Witajcie.... Dziś zamiast rozdziału - miniaturka. Musiałam ją napisać, po prostu musiałam. Mam ogromną nadzieję że się wam spodoba, naprawdę. No i co sądzicie o nowym wyglądzie bloga? Lepszy ten czy poprzedni? Jeżeli poprzedni bardziej wam odpowiada, zmienię. Jest to miniaturka pisana z perspektywy Hermiony, zupełnie innej niż ta z kanonu. Nie do końca opisałam wszystko tak jak miałam zamiar, ale po prostu nie miałam siły... Wybaczcie mi, proszę.
Dedykacja:
Jednej jedynej osobie która znała moją duszę na wylot, rozumiała mnie bez słów i zawsze sprawiała że moje serce biło mocniej i pewniej.
9 luty 2013
Drogi pamiętniku,
Nie radzę sobię. Mam już dość wszystkiego, całe te bagno mnie przytłacza. Mam dość bycia tą gorszą, tą biedną i głupią.
Nigdzie nie ma dla mnie miejsca. W świecie czarodziei jestem tylko szlamą, w świecie moich rodziców jestem dziwadłem. To chyba boli bardziej niż bycie szlamą... Moi rodzice kazali mi nie wracać na ferie do domu. Nawet nie chcę... Nie chcę widzieć tych pogardliwych spojrzeń i uwag... Od własnych rodziców...
24 luty 2013
Drogi pamiętniku,
Ferie spędziłam w domu.
Rodzice się rozwodzą, tata się wyprowadził tego dnia którego przyjechałam.
Powiedział że nie ma zamiaru mieszkać z opętanym dzieckiem. Że nie jestem jego córką.
Całe ferie spędziłam w pokoju, nie wychodziłam prawie w ogóle. Nie chciałam patrzeć na pustkę którą po sobie zostawił. A mama... kazała mi si wynosić, powiedziała że to przeze mnie się rozstała z ojcem.
Nie mam siły nic więcej pisać...
10 marca 2013
Drogi pamiętniku,
Dzisiejszy dzień był okropny... Przyszła sowa od mamy, napisała że Brad ( jej nowy chłopak ) ma się o mnie nie dowiedzieć, że jestem już pełnoletnia i nie musi mnie utrzymywać. A wczoraj doszły wszystkie rzeczy które jeszcze zostawiłam w domu.
Wiesz jakie to uczucie być sierotą, mimo że masz rodziców?
Nie da się tego opisać... I nie wytrzymałam. Uciekłam z ostatniej lekcji, akurat z eliksirów i zamknęłam się w łazience prefektów.
I wtedy to zrobiłam. Nie chciałam. Ale dało mi to ulgę... Zupełnie jakby we krwi która spływała po mojej ręce zamknięte były wszystkie problemy... Inaczej tego nie opiszę... Wiedziałam że to w jakiś sposób złe, ale to było tak cudowne uczucie... Ten ból, jako ostatnia rzecz na świecie nad którą mam kontrolę, jedyna rzecz która jest rzeczywista...
28 marzec 2013
Drogi pamiętniku,
Moje ręce wcale nie wyglądają jak moje ręce. Ja sama ich nie poznaje.
Są całe pokryte cienkimi lub grubymi kreskami, niektóre są jeszcze czerwone, inne ledwie widoczne. A mimo to, nie nienawidzę ich, o nie. W jakiś sposób pokochałam te blizny. Dają mi poczucie bezpieczeństwa, każda cięta linia to jedno przeżycie, jedna obelga, jedna łza która wsiąkła w poduszkę...
Mam dość. Definitywnie.
Żegnaj, pamiętniku.
14 kwietnia 2013
Drogi pamiętniku,
Z moich ambitnych planów niewiele wyszło. Byłam już w łazience prefektów ( to moje ulubione miejsce ), miałam ze sobą żyletkę która wyczarowałam jakiś czas temu.. Byłam pewna tego co chcę zrobić...
Prawie mi się udało, lecz ktoś śmiał mi przerwać. Ktoś śmiał wejść do mojego azylu akurat teraz.
Zaczęłam już powoli tracić przytomność, gdy drzwi od mojej kabiny nagle wyleciały z zawiasów i wylądowały po drugiej stronie łazienki.
- Ty kretynko ! - wrzasnął jakiś chłopak, kucając przy mnie i łapiąc mnie za nadgarstki, próbując zatamować krwawienie. Próbowałam wyrwać mu swoje ręce, ale zamiast tego straciłam przytomność.
Zgadnij, w czyjej sypialni się obudziłam. Tak, dokładnie, Malfoya.
Gdy zauważył że się obudziłam, o dziwo nie wyzywał mnie od szlam, tylko usiadł obok mnie i tylko patrzył na moje ręce.
- Dlaczego? - zapytał w końcu, przerywając przygnębiającą, niemal grobową ciszę. Wtedy coś we mnie pękło, zaczęłam mu opowiadać wszystko co mi leżało na sercu. A on słuchał, nie przerywał mi, nie śmiał się, po prostu słuchał. Gdy skończyłam, on... mnie przytulił. Tulił mnie do siebie, a ja czułam się jak małe dziecko, gdy tak mną kołysał. Wspomnienia z dzieciństwa wróciły, piękne czasy gdy ja leżałam w łóżku a rodzice leżeli po bokach i czytaliśmy bajki.. Święta u dziadków, rodzina...
To wszystko prysło jak bańka mydlana, gdy tylko skończyłam 10 lat. Rodzice zaczęli się kłócić, obwiniać jedno drugie o to co się ze mną dzieję. O to że ich dziecko jest... dziwadłem. Odmieńcem.
Zanim się zorientowałam, zaczęłam płakać. Zbyt długo to w sobie dusiłam.
26 maja 2013
Drogi pamiętniku,
Zaprzyjaźniłam się z Draco. Tak naprawdę. Od czasu tego incydentu w łazience, zmienił się nie do poznania. Traktuje mnie nie tylko jak kogoś równego sobie... Traktuje mnie jak siostrę.
Bez niego, bez tych godzinnych rozmów i spacerów, chyba bym zwariowała. On.. On potrafi sprawić że się uśmiecham. Obiecałam mu że już nigdy się nie potnę, i nie zrobię tego tylko ze względu na niego.
Gdy nie rozmawiam z nim przez pare godzin, zaczynam tęsknić, potrzebuję go jak powietrza. Potrzebuję jego ciepłych ramion w których zawsze znajdywałam ukojenie, spokój.
Cała szkoła niemal oszalała, gdy dzień po mojej rozmowie z Draco, pojawiłam się razem z nim na pierwszej lekcji i ze mną usiadł. Od tamtej pory z jego ust ani razu nie padło słowo "szlama", teraz z dnia na dzień wymyśla mi coraz słodsze przezwiska. Dzisiaj zostałam "królewną".
Czy naprawdę to możliwe że teraz już wszystko będzie dobrze? Że naprawdę będzie dobrze?
11 czerwca 2013
Drogi pamiętniku,
Dziś... Dziś odbyłam chyba najbardziej niesamowitą rozmowę z Draco w całym moim życiu.
Byłam u niego wieczorem, gdy ten nagle mnie przytulił i wcale nie miał zamiaru mnie puścić.
- Hermiona... - zaczął powoli, patrząc na mnie z niepewnością - Kim ja dla ciebie jestem?
- Najlepszym przyjacielem na świecie - odpowiedziałam, wkładając w te słowa całe serce.
- Tylko? - dopytywał, świdrując mnie wzrokiem.
- Ja... Nie... - wyszeptałam, czując rumieńce na twarzy. Draco patrzył na mnie jakby chciał przewiercić mnie na wylot, odczytać moje myśli.
Potem... Nachylił się nade mną i mnie pocałował.
Pocałował mnie.
Nie umiem opisać szczęścia jakie wtedy czułam, wtedy po prostu... wybuchły we mnie miliony słońc. Mogłabym przenosić góry, gdyby tylko on tego zapragnął.
