnął się bezczelnie.
- Co, zazdrosny? – zaśmiał się – Jesteś tylko pieprzonym arystokratą, dziecinnym paniczykiem!
Krew we mnie zawrzała, całą swoją złość przelałem w jeden, szybki cios prosto w szczękę mojego kuzyna.
- Nawet bić się nie umiesz! – roześmiał się perliście Conor i sam się na mnie rzucił. Usłyszałem trzask, gdy jego pięść rąbnęła mnie w nos, poczułem jak krew spływa mi gorącym strumieniem po ustach.
- Za to ty umiesz tylko to! – wrzasnąłem, wyprowadzając kolejny cios, przed którym mój kuzyn zrobił szybki unik.
- Zwykła ciota z ciebie! – odwrzasnął, pchając mnie na ścianę.
- Ja przynajmniej mam rodziców – syknąłem z niemal namacalnym jadem w głosie. W następnej sekundzie, obraz mi się zamazał, wszystko przysnuła ciemna mgła. Zgiąłem się wpół, wypluwając krew na podłogę. Ten skurwiel uderzył mnie z całej siły w brzuch.
- Jesteś szmatą, Malfoy – Conor splunął na podłogę, tuż obok mnie.
Bezsilnie opadłem na podłogę, próbując złapać oddech.
Nienawidzę tego sukinsyna. Zrobię wszystko co w mojej mocy żeby Hope trzymała się od niego z daleka.