Już od pewnego czasu zdawałam sobie sprawę że coś do niego czuję, ale nawet w najpiękniejszych snach nie przypuszczałam że on to odwzajemnia.
Do tej pory się przytulaliśmy, trzymaliśmy za ręce, mieliśmy tematy naprawdę typowe tylko dla par, ale to wszystko było dla nas tak naturalne... nawet się nie zastanawialiśmy nad tym.
A nasz pocałunek trwał jeszcze długo potem... Aż w końcu zasnęliśmy, wtuleni w siebie.
14 lipca 2013
Drogi pamiętniku,
Nie mogę uwierzyć że naprawdę to koniec Hogwartu. Że we wrześniu już tam nie wrócę, nie zobaczę więcej tych wszystkich twarzy na peronie 9 i 3/4...
Na razie wynajmuję mieszkanie w centrum Londynu, z oszczędności które mi zostały. Draco upierał się żeby się do niego wprowadziła, ale na razie jeszcze nie chcę. Mimo to i tak całe dnie spędzamy razem.
Kocham go, i wiem że on również mnie kocha. Modlę się żeby zostało tak na zawsze.
17 sierpnia 2013
Drogi pamiętniku,
Pokłóciłam się z Draco. Bardzo... Od trzech dni nie mam z nim kontaktu, lecz dopiero teraz jestem w stanie napisać kilka zdań bez histerycznego płaczu.
To chyba nasz koniec. Powiedział że mnie nie chce...
I złamałam daną mu obietnicę, znów to zrobiłam... Tym razem z wściekłości i żalu... Bo to wszystko moja wina...
Nie dam rady napisać nic więcej.
4 września 2013
Drogi pamiętniku,
Draco zniknął z mojego życia.
Zabrał mi wszystko, co mi dał. Wszystko.
Nadzieję, wiarę, miłość...
Nie umiem się z tym pogodzić, nie po tym co razem przeszliśmy...
W głowie huczą mi jego obietnice... " Na zawsze razem, choćby nie wiem co, słyszysz kochanie?"
" Nic nas nie rozdzieli, Miona. Nikomu na to nie pozwolę. "
10 września 2013
Drogi pamiętniku,
Wciąż żadnej wiadomości od Draco.
Ale to nic.
Nic już nie ma znaczenia.
Nic już nie czuję, jestem wyzuta ze wszystkich emocji. Nawet już nie płaczę.
On i tylko on zostanie w moim sercu na zawsze.
16 września 2013
Drogi pamiętniku,
Dziś w Proroku na pierwszej okładce było zdjęcie Draco.
Draco i Astorii.
Całujących się.
Przepraszam.
To zbyt wiele... To po prostu za dużo... Nie mogę, nie umiem, nie chcę tak żyć... Nie ze świadomością że straciłam jedyną osobę na ziemi która... była dla mnie wszystkim.
~*~
Hermiona Granger nie żyje!
Hermiona Jean Granger, została znaleziona w swoim Londyńskim mieszkaniu
w dniu 18 września, przez swojego ukochanego, D. Malfoya.
Nasza reporterka, Rita Skeeter, zdołała dowiedzieć się nieco więcej na temat tragedii.
"Draco pojechał do Hermiony, byli pokłóceni i chciał to naprawić. Miona mu nie
otwierała, więc sam otworzył drzwi... Była w łazience... To takie straszne...
Draco nie może się z tym pogodzić..." - opowiada przyjaciel młodego Malfoya.
Na razie nie mamy kontaktu z Draconem, nie znamy dokładnych przyczyn tej tragedii.
Udało nam się ustalić, że potomek Lucjusza Malfoya, od kilku dni nie opuszcza sypialni
w Malfoy Manor. " Nigdy nie widziałem go w takim stanie... On naprawdę ją kochał, zrobiłby dla niej wszystko.. To się nie powinno tak skończyć " - komentuje nasz informator.
Czy Draco ma coś wspólnego ze śmiercią Panny Granger? A może to nie był przypadek?
Będziemy informować was na bieżąco!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
http://brooklyn-wild.blogspot.com/
zapraszam :)
piątek, 28 marca 2014
piątek, 21 marca 2014
Rozdział 17
Bez słowa odsunęłam się od Conora, gdy tylko wylądowaliśmy na ziemi.
Starałam się nie myśleć o tym co zaszło na miotle, za wszelką cenę nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli.
- Hope... Ja rozumiem. - powiedział Conor, splatając nasze palce razem. Miał dużą i silną dłoń, jego dotyk... uspokajał.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością, nie mogąc nawet uwierzyć że to dzieję się naprawdę.
- Conor, nie chcę żeby dzisiaj coś poszło nie tak. Jest wigilia...
- Hej, słoneczko, rozchmurz się - uśmiechnął się Conor i wyjął z kieszeni papierosy. - Zapal skarbie.
- Ej, to są moje! - zauważyłam, pokazując mu różowego skręta.
- Fakt - zachichotał Conor, odpalając jednego. - Zrobię ci nowe, obiecuję.
- Trzymam za słowo - mruknęłam, ściskając w ustach papierosa i odpalając go moją ukochaną zapalniczką.
Poczułam natychmiastową ulgę, gdy dym podrażnił mi gardło. Spojrzałam na Conora i wypuściłam dym z ust, patrząc na niego z uśmiechem.
- A tak umiesz? - zachichotał chłopak i zaczął robić kółka z dymu.
- A umiem - zaczęłam się cicho śmiać i również wypuściłam kilka kółek. - A tak? - nabrałam dymu w płuca i wypuściłam go nosem.
- Popisujesz się - roześmiał się Conor i objął mnie ramieniem, prowadząc w stronę domu.
- Może - potwierdziłam, szturchając go w bok i również go obejmując.
- Gdzie wyście byli?! - wrzasnął Draco, stając przed nami w garniaku. - Nie ma was od dwóch godzin!
- Hej, spokojnie, Dracuś. - rzuciłam, mijając go w drzwiach. Chichotałam jak wariatka, tak samo jak Conor.
- Właśnie, DRACUŚ! - roześmiał się chłopak i oparł się nonszalancko o ścianę.
- Och, już wróciliście! - odwróciłam się w stronę zatroskanej matki Dracona. - Biegnijcie się przebrać!
- Chodź, królewno! Uratuję cię przed potwornym smokiem! - wrzasnął Conor i porwał mnie na ręce, wywołując tym samym kolejną salwę śmiechu. Pędziliśmy na górę, aż w końcu Conor wpadł do mojej tymczasowej sypialni i rzucił się ze mną na łóżko.
- Przestań! - zawyłam, gdy Conor zaczął mnie łaskotać, doprowadzając mnie tym do łez.
- Ale tylko dlatego że za chwilę będzie tu cała rodzina - mruknął, ściągając mnie z łóżka i prowadząc do szafy.
- Zaraz coś tu znajdziemy - rzucił, otwierając szafę. Była pusta.
- Idealna! - krzyknął, wyjmując z szafy wieszak. Roześmiałam się jeszcze bardziej, gdy Conor przyłożył do mnie wieszak - Będzie leżeć idealnie!
Zanim się zorientowałam, Conor wyciągnął różdżkę i zaczął nią wymachiwać przed wieszakiem.
- Jak ci się podoba? - zapytał, rozkładając zieloną sukienkę w całej jej okazałości. Kolejne machnięcie - sukienka już była na mnie. Leżała idealnie. Była bez rękawów, miała dekolt w kształcie serca, sięgała mi nieco nad kolano. Była prosta, i to chyba był jej największy atut.
- Co teraz... Buty! - Conor ponownie zamachał nade mną różdżką i na moich nogach nagle pojawiły się niebotycznie wysokie, czarne szpilki. Zmiana obuwia z trampek na szpilki była na tyle nagła, że gdyby nie szybka reakcja Conora, wylądowałabym na tyłku.
- Jeszcze tylko... - mamrotał sobie pod nosem, kręcąc się dookoła mnie i machając różdżką.
Po chwili w jego ręku spoczęło czarne pudełko.
Conor stanął przede mną i otworzył szkatułkę. Na czarnym aksamicie leżał okrągły wisiorek, czarny kamień na srebrnym łańcuszku. Był przepiękny.
- To akurat był naszyjnik mojej mamy. Dostała go od ojca na 10 rocznicę ślubu. To kamień z północnego nieba. O północy zaczyna lśnić, zupełnie jakby w środku były gwiazdy.
- Nie mogę go przyjąć, Conor, naprawdę... - zamilkłam, gdy chłopak zapiął mi go na szyi.
- Ja już go raczej nie założę. - uśmiechnął się, poprawiając mi włosy.
- Dziękuję. Jest prześliczny. - powiedziałam wzruszona, czując jak oczy zaczynają mnie piec.
- Hej, tylko się nie rozklejaj - Conor szybko przyciągnął mnie do siebie. Objęłam go za szyję, wtulając się w niego tak mocno jak tylko mogłam.
- No już, kwiatuszku. Nie masz powodu do płaczu skarbie. Chyba że aż tak bardzo ci się nie podoba.
- Podoba mi się bardzo - uśmiechnęłam się, odrobinę się cofając.
- Moja królewna - mruknął Conor, pochylając się nade mną. Zanim jednak zdążył mnie pocałować, wyjęłam różdżkę z jego kieszeni i dźgnęłam go nią w brodę.
- Nie chcemy żeby ktoś nas zobaczył, pamiętasz - przypomniałam mu, uśmiechając się pocieszająco.
- No tak. Draco by mnie zabił. - Conor wywrócił oczami i zabrał mi różdżkę. - Na czym to skończyliśmy...
Gdy w końcu wyszliśmy z pokoju, miałam wspaniale spięte włosy i delikatny makijaż, natomiast Conor wyczarował sobie cudowny, czarny smoking z zielonymi akcentami.
- Gotowa na rzeźnię? – zapytał, przystając na ostatniej kondygnacji schodów. – Ostrzegam cię, że tam na dole czekają na ciebie prawdziwie diabelskie stworzenia.
- Obronisz mnie w razie czego? – zachichotałam, podając mu ramie.
- Innej opcji nie ma, moja Wężowa Królewno. – Conor posłał mi naprawdę rozbrajający uśmiech.
Pewnym krokiem ruszyłam na dół, troszkę przerażona wizją poznania całego klanu Malfoy’ów.
- Chcesz ostatniego bucha? – zapytał Conor, stając przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami prowadzącymi do salonu. Klamki były w kształcie głowy węża, zamiast oczu lśniły w nich szmaragdy.
- Możesz dać. – mruknęłam, a mój towarzysz od razu podał mi niedopałek z paczki.
Machinalnie dopaliłam resztkę papierosa która zniknęła gdy została sama końcówka.
- Idziemy – zarządził Conor, popychając drzwi. Nerwy powoli zaczęły mnie opuszczać, zaczęłam się delikatnie uśmiechać i nieco poluźniłam uścisk w którym uczepiłam się Conora.
- Conor, kochaneczku! – zanim zdążyliśmy choćby otworzyć usta, natychmiast dopadła do nas jakaś starsza pani w zielonej sukni wyszywanej milionem cekinów. Na ramionach miała równie błyszczący szal, natomiast na głowie miała ogromny kapelusz z pawimi piórami.
- Witaj, ciociu Cornelio – Conor zmusił się do uśmiechu i ucałował oba policzki kobiety.
- A kto to taki? Twoja narzeczona? – zaskrzeczała podekscytowana ciotka, porywając mnie w ramiona – Tak się cieszę że mogę cię w końcu poznać, złociutka!
- Ciociu, to nie jest moja narzeczona. – Conor wydawał się zażenowany, gdy oboje zdaliśmy sobie sprawę że wszyscy się na nas gapią.
- Nazywam się Hope. Hope Florence. – przedstawiłam się, starając się zdusić głupi chichot.
- I tak bardzo miło nam cię poznać. Chodź kochaniutka, zaraz ci wszystkich przedstawię! – zawołała kobieta i pociągnęła mnie za sobą. Zauważyłam mordującego wzrokiem Dracona, stał obok swojej matki która podejrzanie się uśmiechała. Dalej stał Lucjusz, Blaise i Pansy…
- To jest Mara, cioteczna kuzynka od strony Gerty, bratanicy wuja Kleofasa…. – ciotka Cornelia kluczyła między ludźmi, pokazując mi wszystkich w ekspresowym tempie.
- Ciociu, wydaję mi się że już wystarczy tego przedstawiania – usłyszałam, gdy tylko mijaliśmy Draco. Blondyn szybko pożegnał ciocię i objął mnie ramieniem.
- Hope, skarbie… - zaczął cukierkowym tonem, odciągając mnie nieco od tłumu. Przez cały czas uśmiechał się uroczo do mijanych członków rodziny – Co ty odstawiasz?
- O co ci chodzi? – zapytałam, również się uśmiechając.
- Znikasz z tym kretynem, Salazar wie gdzie się włóczycie i co robicie, a potem jakby nigdy nic zjawiacie się uchachani od ucha do ucha. I co ty masz na sobie? – zapytał, podnosząc czarny naszyjnik.
- To prezent. – mruknęłam, wyjmując mu go z ręki.
- Ach tak. – syknął, odsuwając się ode mnie. – Hope, ja nie wiem co Conor chce osiągnąć, ale masz trzymać się od niego z daleka.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić – powiedziałam, patrząc mu odważnie w oczy.
- Owszem, będę! Conor to zwykły kutas, chce cię zaliczyć i tyle! – zdenerwował się blondyn.
- Nie masz prawa tak o nim mówić Draco! – zawołałam, odsuwając się od niego.
- Mam, bo znam go dużo dłużej od ciebie! To ćpun i kryminalista, nic nie warty dziwkarz!
Zanim zdążyłam pomyśleć nad tym co robię, moja ręka wystrzeliła z prędkością rakiety i z całej siły strzeliłam blondyna w twarz.
- Nie masz żadnego prawa obrażać moich przyjaciół. Będę go bronić, tak jak broniłabym ciebie, i gówno ci do tego! – syknęłam, nie chcąc podnosić głosu, żeby przypadkiem nie zwrócić na nas niepotrzebnej uwagi.
Draco tylko patrzył na mnie z ogniem w oczach, trzymając się za bolące miejsce.
- Załatwimy to po kolacji – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu – Sama się przekonasz kim jest mój kuzynek. – rzucił i pociągnął mnie do stołu.
- Puść mnie – warknęłam, gdy za wszelką cenę chciał mnie posadzić między sobą a Narcyzą.
- Jakiś problem? – wtrącił nagle ktoś stojący za nami. Nie musiałam się nawet odwracać żeby wiedzieć kto to.
- Może ty masz jakiś problem? – zapytał prowokacyjnie Draco, mierząc wściekłym spojrzeniem Conora.
- Uspokój się – rozkazałam, delikatnie odpychając blondyna.
- Hope, jeśli ten bufon ci się naprzykrza, to wystarczy jedno słowo i zrobię z nim porządek – zaoferował Conor, patrząc na mnie z niemym błaganiem. Widziałam w jego oczach jak bardzo chciałby wlać Draco, i wiedziałam że blondyn nie pozostawałby mu dłużny.
- Jesteście jak małe dzieci – powiedziałam zrezygnowana i minęłam obu Malfoyów, nie zaszczycając ich spojrzeniem.
- Pans, mogę tu usiąść? – zapytałam, wciskając się między Blaise’a i ją.
- Jasne. Na twoim miejscu już dawno bym ich zostawiła – uśmiechnęła się, siadając po mojej prawej.