*Hope*

Obudziły mnie jasne promienie słońca, niemal wypalające mi oczy. Naciągnęłam kołdrę na głowę i odwróciłam się na drugi bok.
- Wstawaj w końcu – usłyszałam i poczułam jak ktoś ściąga ze mnie kołdrę.
- Wynocha – jęknęłam, nakrywając się na głowę poduszką.
W głowie szalało mi tornado z grupą rockową w środku – poranku skacowanego, witaj!
- Wstawaj! – krzyknęła Pans i złapała mnie za kostkę, ściągając mnie z łóżka. Cicho krzyknęłam i wylądowałam na tyłku. Spojrzałam na przyjaciółkę z rządzą mordu w oczach.
- Która godzina? – zapytałam, wstając z podłogi.
- 15. Mamy pierwszy dzień świąt, i tylko przez ciebie wszyscy czekają na otwarcie prezentów. – oskarżyła mnie Pans, rzucając we mnie poduszką.
- No już, idę – mruknęłam, zakładając szlafrok.
- Szybciej, szybciej – pospieszała mnie Pansy. – No pośpiesz się!
- Przecież się spieszę! – zawołałam, wybiegając z pokoju.
Wpadłyśmy jak burza do salonu. Stół już zniknął, zastąpiły go sofy i kanapy, które zajmowali najbliżsi członkowie rodziny. Lucjusz i Narcyza siedzieli tuż obok Draco, dalej był też Blaise, wyraźnie zainteresowany wnuczką ciotki Corneli, która również siedziała w salonie. Część rodziny już wróciła do domu.
No i nigdzie nie było Conora.
- Wesołych świąt! – zawołałyśmy z Pans, wciskając się obok Blaise’a.
- Wystarczy takich bez kaca – roześmiał się Zabini – Jak główka, Hope?
- Dobrze, dziękuję – pokazałam chłopakowi język.
- Skoro już jesteśmy wszyscy, pora wziąć się za prezenty! – zawołała pogodnie Narcyza, podchodząc do ogromnej choinki pod którą piętrzyły się prezenty.
- Lucjuszu – powiedziała oficjalnym tonem, podchodząc do męża z ogromnym pudłem owiniętym w srebrny papier.
- Dziękuję, Narcyzo. -  odrzekł, przenosząc prezent za pomocą zaklęcia na stół.
- Blaise, to dla ciebie, od Draco. – kolejny prezent pofrunął w naszą stronę. Była to podłużna, płaska paczka.
- Ciociu, to ode mnie i Lucjusza.
- Draco… Od Hope. – uśmiechnęłam się, gdy na kolanach blondyna wylądowała mała, krwisto czerwona paczka. Byłam ciekawa jak zareaguje.
- Nie musiałaś – mruknął bez entuzjazmu. Ciągle był obrażony za wczoraj.
- Nie otworzysz? – zapytałam nieco urażona, widząc jak odkłada paczkę na bok.
- Później to zrobię – Draco wzruszył obojętnie ramionami, a ja odwróciłam się do niego plecami.
Część prezentów już była rozdana, Pansy dostała ode mnie zaczarowaną podwiązkę, a Blaise magiczną szachownicę z kieliszkami wódki zamiast pionków. Wciąż zastanawiałam się gdzie jest Conor.
- Hope, cukiereczku! To dla ciebie – zawołała Narcyza, wysyłając w moją stronę największą paczkę która była za choinką. Miała prawie półtora metra szerokości i niemal dwa metry wysokości.
- Dostałam trumnę? – zapytałam podejrzliwie, podchodząc do mojego prezentu. Nie było żadnej karteczki od kogo, jedynie srebrny napis Hope  na czarnym, lśniącym... drewnie?
- No otwórz ! – popędzała mnie podekscytowana Pansy.
Przez głowę przemknęła mi myśl że to Conor zapakowany do ogromnego pudełka… W każdym razie to wyjaśniałoby jego nieobecność, jakkolwiek absurdalny to pomysł.
- No już – mruknęłam, starając się podważyć wieko. W końcu zrezygnowana wyciągnęłam różdżkę i wysłałam ogromną płytę w kąt pokoju. W środku prezent wyglądał równie tajemniczo co z zewnątrz, bo znalazłam tylko czarne drzwi otwierane za pomocą jakiegoś dziwnego mechanizmu. W samym środku, na złączeniu dwóch pięknie zdobionych skrzydeł, był mały, okrągły otwór, prawdopodobnie miejsce na klucz.
- I co teraz? – zapytałam, gdy wszystkie zaklęcia odbiły się od zamka nawet go nie ruszając.
- Nie masz klucza? Ktoś musiałby być idiotą dając ci prezent zapakowany na klucz którego nie masz. – powiedziała Pansy, podchodząc do mnie.
- Wsadź palec, może się otworzy – zaproponował Blaise. Posłusznie spróbowałam, wiedząc że to nic nie da. To by było stanowczo za proste.
- A może wsadź tam galeona? – nasz uroczy blondynek raczył się włączyć do rozmowy.
- Otwór jest za mały, nie zmieści się – powiedziałam po szybkich oględzinach.
- Wiem ! – krzyknęła nagle Pansy, wyciągając różdżkę – Accio wisiorek Hope!
W jej ręce niemal natychmiast pojawił się mój czarny medalion, który wyciągnęła w moją stronę.
- Na bank zadziała – cieszyła się jak dziecko, gdy w końcu wzięłam od niej łańcuszek.
Spojrzałam na czarny kamień. Mógł pasować.
Powoli przyłożyłam medalion do zamka, pasował jak ulał. Delikatnie wsunęłam go dalej, coś szczęknęło i nagle pęki róż którymi było pokryte zabezpieczenie zaczęły się wić w różne strony, aż w końcu zupełnie zniknęły, w tej samej chwili co wieko i pudło. W ostatniej chwili wyciągnęłam naszyjnik, inaczej pewnie też by zniknął.
- Lustro? Dostałaś lustro? – zdziwiła się Pansy, przyglądając się podarunkowi. Faktycznie było to lustro, w cudownej czarnej ramie w takie same róże jak te na zamku.
- Najwidoczniej. – przytaknęłam, uważnie wpatrując się w taflę lustra.
Nagle Pansy wrzasnęła, odskakując od lustra jak poparzona.
- Co jest? – Draco nagle znalazł się tuż obok niej.
- T-to… To lustro.. – wyjąkała przerażona. Miała oczy wielkości galeonów, była niemal biała na twarzy.
- Co z nim? – dopytywał Draco nagle zainteresowany – Hope, odsuń się od tego.
Ostrożnie zrobiłam krok w tył, wciąż wpatrując się w swoje odbicie.
- To… To pokazało ciebie.. – głos jej się załamywał, gdy ponownie spojrzała na zwierciadło.
- Jestem taki straszny? – zapytał z ulgą w głosie. Pansy pokręciła przecząco głową.
- Nie rozumiesz… Wyglądałeś… inaczej. Koszmarnie. – Dziewczyna zaczęła gestykulować, nie mogąc znaleźć słów do opisania tego co zobaczyła. Ja oprócz naszego odbicia nic nie widzę…
- Coś ci się musiało przewidzieć. – mruknął Draco, stając bliżej, prawie obok mnie.
Pokaż mi, pomyślałam, świdrując wzrokiem własne odbicie.
Zakryłam usta dłonią, widząc jak obraz zaczyna się zmieniać, zanikać. Najwidoczniej nikt inny tego nie widział, bo Draco patrzył na mnie jak na wariatkę, tak jak reszta zgromadzonych w salonie. Powoli ruszyłam w stronę lustra, aż stanęłam tuż przed nim. Obraz rozmazywał się coraz bardziej, aż w końcu zamienił się w matową plamę a moja dłoń odruchowo uniosła się do góry. Opuszkiem palca przejechałam po chłodnej powierzchni lustra, nie mogąc do końca uwierzyć w to co widzę. Mój palec zostawił wyraźny ślad, zupełnie jakby lustro zaparowało.
Szybko przejechałam dłonią po zwierciadle, aż w końcu pojawił się obraz.
Obraz w niczym nie przypominający salonu ani moich towarzyszy. Obraz, który sprawił że łzy napłynęły mi do oczu a ciałem zaczęły wstrząsać niemal spazmatyczne dreszcze.
Obraz, który miałam zapamiętać do końca życia.

                                                                

                                                                             ~*~

No, co myślicie? Jak dla mnie rozdział okej, krótki ( 8 stron A4 ) ale treść całkiem mi się podoba. Zgadujcie, co zobaczyła w lustrze?
Ogólnie to mam niezły czas, już drugi rozdział w tym miesiącu xD A będzie jeszcze 18 jak się wyrobię ^^ Postanowiłam że rozdziały będę dodawała w tym samym czasie na obu blogach, więc dwa tygodnie na dwa rozdziały to chyba dobry czas.

                                  CZYTAM / DOCENIAM = KOMENTUJĘ


No i wchodźcie na drugiego bloga J

                                               http://www.brooklyn-wild.blogspot.com/

Kocham was =3


8 komentarzy:

  1. Co to ma znaczyć?! Kończysz w TAKIM momencie?! Takie emocje! *-*
    Hope przypomina mi trochę Elenę Gilbert z 'Pamiętników Wampirów'. Kocha/czuje coś do dwóch cudownych facetów i nie potrafi racjonalnie myśleć, kiedy jest obok nich. No i oczywiście nie potrafi wybrać, bo jak wybierze jednego, straci drugiego. A jak będzie z jednym, to nadal będzie kochać też tego drugiego! Kocham takie wątki! <3
    Ciekawy pomysł z wym wisiorkiem i lustrem. Ciekawi mnie na jakiej zasadzie działa to lustro. Czyżby pokazywało, czego najbardziej boi się osoba, która patrzy w zwierciadło? *.*
    Kochana! Rozdział przecudny :*
    Czekam na kolejny i zapraszam do mnie. Dzisiaj powinien ukazać się rozdział 8 :)
    Pozdrawiam i życzę duuuużo weny! <3
    Twoja Eveneth.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehhh kompletnie nie wiem co napisać.
    No jak zawsze mi sie podoba. Końcówka w napieciu, jejku ciekawi mnie co ona tam zobaczyla w tym lustrze. Gdzie Conor? I ten naszyjnik... kurde on coś tu kręci...
    Denerwujacy Draco, no jest zazdrosny i to rozumiem ale bez jaj. Bić sie ciota nie umie.
    Kocham po prostu everything i sorka za jakies bledy czy cos ale jestem leniwa i chora tak przy okazji chociaz to cie w sumie nie interesuje xd
    Czekam juz oczywiscie na cd
    No.

    OdpowiedzUsuń
  3. Notka genialna, ale.... strasznie smutna ta Wigilia! Phi, phi- kurczaki, kaczki... Komu to potrzebne? XD Hope, Hope- boska Hope..
    I Draco, taki zadziorny!! Cud miód i orzeszki!
    U mnie nowy rozdzia, a i ty masz szybko pisać!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję za Twój komentarz,
    Twój blog widziałam już wcześniej, jeszcze w tamtym roku, gdy sama nie miałam bloga, ale potem jakoś tak wyszło, że nie przeczytałam ostatnich rozdziałów. Musiałam sobie przypomnieć tych kilka pierwszych bo już zapomniałam co i jak
    fajnie, że wprowadziłaś nową postać Hope jest świetnym scaleniem, połączeniem do Draco i reszty.
    Harry jako zapatrzony w siebie "wybraniec" jest super pokazany
    dwóch facetów i ona jedna, obaj ją kochają i ona ich. to nie jest może najtrudniejszy temat do opisania, ale na pewno trzeba mieć dobrą wenę i natchnienie żeby to pisać.
    Mam nadzieję, że każdy następny rozdział będzie tak samo cudowny
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. GRATULUJE! twój blog został nominowany do Liebster Award! więcej informacji tutaj http://i-got-my-eyes-on-you.blogspot.com/2014/02/liebster-award.html (ta nominacja z 27 marca) pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Twoje całe opowiadanie przeczytałam w około 40 minut! :) Wciągnęłam się! A teraz koniec w takim momencie?! :) No nie wytrzymam! Jestem bardzo niecierpliwa, więc proszę dodaj jak najszybciej! <3 I oczywiście weny życzę!
    Justyna

    OdpowiedzUsuń