- Hope, w coś ty się wkręciła? – zapytał Blaise, zerkając na dwóch zdenerwowanych chłopaków rwących się do bójki. W tej samej chwili obok nich zjawił się Lucjusz, łapiąc Dracona za mankiet i sadzając między ciotką Muriel i jej wnukiem. Przynajmniej 10 miejsc stąd.
- Nie mam pojęcia. – westchnęłam zrezygnowana – Ale wydaję mi się że to się źle skończy.
- Wydaję mi się że Draco jest po prostu zazdrosny. – powiedziała Pansy. Miała rację.
- Bo jest – zaśmiał się Blaise – I to jak jasna cholera.
- Ja tego nie rozumiem, naprawdę. Conor jakoś może zaakceptować to że się przyjaźnimy, nie robi mi wyrzutów z powodu Draco. – powiedziałam, przykładając palce do skroni. Chciałam żeby ta kolacja już się skończyła, a przecież nawet się nie zaczęła.
- Conor to Conor. Draco sądzi że skoro się całowaliście, to coś między wami jest…
Spuściłam wzrok, modląc się żeby tylko się nie zarumienić. Conor też ma prawo tak sądzić…
Pansy zamilkła, wpatrując się w Blaise’a z niedowierzaniem. Oboje milczeli, najwyraźniej czekając na moją reakcję.
- Hope.. – zaczęła podejrzliwym tonem dziewczyna – Czy ja o czymś nie wiem?
- Może.. – mruknęłam, rumieniąc się jeszcze bardziej.
- O jasna cholera! – jęknął Blaise, w tej samej chwili co Pansy.
- To był przypadek! – powiedziałam szybko – To nie było specjalnie !
- Hope, jeżeli Draco się o tym dowie.. – Pansy schowała ręce w dłoniach.
- Nie dowie się – powiedziałam szybko, patrząc badawczo na Pansy i Zabiniego.
- Ja mu nie powiem. – rzucił Blaise – Sam się dowie, prędzej czy później.
- Hope, nie chce cię krytykować ani nic, ale nie możesz się nimi tak bawić, do cholery! – zdenerwowała się Pans. Całkowicie rozumiałam jej złość, mnie samą również to nieco dobijało.
Nie potrafiłam tego racjonalnie wytłumaczyć, ale do obu coś czułam. Draco był ze mną od początku roku, bronił mnie przed Potterem, pomagał zawsze gdy go potrzebowałam… A Conor.. Conor po prostu był sobą, zawsze mnie rozśmieszał, potrafił sprawić że byłam szczęśliwa. Rozumiał mnie jak nikt inny. Pewnie, miał wady, ale każdy je ma.
- Pans, wiem… - jęknęłam.
- Nie dołuj jej tak – wtrącił Blaise, broniąc mnie, za co byłam mu wdzięczna.
- Przepraszam. – mruknęła Pansy, odwracając wzrok.
Nagle naszą uwagę zwrócił Lucjusz stojący u szczytu stołu. Obok niego stała Narcyza, w swojej cudownej, renesansowej sukni. Wyglądała jak żywcem wyjęta z XIX wieku.
- Witajcie – zaczęła pogodnym tonem Narcyza – Kolację czas zacząć.
Powiem szczerze, nie tego się spodziewałam. Liczyłam na jakieś przemowy, życzenia świąteczne, jakiś opłatek…
Na stole pojawiły się parujące dania, kurczaki w pomarańczach, kaczki w winie, ryby, galarety… Wszystko, co można było sobie wyobrazić. Nigdy nie widziałam równie suto zastawionego stołu, nawet w Hogwarcie.
Wszyscy zaczęli nakładać sobie różne potrawy, ja natomiast, ku przerażeniu moich sąsiadów, sięgnęłam po wino.
- Hope, nie wiem czy to dobry pomysł – powiedział Blaise, widząc jak duszkiem opróżniam kieliszek.
- Oj daj mi spokój – mruknęłam, popijając drugi kieliszek.
Zanim się zorientowałam, kolacja zmieniła się w popijawę alkoholików. Wiedziałam już po kim Draco odziedziczył zamiłowanie do Ognistej. Prawie wszyscy mężczyźni przy stole byli już zupełnie pijani, jedynie kilku staruszków i ojciec Draco był trzeźwy. Nie widziałam Draco ani Conora, ale pewnie leżeli już gdzieś pod stołem. Kilka kobiet również było podciętych, lecz w większości panie przeniosły się do innej części domu, prawdopodobnie bawialni.
- Kocham cię Pansy – wybełkotałam, odkręcając butelkę Whisky.
- Jesteś napruta gorzej niż wuj Leon. – wymamrotała dziewczyna, zabierając mi szklankę.
- Oddaj – jęknęłam, na co dziewczyna pokręciła głową. Uśmiechnęłam się i przyłożyłam butelkę do ust.
- Sam się z nią użeraj Blaise – usłyszałam i po chwili Pans zniknęła mi z pola widzenia. Kręciło mi się w głowie, zupełnie jakbym była na karuzeli. Wszystko mi się rozmywało.
Nagle poczułam jak czyjeś ręce oplatają mnie w pasie i unoszą w powietrze.
- Coni? – wybełkotałam, obejmując kogoś za szyję.
- Tak, królewno – powiedział chłopak, wynosząc mnie z salonu.
- Zatańszmy – czknęłam, przytulając się do niego.
- Nie. – usłyszałam w odpowiedzi i przymknęłam oczy. Gdy je ponownie otworzyłam, leżałam w swoim łóżku, a Conor siedział obok mnie.
- Prześpij się, to może zdążysz na prezenty – uśmiechnął się.
- Coni… - wymamrotałam – Przytul…
Conor posłusznie położył się obok mnie i objął mnie ramieniem. Resztką sił wczołgałam się na niego i ułożyłam się wygodnie na jego piersi.
*Draco*
Rozejrzałem się po salonie, nigdzie nie widziałem Hope. Ani Conora.
- Gdzie ona jest? – zapytałem Blaise’a, siedzącego samotnie przy stole.
- Conor ją wyniósł. Sama by się co najwyżej stoczyła pod stół. – uśmiechnął się cierpko.
- Oczywiście, Conor bohater… - mruknąłem, natychmiast opuszczając salon.
Szybko ruszyłem na górę, prosto do naszego pokoju. Jeżeli Hope tam nie będzie, lub coś będzie nie tak, własnymi rękami wykastruję tego szmaciarza.
Otworzyłem i stanąłem jak wryty. Hope smacznie spała, wtulając się w tą podłą godzinę, która miała czelność bezczelnie ją tulić i głaskać po włosach.
- Wynoś się stąd – wycedziłem, wskazując wyjście. Hope poruszyła się niespokojnie a Conor rzucił mi kpiące spojrzenie.
- Radzę ci się zamknąć, młody – powiedział cicho.
- Wynoś się stąd! – wrzasnąłem, podchodząc do łóżka. Hope otworzyła półprzytomnie oczy i uniosła głowę.
- So się … - wymamrotała cichutko.
- Nic królewno, śpij. – Conor pogładził dziewczynę po głowie, układając ją na łóżku.
Gdy tylko Hope leżała spokojnie na łóżku, chwyciłem gnoja za kołnierz i zerwałem z łóżka. W ciągu kilku sekund wywlokłem go z pokoju.
- Ty pieprzony.. – syknąłem, pchając go na ścianę. Conor jedynie uśmiechnął się bezczelnie.
- Co, zazdrosny? – zaśmiał się – Jesteś tylko pieprzonym arystokratą, dziecinnym paniczykiem!
Krew we mnie zawrzała, całą swoją złość przelałem w jeden, szybki cios prosto w szczękę mojego kuzyna.
- Nawet bić się nie umiesz! – roześmiał się perliście Conor i sam się na mnie rzucił. Usłyszałem trzask, gdy jego pięść rąbnęła mnie w nos, poczułem jak krew spływa mi gorącym strumieniem po ustach.
- Za to ty umiesz tylko to! – wrzasnąłem, wyprowadzając kolejny cios, przed którym mój kuzyn zrobił szybki unik.
- Zwykła ciota z ciebie! – odwrzasnął, pchając mnie na ścianę.
- Ja przynajmniej mam rodziców – syknąłem z niemal namacalnym jadem w głosie. W następnej sekundzie, obraz mi się zamazał, wszystko przysnuła ciemna mgła. Zgiąłem się wpół, wypluwając krew na podłogę. Ten skurwiel uderzył mnie z całej siły w brzuch.
- Jesteś szmatą, Malfoy – Conor splunął na podłogę, tuż obok mnie.
Bezsilnie opadłem na podłogę, próbując złapać oddech.
Nienawidzę tego sukinsyna. Zrobię wszystko co w mojej mocy żeby Hope trzymała się od niego z daleka.
*Hope*
Obudziły mnie jasne promienie słońca, niemal wypalające mi oczy. Naciągnęłam kołdrę na głowę i odwróciłam się na drugi bok.
- Wstawaj w końcu – usłyszałam i poczułam jak ktoś ściąga ze mnie kołdrę.
- Wynocha – jęknęłam, nakrywając się na głowę poduszką.
W głowie szalało mi tornado z grupą rockową w środku – poranku skacowanego, witaj!
- Wstawaj! – krzyknęła Pans i złapała mnie za kostkę, ściągając mnie z łóżka. Cicho krzyknęłam i wylądowałam na tyłku. Spojrzałam na przyjaciółkę z rządzą mordu w oczach.
- Która godzina? – zapytałam, wstając z podłogi.
- 15. Mamy pierwszy dzień świąt, i tylko przez ciebie wszyscy czekają na otwarcie prezentów. – oskarżyła mnie Pans, rzucając we mnie poduszką.
- No już, idę – mruknęłam, zakładając szlafrok.
- Szybciej, szybciej – pospieszała mnie Pansy. – No pośpiesz się!
- Przecież się spieszę! – zawołałam, wybiegając z pokoju.
Wpadłyśmy jak burza do salonu. Stół już zniknął, zastąpiły go sofy i kanapy, które zajmowali najbliżsi członkowie rodziny. Lucjusz i Narcyza siedzieli tuż obok Draco, dalej był też Blaise, wyraźnie zainteresowany wnuczką ciotki Corneli, która również siedziała w salonie. Część rodziny już wróciła do domu.
No i nigdzie nie było Conora.
- Wesołych świąt! – zawołałyśmy z Pans, wciskając się obok Blaise’a.
- Wystarczy takich bez kaca – roześmiał się Zabini – Jak główka, Hope?
- Dobrze, dziękuję – pokazałam chłopakowi język.
- Skoro już jesteśmy wszyscy, pora wziąć się za prezenty! – zawołała pogodnie Narcyza, podchodząc do ogromnej choinki pod którą piętrzyły się prezenty.
- Lucjuszu – powiedziała oficjalnym tonem, podchodząc do męża z ogromnym pudłem owiniętym w srebrny papier.
- Dziękuję, Narcyzo. - odrzekł, przenosząc prezent za pomocą zaklęcia na stół.
- Blaise, to dla ciebie, od Draco. – kolejny prezent pofrunął w naszą stronę. Była to podłużna, płaska paczka.
- Ciociu, to ode mnie i Lucjusza.
- Draco… Od Hope. – uśmiechnęłam się, gdy na kolanach blondyna wylądowała mała, krwisto czerwona paczka. Byłam ciekawa jak zareaguje.
- Nie musiałaś – mruknął bez entuzjazmu. Ciągle był obrażony za wczoraj.
- Nie otworzysz? – zapytałam nieco urażona, widząc jak odkłada paczkę na bok.
- Później to zrobię – Draco wzruszył obojętnie ramionami, a ja odwróciłam się do niego plecami.
Część prezentów już była rozdana, Pansy dostała ode mnie zaczarowaną podwiązkę, a Blaise magiczną szachownicę z kieliszkami wódki zamiast pionków. Wciąż zastanawiałam się gdzie jest Conor.
- Hope, cukiereczku! To dla ciebie – zawołała Narcyza, wysyłając w moją stronę największą paczkę która była za choinką. Miała prawie półtora metra szerokości i niemal dwa metry wysokości.
- Dostałam trumnę? – zapytałam podejrzliwie, podchodząc do mojego prezentu. Nie było żadnej karteczki od kogo, jedynie srebrny napis Hope na czarnym, lśniącym... drewnie?
- No otwórz ! – popędzała mnie podekscytowana Pansy.
Przez głowę przemknęła mi myśl że to Conor zapakowany do ogromnego pudełka… W każdym razie to wyjaśniałoby jego nieobecność, jakkolwiek absurdalny to pomysł.
- No już – mruknęłam, starając się podważyć wieko. W końcu zrezygnowana wyciągnęłam różdżkę i wysłałam ogromną płytę w kąt pokoju. W środku prezent wyglądał równie tajemniczo co z zewnątrz, bo znalazłam tylko czarne drzwi otwierane za pomocą jakiegoś dziwnego mechanizmu. W samym środku, na złączeniu dwóch pięknie zdobionych skrzydeł, był mały, okrągły otwór, prawdopodobnie miejsce na klucz.
- I co teraz? – zapytałam, gdy wszystkie zaklęcia odbiły się od zamka nawet go nie ruszając.
- Nie masz klucza? Ktoś musiałby być idiotą dając ci prezent zapakowany na klucz którego nie masz. – powiedziała Pansy, podchodząc do mnie.
- Wsadź palec, może się otworzy – zaproponował Blaise. Posłusznie spróbowałam, wiedząc że to nic nie da. To by było stanowczo za proste.
- A może wsadź tam galeona? – nasz uroczy blondynek raczył się włączyć do rozmowy.
- Otwór jest za mały, nie zmieści się – powiedziałam po szybkich oględzinach.
- Wiem ! – krzyknęła nagle Pansy, wyciągając różdżkę – Accio wisiorek Hope!
W jej ręce niemal natychmiast pojawił się mój czarny medalion, który wyciągnęła w moją stronę.
- Na bank zadziała – cieszyła się jak dziecko, gdy w końcu wzięłam od niej łańcuszek.
Spojrzałam na czarny kamień. Mógł pasować.
Powoli przyłożyłam medalion do zamka, pasował jak ulał. Delikatnie wsunęłam go dalej, coś szczęknęło i nagle pęki róż którymi było pokryte zabezpieczenie zaczęły się wić w różne strony, aż w końcu zupełnie zniknęły, w tej samej chwili co wieko i pudło. W ostatniej chwili wyciągnęłam naszyjnik, inaczej pewnie też by zniknął.
- Lustro? Dostałaś lustro? – zdziwiła się Pansy, przyglądając się podarunkowi. Faktycznie było to lustro, w cudownej czarnej ramie w takie same róże jak te na zamku.
- Najwidoczniej. – przytaknęłam, uważnie wpatrując się w taflę lustra.
Nagle Pansy wrzasnęła, odskakując od lustra jak poparzona.
- Co jest? – Draco nagle znalazł się tuż obok niej.
- T-to… To lustro.. – wyjąkała przerażona. Miała oczy wielkości galeonów, była niemal biała na twarzy.
- Co z nim? – dopytywał Draco nagle zainteresowany – Hope, odsuń się od tego.
Ostrożnie zrobiłam krok w tył, wciąż wpatrując się w swoje odbicie.
- To… To pokazało ciebie.. – głos jej się załamywał, gdy ponownie spojrzała na zwierciadło.
- Jestem taki straszny? – zapytał z ulgą w głosie. Pansy pokręciła przecząco głową.
- Nie rozumiesz… Wyglądałeś… inaczej. Koszmarnie. – Dziewczyna zaczęła gestykulować, nie mogąc znaleźć słów do opisania tego co zobaczyła. Ja oprócz naszego odbicia nic nie widzę…
- Coś ci się musiało przewidzieć. – mruknął Draco, stając bliżej, prawie obok mnie.
Pokaż mi, pomyślałam, świdrując wzrokiem własne odbicie.
Zakryłam usta dłonią, widząc jak obraz zaczyna się zmieniać, zanikać. Najwidoczniej nikt inny tego nie widział, bo Draco patrzył na mnie jak na wariatkę, tak jak reszta zgromadzonych w salonie. Powoli ruszyłam w stronę lustra, aż stanęłam tuż przed nim. Obraz rozmazywał się coraz bardziej, aż w końcu zamienił się w matową plamę a moja dłoń odruchowo uniosła się do góry. Opuszkiem palca przejechałam po chłodnej powierzchni lustra, nie mogąc do końca uwierzyć w to co widzę. Mój palec zostawił wyraźny ślad, zupełnie jakby lustro zaparowało.
Szybko przejechałam dłonią po zwierciadle, aż w końcu pojawił się obraz.
Obraz w niczym nie przypominający salonu ani moich towarzyszy. Obraz, który sprawił że łzy napłynęły mi do oczu a ciałem zaczęły wstrząsać niemal spazmatyczne dreszcze.
Obraz, który miałam zapamiętać do końca życia.
~*~
No, co myślicie? Jak dla mnie rozdział okej, krótki ( 8 stron A4 ) ale treść całkiem mi się podoba. Zgadujcie, co zobaczyła w lustrze?
Ogólnie to mam niezły czas, już drugi rozdział w tym miesiącu xD A będzie jeszcze 18 jak się wyrobię ^^ Postanowiłam że rozdziały będę dodawała w tym samym czasie na obu blogach, więc dwa tygodnie na dwa rozdziały to chyba dobry czas.
CZYTAM / DOCENIAM = KOMENTUJĘ
No i wchodźcie na drugiego bloga J
http://www.brooklyn-wild.blogspot.com/
Kocham was =3
piątek, 7 marca 2014
Rozdział 16
Gdy Hermiona zajęła miejsce przede mną, nawet nie próbowała ukrywać niechęci wobec mnie.
- Słuchaj... - zaczęła niepewnie - Wiem że Harry czasem zachowuje się jak palant. Ale to nie zmienia faktu że jesteście rodziną. Zwłaszcza teraz, oboje powinniście się wspierać.
- A niby dlaczego? - zapytałam zdziwiona, próbując zniwelować odruch wymiotny jaki mną wstrząsnął, gdy tylko usłyszałam oklepany tekst " jesteście rodziną, bla bla bla i tak dalej " .
- To trudne dla was obojga, ale razem byłoby wam łatwiej. Harry ciężko to znosi. - Hermiona spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby moją winą był brak komunikacji i jakiejkolwiek więzi między mną a Potterem.
- Słuchaj, nie wiem o co ci chodzi. Gdyby Harry zachowywał się inaczej, to może ja też bym się inaczej do niego odnosiła. - powiedziałam, możliwie opanowanym głosem. Nie chciałam pokazywać Granger jak bardzo irytuje mnie ta rozmowa.
- Na Godryka! Gdyby Harry zachowywał się inaczej? To ty trafiłaś do Slytherinu ! - oburzyła się Gryfonka. Ostatnie zdanie niemal wykrzyczała ze zgrozą, zupełnie jakby moja babcia uwydatniała fakt jakobym jako 14-latka zaszłam w ciążę z 50-letnim, karanym mordercą. Tak, wszyscy znają ten protekcjonalny, babciny ton...
- I jestem z tego dumna - oświadczyłam z godnością, przez co Granger obrzuciła mnie zniesmaczonym spojrzeniem.
- Jesteś w jednym domu z Malfoyem. Z Malfoyem! - oburzała się dziewczyna.
- Draco - zaczęłam, mocno akcentując jego imię - jest w porządku. Przynajmniej nie próbował kogoś zabić.
- Jak możesz tak w ogóle mówić! - Hermiona aż sie zapowietrzyła z oburzenia. Znacie ten wyraz twarzy zdeprawowanej wyznawczyni MOHER PAVER, która nagle nabrała do płuc więcej powietrza niż Otylia Jędrzejczak kiedykolwiek w życiu, i nie wypuszczała go tak długo, aż jej twarz przybrała odcień eleganckich buraków które z takim upodobaniem wciska się dzieciom? O tak właśnie wyglądała teraz Hermiona.
- Mogę - uśmiechnęłam się przymilnie - Lepiej idź na swoje miejsce, lekcja niedługo się zacznie.
Granger gwałtownie poderwała swoje Gryfońskie cztery litery z krzesła, i z głową zadartą pod sam czubek wieży Eiffla, pomaszerowała do swojej ławki.
Z humorem poprawionym chyba do końca dnia, czekałam cierpliwie aż zajęcia się zaczną. Lubiłam eliksiry i byłam w nich całkiem dobra.
Gdy rozbrzmiał gong, do sali wszedł profesor Snape.
- Witajcie. Dzisiaj będziemy przygotowywać Veritaserum. Dobierzcie się w pary i znajdźcie odpowiednie składniki. Ze względu na odpowiednią fazę księżyca, składniki musicie dodawać co półtorej godziny. - Snape usiadł za ogromnym drewnianym stołem i przyglądał się nam z obojętnością.
- Para? - zapytał Draco, siedzący obok mnie. Już miałam mu odpowiedzieć, gdy ktoś szturchnął mnie w bok. Pansy.
- No weź - uśmiechnęła się dziewczyna.
- Właśnie, obiecałam Pans. - uśmiechnęłam się przepraszająco do chłopaka.
- Jasne - burknął blondyn i odwrócił się do mnie plecami, z ożywieniem dyskutując o czymś z Zabinim.
- Co musimy mieć? - zapytała Pans, przeglądając podręcznik.
- Woda, ziemia w której hodowana była mandragora, odrobina bezoaru sproszkowany róg alfodeusa i nalewka z piołunu - wyczytałam.
- Okej, mamy - ucieszyła się Pansy, napełniając kociołek wodą.
- Wiesz że składniki dodaje się co półtorej godziny? - zapytałam z obawą w głosie, widząc jak Pansy żarliwie wsypuje ziemię do kotła. Pans zatrzymała się w pół ruchu i odstawiła woreczek.
- No tak... - mruknęła niezadowolona - Czyli teraz mamy wolne?
- Na to wygląda. Tego chyba pan profesor nie przewidział - spojrzałam na zdezorientowanego Snape'a. Nauczyciel był widocznie niezadowolony z tego że większość klasy nic nie robi.
- Do widzenia ! - rzucił Blaise i ruszył do wyjścia. Zaskoczony Snape poderwał się na równe nogi.
- Dokąd to Zabini - zapytał nieco poirytowany profesor.
- Nie wiem, coś się znajdzie. A co mam tu siedzieć półtorej godziny i pierdzieć w stołek? - prychnął chłopak.
- Absolutnie nie. Możesz mi napisać esej o Veritaserum. Na tysiąc słów. Każdy kto choćby ruszy się z miejsca, dołączy do Zabiniego - profesor gwałtownym ruchem zamiótł podłogę swoją peleryną i wrócił na swoje miejsce. Spojrzałam na wściekłego Blaise'a, siadającego do ławki. Nawet stąd słyszałam jak klnie pod nosem na czym świat stoi.
Po upływie trzech godzin, gdy dwa pierwsze składniki były już w kociołku wesoło bulgocząc, Snape wypuścił nas z klasy. Byłam zmęczona, chciałam już się położyć i przespać czas dzielący nas od świąt.
- Hej, Hope, namyśliłaś się już odnośnie Gwiazdki? - zapytał Draco, zrównując się ze mną.
- Męczysz - jęknęłam zrezygnowana.
- I będę. Moja mama ma już wszystko zaplanowane, chce cię poznać i w ogóle. Jak nie przyjedziesz, złamiesz jej serce. - zawyrokował blondyn, robiąc minę zbitego szczeniaka. I weź takiemu powiedz żeby spieprzał.
- Dobra... - mruknęłam niechętnie. Draco momentalnie się rozpromienił.
[...]
- Wesołych Świąt! - usłyszałam, gdy tylko Draco wyciągnął mnie z kominka.
Kobieta w średnim wieku, najpewniej matka Malfoya, właśnie rzuciła mu się na szyję, obcałowując jego twarz lepiej niż Greengrass. Dobra, złe porównanie.
- Witaj mamo. Przygłupa i Pansy już znasz, to jest Hope - przedstawił mnie chłopak a ja zaczęłam się robić czerwona.
- Witaj słoneczko ! Mam nadzieję że mój syn dobrze cię traktuję, hm? - kobieta uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
Nagle przypomniałam sobie moją magiczną przygodę we śnie z nocy balu...
Rodzice Malfoya mnie lubią, to był tylko sen, rodzice Malfoya mnie lubią, to był tylko sen....
- Jaki sen? - usłyszałam nagle i podskoczyłam w miejscu, za co zarobiłam szturchnięcie łokciem od blondyna.
- Miło mi panią poznać. - wymamrotałam, marząc by znaleźć się jak najdalej stąd.
- Wchodźcie, wchodźcie, nie stójcie tak w przejściu ! - zawołała kobieta, prowadząc nas do salonu.
Tym razem był on elegancko przystrojony, w kącie stała ogromna choinka migająca magicznymi światełkami.
- Jesteście trochę wcześniej, ale to nic. Draco, pokaż gościom pokoje - poprosiła kobieta, a Draco jak na grzeczne dziecko przystało popchnął nas w kierunku schodów.
- Mogę prosić o mapę tego domu? - zapytałam, gdy wyszliśmy w końcu na jakiś ogromny korytarz z milionem drzwi.
- Ja mogę zostać przewodnikiem - zaproponował Draco, uśmiechając się złośliwie.
- Gdzie twój stary? - zapytał Blaise, wpychając się między Draco i mnie.
- Gdzieś w robocie. Chyba - prychnął Draco i stanął przed jednymi drzwiami.
- Jako że moja mama zażyczyła sobie zjazdu rodzinnego, mamy ograniczoną liczbę sypialni. Więc może Pans z Hope i ja z Blaisem. - zaproponował, patrząc na nas niepewnie.
- Wolałbym mieszane - zaoponował Blaise, zerkając na mnie z ukosa.
- W takim razie ja z Draco a ty z Pans - powiedziałam szybko, a Blaise już miał zaoponować, gdy Pansy zrozumiała o co chodzi i wciągnęła go siłą do pokoju.
- Czemu ty go tak bardzo unikasz - zapytał Draco, siadając na łóżku - Boisz sie go czy jak?
- Nie no coś ty. Po prostu... nie wiem - przyznałam i ze zrezygnowaniem usiadłam obok niego.
- Rozumiem cię. Gdybym miał teraz być z Pansy w jednym pokoju... - westchnął ciężko.
- Co my robimy ze swoim życiem - mruknęłam cicho.
- O jaki sen ci chodziło? - zapytał po chwili Draco.
- Nie ważne, serio - powiedziałam szybko. Odrobinę za szybko i zbyt przekonywująco.
- Sam zobaczę, pozwól - uśmiechnął się i nagle zorientowałam się że nie jestem sama w moim ciele. To było najdziwniejsze uczucie jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Zupełnie jakbym traciła panowanie nad ciałem, umysłem...
- Nawet nie próbuj - warknęłam, gdy moja ręka zaczęła sie podnosić w kierunku piersi. - Spoko, żartuje - zaśmiałam się . Na Salazara, co się dzieje!
- Spokojnie, to normalne - powiedziałam, stukając się w czoło.
Dałabym sobie rękę uciąć, że gdyby ktoś popatrzył na to z boku, natychmiast dzwoniłby po lekarzy..
- Malfoy wynocha! - zawołałam z oburzeniem, nie mając nawet pojęcia jak sie go pozbyć.
- Znalazłem - mruknęłam niezadowolona i wywróciłam oczami.
- Wynoś się bo zwariuje! - wydarłam się i do pokoju nagle wpadł Blaise.
- Wszystko w porządku? - zapytał, patrząc na mnie badawczo.
- Jasne że tak kochanie ! - zaświergotałam wesoło, wstając i ruszając w jego kierunku. Nie zrobi mi tego.
- Zabije cię ! - zawołałam i natychmiast się odwróciłam.
- Hope? Dobrze się czujesz? - Blaise zrobił na mnie wielkie oczy.
- Kocham cię Blaise - pisnęłam i już miałam ruszyć w jego kierunku, gdy zrozumiałam że skoro ten palant jest w moim ciele, to i czuje to co ja. Niewiele myśląc z całej siły strzeliłam się w policzek.
- Hope! - zawołał przerażony już Blaise, łapiąc mnie za ramiona.
- To ten palant Malfoy !- wrzasnęłam - Jest boski i taki uroczy !
- Przysięgam że jeszcze chwila i cię zabije ! - wrzasnęłam ponownie i nagle poczułam że odzyskuję pełną władzę nad sobą. Kolana się pode mną ugięły i upadłabym gdyby nie szybka interwencja Zabiniego.
Gdy tylko przestało mi się kręcić w głowie, spojrzałam z nienawiścią na speszonego blondyna.
- Już? Dowiedziałeś się czego chciałeś? - zapytałam lodowatym tonem i mijając zdziwionego Blaise'a wyszłam na korytarz.
- Tak myślałem że to ciebie słyszałem - usłyszałam i odwróciłam się przez ramie. Nagle cały zły humor zniknął i zastąpiła go dzika radość.
- Conor! - pisnęłam i pod wpływem impulsu rzuciłam mu się na szyję.
- Tęskniłaś? - zachichotał, mocno mnie przytulając.
- Bardzo - zaśmiałam się - Zwłaszcza gdy muszę żyć z tymi ludźmi.
- Ja wiem co znosisz, mieszkałem z tym "arystokratą" - Conor skrzywił się cudacznie, podkreślając ostatnie słowo .
- Jak ty to zniosłeś - prychnęłam, stając na własnych nogach.
- Ciężko było. - przyznał - A tak w ogóle, to czemu wydzierasz się na fretusię?
- Bo trzeba ją wysterylizować - mruknęłam, ciągnąc go w domniemanym kierunku salonu.
- Tu się z tobą zgodzę, skarbie. - roześmiał się chłopak. Miał strasznie zaraźliwy śmiech, po kilku chwilach nam obojgu po twarzy płynęły łzy szczęścia. Nie wiedziałam nawet z czego tak się śmieję, po prostu jego towarzystwo tak na mnie działało.
Złapałam się za bolący brzuch, próbując się opanować. Niestety, Conor robiący zeza mi tego nie ułatwiał.
- Starczy już tego, cudowna parko - usłyszałam za sobą głos Pansy. Conor i ja momentalnie przybraliśmy poważne miny, starając się nie chichotać. Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie rzucone w jego stronę, abyśmy znów śmiali się z całego serca.
Pansy pokiwała głową z dezaprobatą i pociągnęła mnie do kuchni, zostawiając roześmianego Conora samego.
- Już? - zapytała, siadając na blacie. Po kilku głębszych oddechach pokiwałam głową.
- To powiedz mi o co chodzi z tobą i Conorem. - dziewczyna zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- O nic - wzruszyłam obojętnie ramionami - Po prostu dobrze się dogadujemy, to wszystko.
- Oczywiście. - Pans wywróciła teatralnie oczami - Już to kiedyś słyszałam.
- Przestań, czepiasz się - prychnęłam, zajmując miejsce obok niej. - Conor po prostu wydaje się inny. Nie jest takim strasznym dupkiem.
- Może nie jest, nie oceniam go, ale nie podoba mi się że przez niego palisz.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Skąd pomysł że to przez...
- Przez niego? - przerwała mi, uśmiechając się bezczelnie - Pamiętasz jak spędziłaś z nim weekend? Pewnie że pamiętasz, głupie pytanie. Od razu było widać że coś ukrywasz.
- Dałabyś spokój, przecież to nic złego. - broniłam się.
- Jeszcze dwa miesiące temu o mało nie zatłukłaś Draco z powodu głupiej whisky, a teraz uważasz że narkotyki to nic złego? - Pansy spojrzała na mnie jak na kretynkę.
- Jakie narkotyki?! - krzyknęłam, zeskakując z blatu. - Co ty pieprzysz!
- Raczej co ty pieprzysz. - syknęła, stając przede mną - Myślisz że się nie domyśliłam że to nie są zwykłe fajki? Nie jestem idiotką, Hope. Wiem jak wygląda człowiek na haju.
- Ale... ale... - zacięłam się. Nie bardzo wiedziałam co mam jej odpowiedzieć.
- Nie ma "ale". Ja po prostu nie chcę żebyś skończyła jako ćpunka. - powiedziała Pansy lodowatym tonem i wymaszerowała z kuchni.
Poczułam jak stres ściska mi żołądek, nagle zrobiło mi się dziwnie zimno. Jeżeli Pansy komuś powie... A co jeśli ktoś jeszcze to zauważył? Moi rodzice chyba by mnie zabili.... Muszę bardziej uważać.
Chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku w którym poszła Pans, jak się okazało do salonu.
Draco i Blaise siedzieli na podłodze, grając w jakąś dziwną grę na magicznej konsoli, natomiast Pani Malfoy krzątała się w te i z powrotem, poprawiając dekoracje lub nakrycie stołu.
Właśnie, stół.
Był ogromny, ciągnął się przez całą długość pomieszczenia. Leżał na nim aksamitny, beżowy obrus i najpiękniejsza porcelanowa zastawa jaką widziałam. Jeśli wierzyć liczbie miejsc, to miało tu być przynajmniej z 50 osób...
Usiadłam na kanapie za chłopakami, przyglądając się kilkunastu skrzatom, biegającym po salonie.
- O której zaczyna się kolacja? - zapytałam, starając się nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi mamy fretki.
- Za jakieś trzy godziny, królewno. - usłyszałam i zobaczyłam stojącego za mną Conora.
- Czy ty zawsze musisz się tak skradać? - jęknęłam zrezygnowana. Ani Draco, ani Blaise nie spieszyli się z odpowiedzią na pytanie, więc stwierdziłam że informacja Conora musi mi wystarczyć.
- Ja się nie skradam - zachichotał z miną niewiniątka - Ja po prostu cicho chodzę.
- Tak sobie mów.
- W każdym razie, masz zamiar siedzieć tu przez kolejne trzy godziny, czy będziesz grać z tymi pajacami? - wskazał brodą na chłopaków przed nami.
- Nie wiem, a co mam lepszego do roboty? - spojrzałam na niego, wzruszając ramionami.
- Otóż masz całkiem sporo - Conor posłał mi bezczelny uśmiech - Chodź, królewno, pokażę ci coś - mówiąc to wyciągnął do mnie rękę którą bez wahania ujęłam. Chłopak poderwał mnie z łóżka, tak że wpadłam prosto w jego ramiona. Zarumieniłam się, zerkając na niego z zakłopotaniem, spowodowanym naszą bliskością.
- Wyglądasz uroczo gdy się rumienisz - powiedział z kpiącym uśmiechem na ustach.
- Głupek - mruknęłam, wyswobadzając się z jego uścisku.
Czy wspomniałam o fakcie że Draco i Blaise zupełnie nas olali, nawet gdy przeszliśmy obok nich? Nie? Co za pech.
Conor wyprowadził mnie do ogrodu i wskoczył na fontannę.
- Wpadniesz - zaśmiałam się na samo wspomnienie pamiętnej fontanny w centrum handlowym. Conor udał że stracił równowagę i zaczął chwiać się na wszystkie strony, na co roześmiałam się jeszcze bardziej. On po prostu wiedział jak robić z siebie debila.
- Accio Błyskawica! - zawołał, robiąc piruet w miejscu.
Po sekundzie, czarna, elegancka miotła wylądowała posłusznie w jego wyciągniętej dłoni.
- Najszybszy model na rynku - pochwalił się, zeskakując ze swojej marmurowej sceny.
- Piękna - uśmiechnęłam się z podziwem wymalowanym na twarzy. Zanim zdążyłam się zorientować co zamierza Conor, poczułam jak jego ręce oplatają mnie w tali i odbiliśmy się od ziemi. Wrzasnęłam przerażona nagłym lotem, po czym przytuliłam go kurczowo.
- Spokojnie, Hope. Przecież cię trzymam - uspokajał mnie Conor, wygodniej sadzając mnie na miotle. Właśnie okrążaliśmy ich dom. Muszę przyznać, widok był nieziemski. Te wspaniałe ogrody, piękne zdobienia, posągi ukryte w głębi labiryntu ... To wszystko wyglądało jak rodem z bajki Disneya.
- Ładnie, prawda? - usłyszałam głos chłopaka przy swoim lewym uchu.
Nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, skinęłam jedynie głową.
Gdy wzbiliśmy się jeszcze wyżej, mocniej objęłam Conora za szyję.
- Nie bój się. Nie pozwolę ci spaść - wyszeptał, obejmując mnie mocniej.
Odwróciłam głowę w jego stronę, pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam, były jego utkwione we mnie oczy.
Poczułam dziwne mrowienie w brzuchu, gdy nasze twarze dzieliły centymetry. Wstyd się przyznać, ale naprawdę chciałam... Chciałam żeby coś się teraz stało. Coś magicznego.
- Hope, ja... - zaciął się Conor, patrząc na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, nie widząc świata poza jego oczami.
Przymknęłam oczy, czując jak wargi chłopaka w końcu spoczęły na moich. Był to delikatny, słodki pocałunek, taki, jakiego nie przeżyłam jeszcze nigdy w swoim życiu, nawet w ramionach Draco.
Draco.
Jego obraz zalał całą moją podświadomość, psując tę magiczną chwilę doszczętnie.
Machinalnie cofnęłam się przed Conorem, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Nie wydawał się urażony, wręcz przeciwnie, zdążyłam dostrzec zrozumienie w jego oczach. .
Wyrzuty sumienia jakie mnie zalały, były nie do zniesienia. Poczułam się jak zwykła dziwka, mimo że nie byłam z Draco...
To było zbyt skomplikowane... Czułam coś do Draco, byłam tego bardziej niż pewna. Ale... ale szybując w przestworzach, tuląc się do Conora jakby był jedyną stałą rzeczą na Ziemi, czułam się inaczej... Chciałam tak trwać wiecznie...
~*~
No i co, jak wam się podoba? Mi osobiście bardzo. Krótki, wiem, ale biorąc pod uwagę że miało go wcale nie być, sądzę że i tak jest dobrze. Jesteście tu jeszcze? Będziecie czytać dalej? Teraz już nie wiem nawet czy mam dla kogo pisać... Więc jeśli wciąż jesteście z Hope, proszę was, zostawcie po sobie chociaż jedno słowo w komentarzu.
Mam coś dla was - mój nowy blog ^^ Jest już prolog i 1 rozdział, liczę że chociaż zajrzycie :D Nie jest fanfictionem, jest tylko moim opowiadaniem, zupełnie autorskim :) To moje pierwsze takie opowiadanie :) W dodatku nawet szablon zrobiłąm zupełnie sama ^^ Grafikę i CSS męczyłam 3 dni, ale się udało i jestem z siebie troszkę dumna :) Tak więc, zapraszam na Two Different Worlds ^^
http://brooklyn-wild.blogspot.com/
Kocham was ^^
Wasza na zawsze ,
Stella Jones
Subskrybuj:
Posty (Atom)